no to ostatnie co zdążyłam wyłapać zanim mi się zacięło. jestem w szoku! to na serio? mówili coś dalej? i czy masz może lepszy stream? z tym można paść na zawał
Kurdeeeee
Oby się to skończyło lepiej. Na razie idą w kierunku "noc nie trwa wiecznie, ludzie się zmieniają, przyjaźnie rozpadają"
Liczę że się to pod koniec poprawi na optymistyczną końcówkę.
No faktycznie jak narazie to gorzkie zakończenie po całości. Ale jeszcze trochę zostało :)
wychodzi na to że faktycznie się rozwiedli, bo Robin mówi że powina być z tedem rok po rozwodzie, no ku.... co za debilizm ..
Powinni sobie dać spokój z Robin/Ted ale pewno fani chcieli i pewno w końcu wyjdzie.
Ja się poddaje z tymi reklamami. Co 5 min reklama. A ja myślałam że Polsat przesadza. Doceniam naszą telewizje teraz.
To wszystko wygląda tak jakby chcieli zaległości z całego sezonu zmieścić w tych 2 odcinkach ;) Dzieje się.
Wiecie co? Nie chce mi się już roztrząsać tego CHUJOWEGO zakończenia. Był sobie śmieszny serial, wzruszał mnie, był ulubionym gdzieś tam na studiach, bla, bla, bla, potem zrobił się kiepski i pozostał kiepski po sam koniec.
Ale widać, że scenę, gdzie dzieci uświadamiają Tedowi, że kochał wiecznie Robin, nagrano lata temu. Czyli faktycznie od początku chcieli ich upchnąć razem. Powiedzieli, że matka "odeszła", bo pewnie sami nie wiedzieli, jak rozwiążą jej zniknięcie. Padło na chorobę.
W ogóle biedna ta Matka. Młoda, ładna, zakochana w kolesiu, który całe życie powtarza, że znajdzie tę jedyną i odda się jej w stu procentach. Okazuje się, że tą jedyną mogłaby być każda, gdyby tylko każda mu nie odmawiała.
Jeśli już mieli połączyć Teda i Robin, mogli zrobić coś w stylu: oboje po przejściach, rozwódka i wdowiec, dobrze się rozumieją, więc ostatecznie na końcu się związali. A tutaj robią z nich WIELKĄ MIŁOŚĆ. Mam wrażenie, że całe to opowiadanie historii dzieciom i same dzieci tylko przeszkadzały scenarzystom w spiknięciu ich razem.
Zakończenie do kitu.
W ogóle po co było zmienię głosu Teda jak i tak na końcu był normalny Ted tylko z swymi wlosami.
Gorsze niż Dexter gorsze niż cokolwiek co się pojawiło kiedykolwiek to było tak złe że wolała bym nie wiedzieć jak poznał tą matkę
Hmm... jednak warto było zastanawiać się nad różnymi teoriami i w nie wierzyć. Samo zakończenie... podobało mi się. Problem jest tylko taki, że to co było "upchnięte" w tym odcinku powinno zająć cały sezon.
Tak jak zapowiadali- słodko- gorzkie zakończenie. Tracy zasługiwała jednak na to żeby pojawić się w tym zakończeniu więcej, nawet biorąc pod uwagę to, że dzieci domyśliły się dlaczego Ted tak mało o niej wspominał ;)
Czyli mało o niej wspominał, bo mało znaczyła w jego życiu czy raczej mało o niej wspominał, bo tą historią chciał powiedzieć nieświadomie dzieciom, kto jest miłością jego życia i prosić o zgodę na związanie się z nią?
To drugie. Cały czas (od poczatku serialu + oczywiście na sam koniec) mówił, że Tracy była bardzo ważna w jego życiu. Po prostu chciał spytać ukradkiem dzieci o zdanie o Robin - a one poparły to, że powinien ją "odzyskać".
Jakby to powiedzieć. Totally called it.
Podręcznikowy przykład jak zarżnąć serial ostatnim odcinkiem. Rozwiązanie najgorsze z możliwych, Ted i Robin to całkowicie się przejedli, przeterminowali i wyczerpali, po tym jak któryś kolejny raz Ted "dawał sobie spokój". No ale cóż ludzie ciągle płakali o Teda i Robin i wykrakali. Fanservice w najgorszym wydaniu. Szkoda tylko, że kosztem biednego Barneya, życie całkowicie mu się rozsypało, mimo tego, że w końcu ma córkę którą kocha, to widać, że bycie samotnym ojcem niszczy go i ostatecznie nie wydaje się być ani trochę szczęśliwy (twórcy próbują moralizować potępiając jego podejście do życia?).
Na plus - w zasadzie tylko wątek Teda i Matki (do momentu jej choroby), cała reszta słaba, nieciekawa, dołująca. Matka miała być kimś wyjątkowym - w świetle tego zakończenia jest tylko kolejnym przystankiem na drodze Teda, jej znaczenie jest całkowicie umniejszone.
Zdejmuję ocenę serialu.
Ja myślę, że to taki ukłon w kierunku Harrisa, który uparł się chyba swoim życiem przełamywać stereotypy.
I nie wiem, po co pożenili Barneya i Robin, po co ten CALUTKI sezon ich kłótni i wielkiej zgody, wielkich czułości, wyznań miłości, długi, długi związek i bum. 3 lata, bo nie jesteśmy w stanie ze sobą wytrzymać. MHM.
Ten cały sezon poświęcony ślubowi też mnie dziwi... Gdyby to inaczej rozplanowac to można by sensownie wszystko opowiedzieć, bez takiego pośpiechu na sam koniec. No ale tego już nie zmienimy.
Dark_Side_OF_The_Moon pięknie to ująłeś po chuj* pana to było :/ nienawidzę tego serialu zabili mi go 1/10 jakby się dało to 0 a nawet mniej niż zero
Może dlatego nie pokazali jakiegokolwiek ciągu dalszego T+R tylko pozostawili otwarte zakończenie? Po tym co przeszli pewnie byli dobrą parą, ale możemy się tylko domyślać tego.
Popieram to z Barneyem- faktycznie było mi go żal w tym odcinku....ogólnie minusem jest zakończenie wszystko w ekspresowym tempie i upchnięcie takiej treści w tak krótkim czasie.
Ale zakończenie przynajmniej nie było cukierkowate, chociaż się go spodziewaliśmy. A reakcja dzieci i namawianie Teda do powrotu do Robin bardzo mi się podobały :)
Dzieciaki były najlepszym elementem tego odcinka. Widać że inteligencji nie odziedziczyły po Tedzie.
Ja osobiście mam dość Teda i Robin. W pierwszym sezonie im kibicowałem. Potem przez pewien czas podobały mi się sugestie ponownego związku tej pary i ich perypetie. Ale potem pojawił się związek Barneya i Robin, poprowadzony moim zdaniem ciekawiej niż ten Teda i Robin. No i Ted dał Barneyowi "przyzwolenie"/odpuścił Robin. Kilka(naście?) razy. Co najmniej kilka razy za dużo. A potem na scenę weszła Matka, którą z miejsca polubiłem i stwierdziłem, tak, to dziewczyna dla Teda. Po czym ostatnie 5 minut serialu wywraca wszystko do góry nogami.
Cały ślub i małżeństwo Robin z Barneyem nie ma najmniejszego sensu w perspektywie finału. Robin znika, robiąc przykrość praktycznie wszystkim w paczce. Barney wraca do dawnych nawyków, jednak w sposób przesadzony i taki, że widzowi go żal. Potem cała sprawa z córką i jego przykra egzystencja jako samotnego ojca. Marshall i Lily po prostu są w tle. Ted z Matką i ich pokrótce przedstawione perypetie stanowią jedyny jasny punkt finału. Potem Robin wyskakuje jak z kapelusza. Matkę się wygodnie usuwa i wracamy do punktu wyjścia... naprawdę?
A co do kolejnej "rundy" Teda i Robin - znów minie rok, wylądują upaprani spaghetti, oddadzą ten cholerny niebieski róg i rozejdą się do swoich domów. Bo przecież ich oczekiwania tak naprawdę wcale się nie zmieniły.
9 lat zajęło twórcom opowiedzenie historii która w ostatecznym rozrachunku dotarła donikąd i była o niczym, może poza zniszczeniem własnego breakout character (Barney). Można to podsumować angielskim powiedzeniem: "An exercise in futility".
Ostatnia myśl. Może i to było "życiowe", ale czy dla życiowego podejścia oglądamy komedie? Czy może raczej dla takiego wyidealizowanego, pokazującego że historie z bajki się jednak zdarzają?
Ostatecznie nie jestem przybity zakończeniem. Rozczarowany, tak, ale nie przygnębiony. Od pewnego czasu spodziewałem się tego typu rozwiązania i na nie się nastawiłem. Albo mówiąc dokładniej - wyzbyłem jakichkolwiek oczekiwań. Niemniej jednak gdzieś tliła się iskierka nadziei, że wymyślą coś lepszego i ciekawszego.
porażka to zakończenie, jak przypomnę sobie jak ocierałam łzy wzruszenia na oświadczynach Barneya do Robin to mnie teraz niesmak bierze.
Jeszcze pod sam koniec odcinka miałem nadzieję, że córka Barneya będzie dla Robin bodźcem do dania mu kolejnej szansy i tym razem to właśnie to dziecko będzie tym, co ich w końcu scementuje razem.
Ja nie mam nic przeciwko takiemu zakończeniu, nie podobało mi się natomiast upchanie całej tej treści w zaledwie dwóch odcinkach. I zgadzam się że w ogólnym rozrachunku sezon 9 nie miał większego sensu skoro samo małżeństwo skończyło się "i juz",bez poświęcenia temu głębszej refleksji. ..
Uważam natomiast,ze właśnie teraz związek Teda i Robin na jakieś szanse powodzenia, ma to teraz sens bo jako osoby po przejściach i spełnione zawodowo chyba wreszcie w pełni łączą cele w życiu (czy też mogą łączyć,w końcu to otwarte zakończenie).
W każdym razie- jak dla mnie to pomysł i treść ok, ale trochę gorzej z wykonaniem. Trochę to chaotyczne było. Ale samo zakończenie mi odpowiada.
Przecież Robin jest wciąż aktywna zawodowo, a dzieci Teda nie są jeszcze na tyle dorosłe, by mogły zacząć prowadzić życie na własną rękę.
Co nie oznacza,ze ich związek nie może się udać. Moim zdaniem w tym wszystkim chodziło głównie o to żeby Robin przejrzała na oczy, co miało już miejsce częściowo na ślubie z Barneyem a później juz po rozwodzie.
Uważam, że zakończenie typu Ted z Robin (które oczywiście musiało być obmyślone wcześniej) mogło zagrać. Do pewnego momentu pasowało to do rozwoju postaci. Niemniej jednak, w miarę wydłużania się serialu, Ted i Robin zaczęli coraz to bardziej odsuwać się od siebie, do takiego stopnia, że w finałowych sezonach praktycznie niewiele już ich łączy. Ich postaci były prowadzone przez kilka lat dokładnie przeciwnym kursem, by w ostatnich minutach finału zrobić zwrot o 180 stopni. Wygląda na to, że ich postaci były pisane niejako na ślepo, bez uwzględniania (wcześniej już przecież ustalonego) finału ich historii. Po prostu jest to nienaturalne i sztuczne.
Do tego umniejsza rolę Matki - miała to być jego miłość życia, spełnienie marzeń, druga połówka pomarańczy - ale w finale okazuje się, że tak naprawdę to Robin była tą jedyną cały czas.
Po pierwsze, faktycznie prawdopodobne jest, że takie zakończenie powstało na bieżąco i stąd wszelkie niedociągnięcia i jakiś tam chaos, tu przyznaję rację.
Po drugie, to że ich postaci rózniły się przypuśćmy w 2013 roku nie oznacza, że czas nie podziałał i nie wpłynął kompletnie na bohaterów (zwłaszcza na Robin). Większość osób krytykujących to zakończenie wydaje się zupełnie pomijać ten element. Tak w ogóle to serio tak się różnili na etapie np. ślubu R+B? Przecież na tym etapie Robin (jak widać) juz nie ma nic przeciwko poważnym związkom i zaangażowaniu się.
Po trzecie - rola Matki jest umniejszona ze wzgledu na ukryty cel opowieści Teda, jest to zresztą podkreslone w serialu. wiec nie jest to nawet nic odkrywczego ani strasznego. Poza tym - tak, Tracy była miłością jego życia i pewnie zostałby z nią gdyby nie taki rozwoj wypadków. Zakończenie z Tedem i Robin to danie drugiej szansy i nowe otwarcie,szansa na normalne życie, a nie oznaka tego, że Ted planował do niej wrócić przez ostatnie kilkanaście lat... ja tak przynajmniej uważam.
"Po drugie, to że ich postaci rózniły się przypuśćmy w 2013 roku nie oznacza, że czas nie podziałał i nie wpłynął kompletnie na bohaterów (zwłaszcza na Robin)."
Właśnie w tym sęk, że serial nie zrobił nic w kierunku pokazania tego, że Robin się zmieniła. Wręcz przeciwnie - niemal całkowicie wiernie odtwarzając scenę z pierwszego sezonu (sfora psów, wychylenie się przez okno do Teda itd.) raczej sugeruje, sprawia wrażenie, że Robin nic się nie zmieniła, że jest to ta sama Robin z pierwszego sezonu z którą Tedowi nie wyszło. Może i czas na nią podziałał, ale nie można o tym wnioskować na podstawie tego co pokazano w serialu.
W taki sposób jak to pokazano w finale - to właśnie Robin wychodzi na miłość jego życia.
Ostatecznie - ogólnie nie podoba mi się że jednak kończy się to parą Ted i Robin. To raz. Niemniej jednak nawet taką linię fabularną dałoby się poprowadzić lepiej - mam po prostu zarzuty do kompozycji finałowego odcinka. Wszystko dzieje się za szybko i właśnie dlatego widz odnosi wrażenie, że Matka jest praktycznie nic nie znaczącym przystankiem na drodze do Robin.
Rozumiem co masz na myśli, ale serio po tej scenie wnioskujesz, że Robin się nie zmieniła? Była jeszcze scena, w której Robin tłumaczy Lily dlaczego odsuwa się od całej paczki (podczas Halloween). I tam moim zdaniem najbardziej widać, że zrozumiała jaki błąd popełniła kończąc sprawy z Tedem. Podoba mi się to, że troszkę musimy sobie dopowiadać i się domyślać.
Ogólnie to bardzo podoba mi się też sama scena z blue french horn. Własnie dlatego, że to taka klamra spinająca początek i koniec serialu. Od Robin się zaczęło, na Robin się skończy. I wcale nie gryzie mi się to z faktem, że Ted przeżył jeszcze jedną ważną miłość w swoim życiu w międzyczasie. Poza tym właśnie z Tracy byłby pewnie całe życie gdyby nie rozwój wypadków. Z Robin będzie musiał nad wszystkim pracować od początku, ale przynajmniej jest dla nich nadzieja, jak zresztą dla wszystkich.
Przyznaję natomiast rację, że finał mógł być zrealizowany lepiej. Wszystko upchano tam w tych kilkudziesięciu minutach przez co można mieć poczucie chaosu (zwłaszcza w środku odcinka). Ogólnie nie byłoby to złe gdyby wcześniej nie przeznaczono tak wielu odcinków na ślub B+R. Wiele czasu przeznaczono na wątki mało istotne, np. podróż Marshalla na ślub trwała chyba sto lat. To właśnie kłóci mi się najmocniej ze sobą, o wiele bardziej niż to, że musimy się czegoś domyślać albo że niezręcznie przedstawiono śmierć Matki.
Owszem, widz może odnieść takie wrażenie co do Matki, natomiast po chwili zastanowienia raczej jasne powinno być, że Tracy to także była miłość życia Teda.
Ted powinien poznać matkę w połowie sezonu. Druga połowa powinna być przeznaczona na to, co upchnięto w finale. Miałoby to dodatkową zaletę, że serial miałby dwa zakończenie - pierwsze, dla zwolenników zakończenia Ted z Matką i Barney z Robin, drugie zwolenników związku Teda z Robin.