Serial zbiera dobre opinie na świecie, większość moich znajomych go obejrzało. Traktowany jest jako miła rozrywka na jesienno-zimowe wieczory. I bardzo dobrze. Każdy z nas czasem potrzebuje odmóżdżenia i przecież po długim dniu w pracy nie musimy karmić się rozrywką na miarę "Ojca chrzestnego".
Przeszkadza mi jednak fakt, że wątek relacji pomiędzy Emily i Gabrielem prowadzony jest w taki sposób. Emily podkochuje się w chłopaku najlepszej koleżanki. Mówi, że nie będzie się do niego zbliżać, a w kolejnym odcinku rzuca mu się na szyję i całuje. Sekundę później żałuje, żeby wkrótce spotkać się z przyjaciółką i udawać, że wszystko jest w porządku. I tak kilkukrotnie.
Pierwszy sezon, o ile dobrze pamiętam, ma 9 odcinków, a nasza Emily zdążyła w tym krótkim czasie rozstać się ze swoim narzeczonym i wylądować w łóżku z 4 różnymi facetami. I nie robiłoby to na mnie żadnego wrażenia, gdyby przynajmniej jej relacja z facetem przyjaciółki była przedstawiona jako coś negatywnego. A niestety główna bohaterka wydaje się najbardziej przerażona perspektywą konfrontacji z koleżanką, a nie samym faktem, że klei się do zajętego kolesia i że oboje oszukują Camille, która nie ma pojęcia co się dzieje.
Jeśli jesteśmy już przy temacie Francji, to na myśl przychodzą mi jedynie słowa Richelieu: "Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam".
Nie zapomnijmy, że jeden z tych "mężczyzn" ma 17 lat, a gdy jego matka dowiaduje się, że goszcząca u nich Emily poszła z nim od razu do łóżka to sadza ją na poważną rozmowę, żeby zapytać, czy dobrze bzyka.
Odwróćmy płcie i zapytajmy się, jak by to było odebrane. Nic dziwnego, że we Francji objechali ten serial na każdej płaszczyźnie.