moim zdaniem ta nowa jest o niebo (a może nawet dwa nieba) lepsza od starej. czemu? niby w serialu jest wszystko dokładniej opisane, a ehle jest bardziej urocza od keiry, ale to chyba jedyne plusy tego filmu. dobra, pierwszych 50 minut filmu, bo tyle dopiero obejrzałam, ale nie wiem, czy starczy mi cierpliwości na obejrzenie go do końca. ten serial jest po prostu beznadziejny! gdzie się podziała jane - najpiękniejsza dziewczyna we wsi? i w ogóle wszyscy tacy brzydcy! a przemarsz oficerów? oni byli już od pierwszego czy drugiego balu, tak po prostu i w ogóle w książce były tylko 2 bale, a w serialu już były 2, a teraz zanosi się na trzeci, ten u bingleya i licho wie czy nie będzie czwartego u oficerów, ale do tego jeszcze nie doszłam. a pan darcy w wannie? to było zupełnie nie potrzebne i w ogole tyle niepotrzebnych momentów zrobili... dobrze, że chociaż pokazali choć odrobinę przyjaźni sióstr bingleya z jane i te rozmowy o oczach lizzy... tak, to akurat jest w serialu a w filmie nie ma.
i jeszcze to, że są 2 bingley, a nie tylko karolina. poza tym to reszta może jest fajna ale w porównaniu z tym z 2005 to dno
Robercie83!Mój ty imienniku!Dam ci buziaka w ...policzek?Jeśli to wypada!Serial to arcydzieło.Czuję że żyję razem z tymi postaciami na planie filmowym i w planie wielkiej pisarki jestem tam umieszczony!Bo identyfikuję się ze wszystkimi serialowymi bohaterami jakby stanowili ze mną, z nami wszytkimi ;jedną wielką rodzinę!Uważam,ze nadal powinno się ekranizować tę powieść bo niby czemu nie?Warto wtedy popatrzeć jak inaczej przedstawiane są różne sceny.Jak aktorzy po swojemu widzą tę zapisaną historię.Jak każdy z nas w końcu inaczej by takie chwile przeżywał będąc na ich miejscu.Sam zacznę niedługo pisać nakręcony przez serce które milczeć nie chce...Pozdrawiam.
Robert83 bardzo dobra charakterystyka tego dennego filmu z 2005 roku (ocena 1, bo niżej się nie dało). Czułam się zażenowana go oglądając. Uwielbiam książkę, Jane Austen wybierając pozornie lekki temat, w dość obrazowy sposób, tak przerysowany oddała wady i zalety swojej epoki i wbrew pozorom niełatwy los niezamożnych panien. A już szczególnie tych, co sobą coś reprezentowały, były mądre, inteligentne, błyskotliwe, z poczuciem humoru i co tu dużo ukrywać, znające własną wartość (prawdziwą, nie wydumaną). Na dodatek Austen bawi się słowem, wszystko opisuje dowcipnym, ciętym językiem. Wbrew pozorom niełatwo zekranizować taką powieść, ponieważ ze względu na pozorną banalność tematu, łatwo z niej zrobić banalny film/serial. I to się właśnie stało z "dziełem" z 2005r. Postanowiono "uwspółcześnić go" wychodząc od razu z założenia, że widz to półgłówek i nie zrozumie XIX w. powieści. Zrobiono z niego typową komedię romantyczną, z zapożyczeniem imion, niektórych wątków i dialogów z książki, dopisując do nich dostatecznie płaskie pozostałe, by przeciętny/a Smith czy Jones wcinając hamburgera przed tv, lub popcorn w kinie, rechotali zajadając się i wyłączyli myślenie (o ile w ogóle potrafią to robić). Zrobiono z tego filmu tępy odmóżdżacz o niewiele większym poziomie niż ekranizacje harlequinów. Sama od czasu do czasu oglądam komedie romantyczne, nie mam zamiaru się wypierać, lecz wiem co oglądam, jaki to ma poziom, na co się nastawić i czego mogę oczekiwać. Na pewno- tu piszę w swoim imieniu, nie oczekuję, że z klasycznej prozy angielskiej zrobią komedyjkę romantyczną, a nie satyrę na ówczesne obyczaje.
Aktor, mimo że to adaptacja nie czytał książki, bo jak "mądrze" stwierdził, nie chce się nią sugerować, chce stworzyć własnego Darcy'go. Zastanawiam się z kogo chce zrobić idiotów, z siebie czy widzów. Opłakany efekt widać, jego Darcy to bezpłciowy typ, patrzący w dal słup soli z dziwną miną i spojrzeniem sugerującym, że ta twarz dawno została skalana jakąś rozsądna myślą. Daruję już sobie co pomyślałam po kilkunastu minutach oglądania filmu, bo musiałabym dosłownie wiązkę bluzg puścić. Z postaci Elżbiety Keira stworzyła słodką idiotkę, uśmiechającą się jak głupi do sera nie wiadomo do czego i z czego. Widz kompletnie nie tylko nie rozumie jej zachowania, ale też nie widzi jej błyskotliwości i inteligencji, których książka i serial jest pełna, nie rozumie jak w takiej głupkowatej dziewczynie można się zakochać, bo poza jako taką urodą, ona niewiele sobą reprezentuje. Dobijający na koniec jest obraz średniej szlachty angielskiej i biegające świnie po dworku. Przypominam co Lizzy mówi Lady de Burgh, jest córką dżentelmena podobnie jak i Darcy i ewentualne małżeństwo nie będzie mezaliansem. Wielokrotnie jest podkreślone, że Longbourn wcale nie przynosił jakiś małych dochodów, z tym, że mimo iż był objęty ordynacją, rodzina Bennettów mimo braku męskiego potomka nie oszczędzała, w efekcie tego pozostał im ten majątek ziemski, który i tak w ramach zapisu po śmierci pana domu mieli stracić. W filmie kompletnie tego nie widać, producenci jak w większości wątków poszli na łatwiznę sugerując nie tyle biedę, co dość wyraźny brak pieniędzy rodziny. Od razu mając gotowy schemat ona dość biedna-on bardzo bogaty, jakie "piękne przeciwności". Kto tam będzie się wysilał z pokazaniem skomplikowanych relacji rodzinnych Bennetów, jak choćby te, że problemem było nie pochodzenie ojca Lizzy, ale matki, która była córką zamożnych mieszczan i te właśnie koneksje wypominał jej Darcy. Resztę sobie daruję, bo widzę że większość pozostałych dyskutantów wypunktowała je.
zdecydowanie serial jest lepszy... zresztą moi przedmówcy wystarczająco chyba uargumentowali.
Moim zdaniem serial jest lepszy. Oddaje klimat książki poprzez cudne stroje i wystrój wnętrz. Nie wszyscy aktorzy pasują do swoich ról, ale Colin Firth jest genialny. Jeżeli coś się w serialu nie podoba, to można go obejrzeć wyłącznie dla tego aktora.
Najpierw obejrzałam film i baaardzo mi się spodobał. Nawet nie miałam siły oglądać serialu by nie zniszczyć wrażeń. Ale już po pierwszym odcinku zmieniłam zdanie. Pokochałam ten serial i wszystkie odcinki obejrzałam w 2 wieczory.
Dla mnie film jest lepszy, ale to nie znaczy, że nie podoba mi się serial, bo mi się bardzo podoba. Zaznaczę może na początku, że czytałam książkę, żeby nikt mi nic nie zarzucił. No więc ja rozumiem, że można zarzucać filmowi, że odbiega od książki, ale czy to ważne? Książka to książka, a film to film. Jak oglądałam film, to nie zastanawiałam się czy taka scena była, czy nie była, bo to by mi tylko psuło radość oglądania. Osobiście film podobał mi się bardziej bo był prosty. Wiecie dlaczego postacie w serialu wydają się brzydkie (tzn. panie)? To wszystko przez te fryzury... Nie wiem po co te wszystkie warkoczyki, niczym gniazdo dla ptaków, oczywiście kiedyś były inne kanony, także te dotyczące fryzur, ale w serialu to już chyba trochę przesadzili, jakby specjalnie chcieli wszystkich oszpecić, no może oprócz Lizzie, jej fryzura była w miarę skromna i było jej w niej ładnie. Natomiast filmie wszystko jak już mówiłam jest proste, żadnych gniazd na głowie, Lizzie ma skromny koczek co najwyżej, jej siostra luźno ułożone włosy...
A mnie to najbardziej raziło! To, że nie oddali realiów epoki, fryzury pań wyglądały jakby same sobie je zrobiły w pięć minut, a nie jakby służące nad nimi misternie pracowały cały ranek, stroje Lizzy były wręcz odrażające, a sama Kiera wogóle nie pasowała do tej roli, może to przez to, że najpierw widziałam serial, który jest świetny, ale tak właśnie wyobrażałam sobie panne Bennet, pożądną, mocną kobitę, a nie wieszak bez wyrazu. O Darcym się nie wypowiem, bo kocham Colina i jestem nieobiektywna. Poza tym twórcy chyba pomylili sobie Lidię z Mary, bo pierwsza jest brzydka jak noc, a druga nawet ładna, a miało być na odwrót. Film widziałam raz i więcej nie zamierzam.
Cóż, masz prawo do własnego zdania. Mnie te realia epoki właśnie raziły, podobała mi się tylko fryzura Lizzie, nic nie poradzę, że wolę skromność i prostotę w postaci skromnego koczka i prostej sukienki, niż tony falban i mnóstwo warkoczyków na głowie. Colina także uwielbiam, to jeden z moich ulubionych aktorów, ale Darcy z 2005 roku też mi przypadł do gustu, Keira jest płaska i nie przepadam za nią, zdecydowanie wolę serialową Lizzie.
Skoro rażą cię realia epoko, to po co czytasz takie książki? Nie rozumiesz całości, na jaką patrzysz, jaką czytasz. Ot co.
To, że nie podobają mi się fryzury nie znaczy, że nie podoba mi się książka, nie uważasz? Co innego o czymś czytać i wyobrażać sobie na swój sposób, a co innego widzieć coś na ekranie.
Nie oceniłam ich na tyle, nie wiem skąd to wzięłaś, mają u mnie co najwyżej 6 a przy odrobinie szczęścia 7, a przynajmniej miałyby, gdybym je oceniła. Nie bierz mnie za głupią nastolatkę, bo nią nie jestem.
Czyli miałam rację z kim mam do czynienia, nie produkuj się już więcej, zrób tą przysługę ludzkości.
Jeśli już, to tĘ przysługę, słońce :) Jak na... ekhm... wyższe sfery operujesz niezwykle tanią polszczyzną :) Co do reszty wypowiedzi... Człowieczku :) Cała ludzkość w twojej osobie? Pochlebiasz sobie :) Więcej skromności ci nie zaszkodzi (i lekcji poprawnej polszczyzny również).
Nie odpisuj - nie przeczytam :)
Obie macie... miałyście dwa lata temu rację:D Film/serial jest oceniany według subiektywnej opinii. Owszem, fryzury odpowiadały ówczesnym kanonom piękna i fryzura nie jest powodem by przekreslac serial. Zauwaz jednak, ze przez Dagne serial nie zostal przekreslony, po prostu wyrazila wlasna opinie. Czasami takie detale potrafia zniszczyc radosc z ogladania. Nie wiem po co w ogole te dalsze pyskowki były. Pozdrawiam
Ja w filmowej Mary się...zakochałem.Teraz to wyznaję szczerze pod naporem twoich zwierzeń.I już zwarty w szranki staję byle wytrzymało serce biedne siłę swych uderzeń.
Duma z 1995 jest nie do pobicia. A od Dumy z Kirą lepsza jest każda inna wersja, nawet ta z 1940 gdzie panuje moda jak z "Przeminęło z wiatrem". Serial z 1980 też całkiem niezły ale duetu Pan Darcy i Lizzie z 1995 nikt nie pobije. Co do filmu z 2005 moim zdaniem aktorki nie trzymają kanonu urody z epoki, zostały źle dobrane, Pan Darcy to straszna ciapa nie mówiąc o scenerii z biegającymi po domu świniami i wszechobecnym błotem. Pan Bennet miał w końcu 2000 funtów rocznie, a jakoś tego nie widać.
Nie byłam w stanie ponownieobejrzeć wersji z 2005 r.- poraziła mnie jej chaotyczność i szybkie tempo. A z wrażeń na początku filmu- Kairy znienawidziłam po tym filmie i nie jestem w stanie obejrzeć niczego z jej udziałam, Darcy nie ma za grosz "tego czegoś", Bingley jest ufryzowanym idiotą (Einsteinem to faktycznie on nie był, ale nie do tego stopnia!), Jane faktycznie ładniejsza, ale bez osobowości, ale mnie najbardziej brakowało pana Benneta i jego sarkazmu- tutaj nawet jak już coś powiedział, to jakoś tak mało znacząco i w całym tym zamieszaniu nie dostrzegałam komizmu sytuacji... a szkoda, bo zarówno w książce jak w filmie jego teksty są najfajniejszym smaczkiem.
Mam tak samo jeśli chodzi o Keirę. Do niedawna ją lubiłam, ale po zobaczeniu jej "występu" w "dumie...", zaczęła mnie wkurzać :)
Mam dokładnie to samo. Co więcej, ten film zraził mnie też do Macfadyena na dobrych parę lat. A przecież w "Małej Dorrit" i "Czasach, w których przyszlo nam żyć" radzi sobie bardzo dobrze. Niestety obawiam się jednak, że nie ma już szans zwalić mnie z nóg tak jak Colin Firth czy Richard Armitage.
tak, tak, ja nigdy nie przepadałam za Keirą, ale po obejrzeniu tej wersji też jestem na nią uczulona. nie potrafiłam docenić np. "Księżnej", którą zachwycali się moi gustopodobni znajomi...
dooglądałam wersję z 2005 r. do końca i muszę oddać sprawiedliwość- później chaos ustąpił, co nie zmienia faktu, że nadal wszystko toczyło się zbyt szybko, bez czasu na wczucie się. Na plus- faktycznie piękne krajobrazy i ładne, delikatne zdjęcia. To tyle. W panu Darcy dalej bym się nie zakochała, zdania co do reszty bohaterów nie zmieniam, ale film jednak da się obejrzeć. Jak na ekranizację mojej ulubionej książki-"da się obejrzeć" to zbyt mało.
A tak w kwestii formalnej, czy pan Darcy rozważałby małżeństwo z Lizzy gdyby świnie biegały po domu lub podwórku?
Przecież to był milioner i pewne granice chciał zachować /pomoc Lidii w poślubieniu wybranka/. Gdyby nie pomógł Lidii jego małżeństwo nie mogłoby być zawarte.
myślę, że nawet, jakby ta świnia mu narobiła na portki, by go to nie powstrzymało przed poślubieniem Lizzy. on był po prostu szalenie zdeterminowany. Gdzieś na tym forum jest poprowadzony watek realiów (a może to na forum filmu?), więc ktoś dowodził, że tak to istotnie wyglądało.
Pani Keira nie zagrała żle...(nie czytałem książki zaznaczam).Była może nawet bardziej wiarygodna od serialowej postaci.Wyglądała bowiem na te swoje 21 lat i tak też się rezolutnie zresztą zachowywała.Pani Elhe zaś miała z wyglądu znacząco więcej wiosen na karku(nie żebym się czepiał).Dlatego pani Keira niczym dumna bohaterka z "Przeminęło z Wiatrem" umiejętnie odtrącała pana Darciego a także myśli że mogłaby być w nim zakochana!Pamiętam film"Kochanek".ONA MIAŁA COŚ W SOBIE Z TEJ FRANCUZECZKI,KTÓRA POWOLI DORASTAŁA DO GORĄCEGO,WIELKIEGO UCZUCIA.i PANI kEIRA NAM TEGO WULKANU EMOCJI NIE DAŁA,BO MIŁOŚĆ NAJWIDOCZNIEJ BYŁA DLA NIEJ IGRASZKĄ.mŁODZIEŃCZĄ GŁUPOTKĄ,DO CZASU KTÓREGO FILMOWI ZABRAKŁO.
O masz... Porównujesz zachowanie Keiry z zachowaniem Scarlett? Żarty, Reichenbach. ŻARTY! Elizabeth w wykonaniu Keiry jest krzykliwa, źle wychowana, brudna, nieinteligentna. Zanim zaczniesz porównywać, przeczytaj coś na temat epoki oraz "Dumę i uprzedzenie". 21-no letnia i niezamężna dziewczyna była brana niemal za starą pannę. Serialowa Lizzy była DOKŁADNIE taka, jak w książce.
Dodałabym jeszcze, że dla niektórych 50 lat to żadna różnica. Przecież i wtedy i wtedy nosili taki śmieszne fraki...
Niestety coraz większej rzeszy osób wystarczy posklejana z różnych epok papka. Panny z tego forum wzdychają do najnowszej ekranizacji, bo taka piękna, taka słitaaaaśna, ona ma rozpuszczone włosy (W TAMTYCH CZASACH NAWET PROSTYTUTKI NOSIŁY WŁOSY ZWIĄZANE poza domem), on taaaaki romantyczny... Ech... Gdyby to filmidło zobaczyła sama panna Austen, chyba by znienawidziła zarówno reżysera, jak i dwoje głównych bohaterów za szkapizm i wysztraszonizm. Ręce opadają. Serial FOREVER!
Ja do Piratów z Karaibów zmuszałam się dla Kpt. Jacka Sparrow i muzyki. Keira jest NIESTRAWNA!
książkę przeczytałam w oryginale i po polsku. Obejrzałam większość mniej lub bardziej udanych adaptacji, łącznie z ostatnią Hollywood-ską nowością. Film z 2005 roku trudno zaliczyć do tych udanych....a powiem, że czekałam na niego z niekłamaną radością. Podobała mi się obsada, choć główni bohaterowie wydawali mi się dyskusyjni. liczyłam jednak, że Hollywood-ska magia jak zwykle zadziała ...Cudu jednak nie było-Lizzy raz rozchichotana, raz melancholijna to znowu nerwowa-jednym słowem emocjonalnie nierówna, co niejako stoi w sprzeczności z pierwowzorem panny pozbawionej złudzeń, jednak inteligentnej w swoich dążeniach. Darcy...cóż właściwie był tak nijaki, że raczej trudno było w nim szukać dumnego Sir z północnej Anglii :-) otoczenie z wszechobecnym błotem, pomieszkującym (?) w chyba-dworku (???) inwentarzem, gospodarzami raczej z nazwy niż wyglądu (patrz. Państwo Bennett)...do tego postaci dalszego planu nie wiadomo do końca z jakiej epoki, sale balowe w formie dożynkowych szop....W porównaniu z BBC z 1995 r wypadło to po prostu "po amerykańsku". Serial ogląda się wspaniale i sam fakt, że często się do niego wraca o czymś świadczy. Oglądam go głównie dla drugoplanowych postaci-zwłaszcza pani Bennett, która jest niezrównana :-)))A Pan Darcy to już zupełnie inna historia....;-)))
popieram w 100 %. nie jestem znawcą ale podejrzewam, że wersja z Keirą wypadła po "amerykańsku", bo stroje, pomieszczenia, zachowania między ludźmi itd. zostały bardziej oparte na naszych romantycznych wyobrażeniach co do minionej epoki niż tym, jak faktycznie to wyglądało. i tak z pewnością nigdy żadnemu filmowi/ współczesnej książce nie uda się całkiem wniknąć w miniony klimat i mentalność, jednak kocham ten serial, bo naprawdę mam wrażenie, że jego twórcy starali się zrozumieć tamtych ludzi, a nie zastąpić brak przemyśleń na te tematy hollywodzkimi sztuczkami.
Dla mnie wśród postaci drugoplanowych (bo oczywiście jeśli chodzi o głównych bohaterów, to wolę zdecydowanie tych tutaj) nieporównanie lepszy niż w nowszej wersji jest pan Collins. =)
o, jeszcze dodam, ze ten serial to jedyny, jaki do tej pory udało mi się obejrzeć, film na podstawie książki Jane Austen, gdzie wszystko opracowane jest tak komediowo i zarazem nie w stylu współczesnej komedii romantycznej. zazwyczaj na ekranie razi mnie ta powaga, z jaką przedstawiane są losy bohaterek.
Odpowiem ci tak,Memelo.Pan Darcy w filmie nie trzymał fasonu!Wyglądał jakby za chwilę miał zacząć płakać...Gęba nad wyraz zdradzająca emocje z zakochaniem flirtujące, w której to mimice twarzy dumy i uprzedzenia nie uświadczysz(prędzej spodziewałbym się tuskowego cudu).To jak pierwszy raz ich spojrzenia się spotkały było czarujące bo każdy widział ten moment...od pierwszego wejrzenia!hahaha!I to nie było złe.Tyle tylko że pan Darcy w ogóle nas nie zwodził tylko cały czas obłędnym wzrokiem zakochanego pannę Bennet godził jak sztyletem wróg wroga swego-nie przymierzając uczuć tych ze sobą oczywiście.
ciekawe, że tę amerykańską i "Hollywood-ską" wyreżyserował Anglik, a cały film kręcony był właśnie w angielskich krajobrazach i autentycznych, istniejących budynkach. Ani jednej sceny ze studia, ale toż to przecież Ameryka! W samym środku Anglii!
Ocenianie filmu na podstawie tego, jak blisko oddał to, co wyczytaliście w książce jest szalenie ograniczonym podejściem. Przykro, że nikt nie potrafi wyjść z tego pudełka.
Pomijając to, że wszyscy tak doskonale wiedzą, jak to wszystko wtedy wyglądało. No sami eksperci na temat XVIII/XIX wiecznej Anglii :)
Jakby wszyscy kręcili tylko wierne ekranizacje zamiast adaptacji to chodzenie do kina stałoby się strasznie nudne.
Porównuje się serial książą a film z serialem. I na tle serialu film wychodzi BARDZO, BARDZO blado.
nuta9 moze już ktoś Ci to napisała: A czytałaś ksiażkę? jeśli nie to nie dziwie się ze wolisz wersje z 2005r a jeśli czytałaś to nie rozumiem :| bo serial z '95 bardzo dobrze odzwiercieldla ducha ksiażki... film z '05 raczej nie...
Wole serial z 1995, znakomicie odzwierciedla ksiazke. Sa bardzo dobrze dobrani aktorzy. Jesli chodzi o Jane, jest ladna taka jaka powinna byc kobieta w tamtym wieku :)) a co do wersji z 2005 hmm... musieli zmiescic sie w tych 2 h, co spowodowalo ze akcja w filmie leciala bardzo szybko. I pare waznych momentow i dialogow nie wystapilo. Mimo zagraniu Keiry nie podoba mi sie wresja z 2005 roku :)
Jestem za filmem. Dlaczego?
Widz nie musi się domyślić, że Jane jest piękna, a Bennetowie żyją skromnie (kałuża i świnia)
Nie ma dłużyzn (książka jest za krótka, żeby zrobić z niej serial)
Nie jest dokładnym przeniesieniem książki, tylko luźną interpretacją, więc wnosi do historii coś nowego
Piękna muzyka + krajobrazy =klimat
a Pan Darcy? Przystojny, zdolny i pięknie mruga.... scena po zwiedzaniu Pemberley jest najlepsza
Moja kolejność poznawania DiU? książka, film, serial. I właśnie w takiej kolejności bym ustawiła je od najlepszego do najgorszego