Jak dla mnie najlepszy odcinek sezonu jak na razie. Może to brak Pani Poole i jej syczących córek (bardzo lubię Helen McCrory, jest dobrą aktorką - genialna rola w Peaky Blinders na przykład, ale grana przez nią postać jest jak ze słabego amerykańskiego horroru), może brak biegających i wtapiających się w ścianę, nagich demonów, może ogólnie brak niepotrzebnych efektów komputerowych tylko postawienie na dobre aktorstwo (Eva Green trzyma poziom, a ja zaczynam coraz bardziej lubić Josha Hartnetta i doceniać jego grę), może brak głębokich i smutnych rozmów Calibana i Vanessy, a może fakt, że wreszcie udało się scenarzystom mnie zaskoczyć (Lilly i jej mordercze skłonności - ciekawe jak rozwinie się ten wątek).
Być może sielankowe wakacje Ethana i Vanessy mogły wydawać się momentami zbyt słodkie i nudnawe (wiadomo że prędzej czy później się ze sobą prześpią, po co przedłużać sprawę), co nie zmienia faktu że odcinek oglądałam z przyjemnością.
Ni może właśnie się nie przespia...chociaż obydwoje są teraz po mrocznej stronie. Bronna chyba ma przeblyski z poprzedniego życia i odgrywa się na klientach ;) jestem zawiedziona, że Potwór Frankiego nie jest jeszcze zamknięty w freakshow :( fajna śmierć Pana na wlosciach. Wkurza mnie sir Malcolm nie wiem już czy to zakochanie, czy przez niego mówi wiedzma. Sembane się rozgadal- nie poznaję kolegi;)
Uwielbiam Josha Hartneta i scenę w nadpalonym domku - ach ta rządza w ich oczach miooodzio