Recenzja gry

Call of Duty: Black Ops II (2012)
Dave Anthony
Sam Worthington
Michael Keaton

Gwiazdy i pasy w szarym sosie

Z serią "Call of Duty" jest tak, że przy każdej premierze pojawia się fala niechęci, którą wieńczą niesamowite wyniki sprzedaży i gargantuiczna wręcz popularność trybu multiplayer. "Black Ops" to
Z serią "Call of Duty" jest tak, że przy każdej premierze pojawia się fala niechęci, którą wieńczą niesamowite wyniki sprzedaży i gargantuiczna wręcz popularność trybu multiplayer. "Black Ops" to swego rodzaju spin-off, czy raczej osobna seria, której pierwszą część mogliśmy mielić raptem dwa lata temu. Czy warto zaopatrzyć się w sequel? Zdecydowanie tak, a zaraz zobaczymy dlaczego.



W zakresie multiplayera (to w końcu dla niego wielu ludzi nadal kupuje shootery) "Black Ops 2" nie jest rewolucyjny. Twórcy gry skorzystali ze sprawdzonych schematów. Mamy i zdobywanie poziomów doświadczenia, i wszelakie tryby luźne, kooperacyjne oraz drużynowe, masę gratów i "naklejek" do odblokowania, dopasowanie broni do własnych wymagań, ekwipunek, perki – słowem to, co jest żelaznym już standardem w trybach sieciowych. Do tego dochodzi odpowiedni zestaw map (choć zabrakło mutacji tak lubianego przeze mnie Nuketown czy Shooting Range). Jak to się przekłada na praktykę?

"Black Ops 2" stoi niestety, przynajmniej w wersji na PlayStation 3, plagą tak zwanych miniarzy. Zjawisko to nasilone jest szczególnie w trybie "free-for-all", czyli zwykłym, plebejskim deathmatchu. Gdy już odblokujemy co trzeba i zdobędziemy nieco doświadczenia, lepiej, żebyśmy – zgodnie z tradycją – uderzyli w tryby drużynowe, ponieważ tam procent graczy z upodobaniem stawiających miny przy punktach respawnu jest znacznie mniejszy. W meczach drużynowych czy choćby minimalnie taktycznych panowie ze snajperkami nie działają też na nerwy tak, jak kamperzy czający się w tradycyjnym deathmatchu. Tu jednak trzeba przyznać, że niezależnie od koloru hełmu (czy turbanu) cała populacja danej mapy sprzysięga się przeciw takiemu stacjonarnemu koledze, co tylko dowodzi pewnej determinacji kamperów. Z reguły uparcie potem wracają oni na to samo miejsce, obłożone już minami...



Poza potyczkami czysto żołnierskimi mamy także urastający już do miana klasyki tryb zombie, w którym – na przykład – na opuszczonej farmie walczymy z rosnącą hordą nieumarłych. Moduł ten ustępuje jednak pod kątem popularności ostrej rzeźni, jaka dzieje się na klasycznym multiplayerze.

Co jednak z kampanią dla jednego gracza? Otóż tutaj, w ramach gatunku, mamy niemałą rewolucję. Fabuła, podobnie jak w pierwszej części, jest naprawdę dobra. Nie chodzi naturalnie o jakąś upiorną spójność – to w końcu kino akcji, więc musi być w tle hak niewiary. W porównaniu jednak do – nomen omen – "Soap" opery, którą mamy w klasycznym "Call of Duty", wydarzenia dotyczące Alexa Masona oraz jego syna, Davida, składają się na porządny techno-thriller, którego nie powstydziłby się Michael Crichton. Akcja gry toczy się naprzemiennie w roku 2025 oraz 1986. Wcielimy się zarówno w ojca, jak i syna, a także – epizodycznie – w kilka postaci pobocznych, takich jak Woods czy główny antagonista Raul Menendez. "Black Ops 2" zaczyna się zresztą mocnym uderzeniem, do którego przyzwyczaiło nas rozmiłowane w przemocy Treyarch. Płonący żywcem człowiek w terenówce, ciężarówka pełna iście rimbaudowskiej padliny to tylko pierwsze obrazki poglądowe wojennej zawieruchy. Co prawda nie ma tu aż tak kontrowersyjnych scen, by okroić grę albo zabronić jej sprzedaży w niektórych krajach, ale trzeba przyznać, że krew leje się gęstym strumieniem. Scenarzyści stawiają jednak także na niezwykle mocne, emocjonalne tony, i to w związku z największą rewolucją w tej grze. W prowadzeniu "Black Ops 2" istnieje bowiem pewna dowolność. O czym mowa? W zależności od naszych poczynań i pewnych wyborów, epilog przybierze różne postacie. Najlepsze w tym nielinearnym koncepcie jest to, że gra sprytnie eliminuje chęć gracza, by "poprawiać" fabułę. Otóż każda ukończona misja nie może być już nadpisana. Jeśli więc w pewnym momencie zabijemy kogoś przy przesłuchaniu, to stało się i już się nieodstanie. Trzeba liczyć się z konsekwencjami swoich czynów. Świetna rzecz, ale niecodzienna w shooterach.



Sama możliwość wyboru to nie wszystko. Charakterystyczny jest także urok "Black Ops", w której motywy mocno propagandowe i patriotyczne mieszają się z okrucieństwem wojny i poświęcaniem własnych ludzi w imię misji, którą klepnął ktoś przy amerykańskim biurku. Niestałe alianse, ciemne interesy pod rządową przykrywką czy wreszcie potwornie ciężka scena pewnej (potencjalnej, bo to wybór!) śmierci stanowią o niebywałej sile "Black Ops 2". Kampanię ukończymy w sześć do ośmiu godzin, ale gwarantuję Wam – jest to jazda w stylu najlepszego kina akcji, choć bez absurdalnych scen w stylu oglądania atomówki na orbicie Ziemi. Jedynym minusem – ale małym! – są misje rozgrywane w przyszłości. Z reguły służą do tego, by machać bajeranckimi zabawkami albo bawić się w kotka i myszkę za pomocą kamuflażu optycznego. Lata 80. za to to sama słodycz.



Dodatkową atrakcją (bądź elementem mocno upierdliwym) są tzw. strike force missions. To etapy bardziej nastawione na taktykę, choć nie ukrywajmy, raczej w klimacie tower defense niż "XCOM". Tylko jedna z czterech (bądź pięciu, w zależności od wyborów fabularnych) takich misji jest obligatoryjna – reszta może nas obejść tyle, co zeszłoroczny śnieg. Komu jednak zależy na wyciągnięciu najlepszego zakończenia, powinien je ukończyć.



Wizualnie "Black Ops 2" prezentuje się znakomicie. Gdyby gra miała tempo przygodówki, pewnie tu i tam dałoby się znaleźć jakiś artefakt graficzny, ale z racji na intensywną akcję jesteśmy w stanie ciągłego zachwytu nad wybuchami albo refleksami po eksplozjach. Do tego co rusz pojawiają się świetnie zaprojektowane scenki, które udają, że są integralnym elementem misji, a nie zdefiniowaną wcześniej animacją. Muzyka także jest pierwszego sortu, choć misje w przyszłości stoją pod znakiem wyświechtanego nieco w grach dubstepu, ewentualnie elektro.

"Black Ops 2" to pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela shooterów i całkiem niezłej jak na tę półkę historii. Od kampanii w trybie jednego gracza nie sposób się oderwać, a multiplayer daje długie godziny okrzyków radości i potwornych klątw. Doskonała rzecz na zimowe wieczory.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każda kolejna część "Call of Duty" budzi wielkie emocje i przy każdej coraz więcej osób narzeka na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones