Postanowiłam tutaj też wrzucić swoje FF o Bones, które powstało juz jakiś czas temu i pojawiło się na 2 forach.
Mam nadzieję, ze się Wam spodoba, chociaż trochę. To była moja pierwsza próba zmierzenia się z pisaniem:)
Tytuł "Długa droga do szczęścia"
1.
Wczesny ranek. Lotnisko DC. Brennan właśnie wysiadła z samolotu i kierowała się na parking, żeby złapać jakąś taksówkę. Wracała z bardzo udanych „wakacji”. Wakacji w jej mniemaniu. Znowu pracowała nad jakimiś odnalezionymi szczątkami.
Wyszła na powietrze. Dzień był bardzo ciepły wiec ubrana była tylko w letnia sukienkę. Miała ze sobą torbę przerzuconą przez ramie i dużą walizkę. Dużo ciekawych materiałów dostarczonych jej przez innych antropologów.
Właśnie zmierzała w kierunku upatrzonej taksówki kiedy usłyszała swoje imię
-Bones!
Odwróciła się i zobaczyła Bootha. No tak kto inny mógłby wołać na nią Bones.
-cześć Booth- powiedziała- co ty tu robisz?
-Jak to co, Bones? Przyjechałem po ciebie. Ale zaraz, zaraz… co z twoja ręką- zapytał, bo zauważył, że ręka Bones spoczywa na temblaku.
-Nic takiego. W porządku. Mały wypadek. Za dwa dni maja mi zdjąć gips.- odpowiedziała.
-Wypadek?
-Tak, nic poważnego. Ale chwilę, skąd wiedziałeś, ze dzisiaj wracam? Przecież zmieniłam termin powrotu, miałam być dopiero za 3 dni.
-FBI ma swoje źródła, Bones, wiesz.
-Źródła? Przecież nikt nie wiedział kiedy wracam.
-Ja wiedziałem- uśmiechnął się szeroko.
-Skąd?
-Przykro mi, nie powiem ci.
-Dlaczego?
-Bo gdybym ci powiedział, straciłbym swoje źródło.
-Nie rozumiem.
-Nieważne, Bones. Chodź. Odwiozę cię do domu.
-Nie, nie do domu. Muszę jechać do Instytutu.
-Po co? Przecież nie ma żadnej nowej sprawy. Dopiero przyleciałaś.
-Wiem, ze nowej sprawy nie ma, ale moja praca polega na identyfikowaniu różnych szczątek. Przed wyjazdem rozpoczęłam identyfikację i obiecałam sobie, ze po powrocie ja skończę. To wszystko.
-Czy to znowu jakieś kolejne szczątki ze starożytności? Nie mogą poczekać jednego dnia?
-Nie ze starożytności. Powiedziano mi, ze pochodzą z okresu II wojny światowej. Ktoś tam może czekać na wiadomość o swoich bliskich, a ja muszę się dowiedzieć kim byli ci ludzie.
-Oj, Bones, Bones. Zawsze taka sama.
-To znaczy jaka?
-Już ty dobrze wiesz jaka.
-Nie, nie wiem. Powiedz mi.
-Zawsze najważniejsza jest dla ciebie praca. Ci ludzie czekali już tyle lat. Nic się nie stanie jak poczekają jeszcze jeden dzień.
-Nie rozumiesz tego Booth. Nieważne. Podwieziesz mnie do Jeffersonian?
-Jasne. Po to tu jestem.- szeroki uśmiech- daj te torby.
-Poradzę sobie.
-Nie kłóć się ze mną, dobrze. Masz złamaną rękę.
-Dlatego mam się z tobą nie kłócić? Bo mam złamaną rękę?
-Po prostu daj mi to i chodź.
Brennan dała mu swój bagaż i ruszyli razem w kierunku samochodu.
Wsiedli. Booth włączył radio i ruszyli do Instytutu.
-I jak minęły wakacje Bones?- zapytał nagle.- Coś ciekawego się wydarzyło?
-Tak, na tyle na ile ciekawią cię kości.
-Jedne kości na pewno- uśmiechnął się pod nosem.
-Co?- zapytała.
-Nic nie mówiłem- skłamał.
-Angela!- krzyknęła nagle Brennan.
-Gdzie?- spytał Booth i szukał wzrokiem Angeli.
-Nie, gdzie. To Angela.
-Ale co Angela, Bones? Możesz jaśniej, bo cię nie rozumiem.
-Tylko Angela wiedziała kiedy wracam. Rozmawiałyśmy dwa dni temu i powiedziałam jej o zmianie terminu przylotu. To ona ci powiedziała, prawda?
-Nie powiem ci.
-Nie musisz. Ang ci powiedziała. Widzę to po twojej minie.
-I tak ci nie powiem.
-Nie musisz.
2.
JEFFERSONIAN
Kilka minut później już byli w Instytucie. Bren zabrała swoją walizkę i uparcie sama chciała ją wnieść. Na co Booth oczywiście nie pozwolił.
Jak tylko weszli do środka, od razu przywitały ją radosne okrzyki Angeli.
-Sweety, nareszcie wróciłaś! Stęskniłam się za tobą!- wyściskała przyjaciółkę.- a to co?- wskazała na jej rękę.
-Nic takiego Ange, mały wypadek.- powiedziała Bones.
-Oj Bren. Hej Booth.- powiedziała do Botha dopiero teraz go zauważając.
-Cześć Angela- odpowiedział Booth.
-A wy co tak razem?- uśmiechnęła się nagle i spojrzała na Brennan i Bootha stojących teraz z bardzo dziwnymi minami.
-Co, razem?- spytał Booth.
-No wiesz, ta walizka i torba.
-Booth tylko uparł się żeby wziąć za mnie walizki.- powiedziała Bones.
-Tak, ma przecież złamaną rękę.- powiedział zmieszany Booth.
-Dobra, dobra. Mówcie co chcecie, a ja swoje wiem- powiedziała Angela uśmiechając się i puszczając oczko do Bren.
-Oj, Ange daj spokój- Bones, zabrała torbę od Bootha i ruszyła do swojego gabinetu. Booth podążył za nią.
W gabinecie
-Dziękuję ci Booth.- powiedziała Brennan rzucając swoją torbą na kanapę.
-Nie ma za co, Bones.- odparł.- i co teraz?
-Co?
-Co zamierzasz zrobić?
-Zabieram się do pracy- mówiąc to już zakładała na siebie swój fartuch.
-A może skoczymy coś zjeść najpierw?
-Nie jestem głodna.
-po takiej podróży nie jesteś głodna? Daj spokój Bones. Chodź ze mną. Nie daj się prosić.- Booth złapał ją za ramię chcąc w ten sposób przekonać ją do wyjścia.
-Nie, Booth- odsunęła jego rękę- nie jestem głodna. Zresztą muszę skończyć pracę, którą zaczęłam przed wyjazdem.
-ok, Bones, jak chcesz. to ja się zmywam.
-Co?
-Zmywam się. Wychodzę. Idę. Do zobaczenia- uśmiechnął się do Brennan i wyszedł.
-Zmywa się… śmieszne.- powiedziała do siebie Bren i ruszyła oglądać szczątki.
-Dr Brennan- usłyszała nagle.
-Hodgins.- powiedziała, widząc kolegę zmierzającego w jej kierunku.
-Witam z powrotem, moją ulubioną panią antropolog- powiedział Hodgins.
-Dziękuję- uściskali się na powitanie. Chwilę potem pojawił się Zack i Cam. Przywitali się. Oczywiście nikomu nie umknął widok ręki Temperance na temblaku. Odpowiedziała to co wcześniej „mały wypadek. Nic poważnego”
Wszyscy zajęli się pracą.
Nie pozwolę Ci na zawał, nie mogę, dlatego od razu wrzucam kolejną część
40.
Wokół niej było dziwnie jasno. Nie widziała nic oprócz dziwnego czarnego punktu tuż przed sobą. Nie wiedziała gdzie jest. Postanowiła pójść w kierunku tej dziwnej ciemności. Nie szła długo, czarna przestrzeń szybko pojawiła się tuż przed nią. Usłyszała jakieś głosy, zatrzymała się. Wsłuchiwała się i nie mogła zrozumieć co one mówią. Podeszła bliżej. Znała ten głos. Dobrze go znała. Tylko skąd? Był tak dziwnie znajomy… zaraz… czyżby to… Booth? To znaczy, ze to tylko sen, dziwny sen. Przecież on nadal jest w śpiączce. Coś jednak podpowiedziało jej, żeby poszła sprawdzić. Nie mogła się powstrzymać od zobaczenia swojego partnera, nawet jeśli to tylko sen. Im dalej wchodziła w ciemność, tym głosy stawały się wyraźniejsze. Po chwili jej oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Naprzeciwko Boohta stała… śmierć. Śmierć z kosą, taka jaką wyobraża sobie ludzkość. Nie wiedziała co się dzieje, ale czuła, ze nie może stać bezczynnie. Podeszła do partnera od tyłu i złapała go za rękę.
-Chodź ze mną- szepnęła mu do ucha.
-Kim jesteś?- zapytał, nie widział dokładnie jej twarzy.
-Zaufaj mi.
-Czekaj, znam twój głos…- śmierć była coraz bliżej.
-Chodź ze mną, szybko, nie mamy czasu!- krzyknęła i z całej siły pociągnęła Bootha za sobą.
-Temperance?- szepnął Booth biegnąc za nią.
-Tak. To ja. Pośpiesz się, musimy dobiec do światła.
-Podążamy w kierunku światła? To nie brzmi dobrze.
-Po prostu mi zaufaj, proszę.
-Ufam ci.
Biegli bardzo szybko przed siebie. Gdy tylko znaleźli się w jasnym miejscu, ciemność za nimi rozpłynęła się, a wraz z nią zniknęła śmierć. Słychać było tylko cichy szept „Udało ci się Seeley Booth. Tak, tylko ona mogła wyrwać cie z moich ramion… Masz szczęście, że ją spotkałeś. Dbaj o nią. Kochaj ją. Uratowała cię przede mną. Uratowała cię przed śmiercią. Teraz wiesz, co masz robić.” Głos cichł… Ani Seeley ani Tempe nie słyszeli nic z tego co powiedział. Ale śmierć miała rację. Gdyby nie pojawienie się Temperance, Booth już byłby w drodze na tamten świat i nic nie mogłoby mu już pomóc. Tempe uratowała mu życie. Musi mu teraz tylko pomóc wrócić.
Stali już bezpieczni, otoczeni bielą.
-Temperance, to naprawdę ty!!!- Booth złapał twarz Tempe w ręce i przyglądał się jej, jakby nie wierzył, że ją widzi.
-Tak to ja.- odpowiedziała.
-Tempe… Moja kochana Tempe- Booth przybliżył swoje usta do jej i widząc, ze się nie opiera pocałował ją. Bren oczywiście oddała pocałunek. Po chwili jednak oderwała się od niego.
-Booth! Musisz wrócić do życia! To jest tylko sen. Musisz do mnie wrócić naprawdę!
-Tylko sen? A co jeśli jak się obudzę, ciebie nie będzie przy mnie? Co jeśli te wszystkie słowa, które słyszałem tylko mi się śniły?
-Booth, kocham cię.
-Ale to sen. Nie wiem, czy… W normalnym życiu nigdy byś mi tego nie powiedziała.
-Seeley. Zaufaj mi. Kocham cię naprawdę. Tam w świecie żywych. Kocham cie wszędzie i zawsze będę kochała.
-Ale…
-Coś ci pokaże…
Brennan chwyciła rękę Bootha i znowu pociągnęła go za sobą.
-Dokąd idziemy?
-Pokaże ci coś. Może uwierzysz, ze ktoś na ciebie tam czeka.
Szli przez chwilkę.
-To tutaj. Popatrz.- przed nimi pojawił się rozmazany obraz, który z czasem stawał się coraz bardziej wyraźny. Seeley zobaczył siebie pogrążonego w śpiączce, a obok niego śpiącą Tempe trzymającą go za rękę.
-To my…
-Tak. Seeley. Widzisz, czekam tam na ciebie. Nie możesz mnie teraz opuścić. Tak strasznie za tobą tęsknię. Tam. Potrzebuję cię tam. Potrzebuję cię w swoim życiu, bez ciebie nie potrafię już dłużej… musisz tam wrócić, słyszysz? Musisz się w końcu obudzić. To co się dzieje tutaj to tylko sen, ale tam to wszystko stanie się prawdą. Nasza miłość stanie się prawdą.
-Miłość? Tempe…
-Tak miłość. Już się jej nie boję. Chcę być z tobą do końca świata i jeszcze dłużej. Otworzyłam się na miłość, a teraz ty musisz mi pomóc nauczyć się kochać i żyć razem. Jeśli chcesz.
-Tempe, chcę! O niczym innym nie marzę odkąd się spotkaliśmy. Chcę cię nauczyć kochać, chcę cię kochać, chcę byś była ze mną…
-Więc musisz do mnie wrócić. Wrócić naprawdę. Nie we śnie.
-To znaczy, ze teraz śnimy ten sam sen?
-Tak. Jestem tu, żeby pokazać ci drogę do domu. Musisz tylko chcieć wrócić.
-Chcę! Bardzo chcę!
-Wiesz, co masz robić, ukochany.
-Już wiem.
Bren zbliżyła się do niego. Przytuliła go i tym razem to ona złożyła mu pocałunek.
-Idź, Seeley… Idź… Wracaj do domu… Wróć do mnie… Kochaj mnie… Naucz mnie wszystkiego… Kocham cię- głos Tempe słabł. Dalej stali złączeni ze sobą w uścisku… Obraz powoli się rozmywał… Już nie widział nic… znowu ciemno… nagle jednak usłyszał.
-Jak tylko będziesz gotowy, po prostu otwórz oczy… a znajdziesz drogę…
„Tylko otworzyć oczy? Tempe wracam do ciebie.”
uffff... jak dobrze ze wrzucilas ta czesc... moj stan sie poprawil i to bardzo... xD dzieku Tobie xD :) piekna czesc... slow mi brak... :) no to czekamy na Bootha.. :)
I jest Booth:)
41.
Powiedział Booth w myślach i zdecydował się otworzyć oczy. Przez chwilę nic nie widział, ale gdy jego oczy przyzwyczaiły się, ujrzał białe ściany jakiegoś pokoju. Poruszył się i poczuł, ze ktoś trzyma go za rękę. Spojrzał na ciało kobiety śpiącej obok niego na krześle. Zamrugał kilka razy. Znał tą sylwetkę, znał te włosy… „Wróciłem?” spytał sam siebie. Dotknął włosów Temperance. „Istniejesz. Nie śni mi się to. Wszędzie poznam te jedwabiście miękkie włosy… Temperance?” przeczesywał teraz palcami jej włosy, delikatnie, chcąc upewnić się, że na pewno już nie śpi. Ciepło, które biło od niej utwierdziło go, że ona naprawdę jest przy nim. Czuje bicie jej serca, czuje jej zapach, ciepło jej ciała…
-Temperance…- powiedział już na głos.- Tempe…- pogłaskał ją po twarzy.
-Booth… Znowu mi się śni, ze z tobą rozmawiam. Znowu wydaje mi się, ze cię słyszę- powiedziała Bren, jakby przez sen.
-jestem tu, kochana. Jestem. Wróciłem do ciebie.
Bren powoli otworzyła oczy i uniosła głowę… Jej oczom ukazał się ten uśmiech, pod wpływem którego zawsze miękły jej kolana, ujrzała te piękne, pełne ciepła brązowe oczy, które tak bardzo kochała.
-Booth?- spytała niepewnie. Nadal wydawało jej się, ze śni.- Booth? To.. to naprawdę ty? Rozmawiasz ze mną? Nie śni mi się to? Powiedz mi, że to nie jest kolejny sen. Nie zniosę tego dłużej…
-To nie jest sen, Bones. Wróciłem.
-Wróciłeś!!!- Bren rzuciła mu się na szyję. Po chwili oderwała się od niego, ujęła jego twarz w ręce i przyglądała się z zaciekawieniem- naprawdę wróciłeś.- płakała ze szczęścia.- To naprawdę ty.
-Tak, Bones, to ja. Uwierzyłaś- uśmiechnął się ponownie.
-Tylko ty mówisz na mnie Bones.. tylko prawdziwy ty! – Bones nie mogła powstrzymać łez.
-Kocham cię, Bones- powiedział w końcu. Teraz powiedział to już prawdziwy Booth.
-Ja też cie kocham, Seeley! Tak za Toba tęskniłam- nic już więcej nie powiedzieli, bo Bren przywarła swoimi ustami do jego. Pocałunek pełen tęsknoty, szczęścia, miłości, namiętności, bardzo zachłanny. To był dowód, ze naprawdę jest przy niej. To, ze czuła smak jego ust, czuła jego zapach, bicie jego serca zaraz przy swoim.
-Tak… bardzo… cię…. Kocham…- mówiła Bren w przerwach miedzy kolejnymi pocałunkami.
-Moja… ukochana… Temperance… moja… i… tylko… moja… Bones…
Czas wokół się zatrzymał. Niewiadomo jak długo trwali w pocałunku. Ich usta pragnęły nawzajem swojego dotyku, ich ciała też. Niewiadomo też, jak długo jeszcze byliby złączeni pocałunkiem gdyby nie krzyki i brawa, które doszły zza drzwi.
42.
Tempe i Booth rozłączyli się na chwilę. Nie zmienili swojej pozycji, nie odskoczyli od siebie. Tempe siedziała koło Bootha, już na łóżku, Booth lekko podniesiony na poduszkach obejmował partnerkę w pasie i trzymał mocno, blisko siebie. Tempe wciąż trzymała twarz Seeley’ego w dłoniach. Oboje powoli spojrzeli w kierunku drzwi, w których ujrzeli Angelę, Hodginsa, Zacka, Cam, lekarzy i pielęgniarki.
-Nareszcie!!!- Angela piszczała z radości- Booth nareszcie się obudziłeś!!! Nareszcie!!! I… To takie gorące!!! Kochani!!!
-Nareszcie zrozumieliście! Brawo kochani!!! Długo kazaliście nam czekać- Cam, Zack, Jack i Ange przekrzykiwali się nawzajem. Lekarze i pielęgniarki stali z tyłu uśmiechając się szeroko i klaszcząc.
-Przepraszam, muszę zbadać pacjenta.- po dłuższej chwili odezwał się lekarz.
-Ale, chwilę… skąd wy się tu wzięliście?- zapytała nagle Bren.
-Doktor Luc zadzwonił do mnie- zaczęła Ange- prosiłam go wcześniej, ze gdyby działo się cokolwiek, by mnie informował. Więc zadzwonił i powiedział, ze Booth się obudził i że…- uśmiechnęła się.
-Ale jak udało wam się tu przyjechać tak szybko? I skąd wy wiecie?- spojrzała na przyjaciół.
-Poczta pantoflowa Dr Brennan, poczta pantoflowa.- powiedziała Cam uśmiechając się serdecznie i spoglądając na Ange.
-Pantoflowa? Nie wiem co to znaczy.
-To znaczy, ze zadzwoniłam do Cam- mówiła Ange- ona do Zacka, a Jack… hmm nie musiałam do niego dzwonić. Byliśmy razem.
-Ale, przecież Booth obudził się dosłownie przed chwilą jak…?
-Bren, kochanie. To było pół godziny temu.
-Ale…- zaczęła Bren.
-Nie całowaliście się tak krótko, jakby się wam wydawało- powiedziała Angela z uśmiechem na twarzy, puszczając oczko do Agenta.
-Pół godziny?- Bren i Booth popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Tak!!! Rekord!!!- krzyknął Jack.- w końcu długo na to czekaliście, my też.
-Dobra, dobra. Skoro już wszystko wiecie, to może dacie nam chwilę spokoju co?- spytał Booth z udawanym gniewem.
-Przypominam, ze to jest szpital, Agencie Booth. Tutaj nie…- zaczął lekarz.
-Myśli pan, że wyganiam was, bo chcę rzucić się na Bren i co z nią robić?- powiedział Booth- Chociaż nie ukrywam, ze mam ochotę pozbawić cię ciuszków- szepnął Bren na ucho. Na twarzy Tempe pojawił się rumieniec.
-Dobrze, dobrze, ja tylko… nieważne. Muszę teraz pana zbadać. Sprawdzić…
-Doktorze, proszę. Jest noc, nie może pan zrobić tych badań rano? Potrzebuję trochę przestrzeni… Nie będziemy robić nic nieprzyzwoitego, obiecuję- dodał widząc minę lekarza.
-Mamy zasady…
-Doktorze, proszę. Czuję się świetnie, nic mi nie jest. A jak tylko coś by było nie tak, jestem pewien że Tempe nie pozwoli mi tego ukryć- puścił oko do Bren.- jestem w dobrych rękach.
-Dobrze. Ale poranne badania pana nie ominą.- powiedział lekarz.- dobrze, proszę państwa, proszę o wyjście, jest późno, inni pacjenci już śpią, nie możemy im przeszkadzać. I tak zachowywaliście się zbyt głośno. Gdybym wiedział… Ech. Nieważne. Proszę przyjść jutro.- powiedział do zgromadzonych- pozwólmy pobyć im samym- dodał ciszej będąc bliżej przyjaciół partnerów.
-Tak, doktorze. Potrzebują tego- szepnęła Ange z chytrym uśmieszkiem.
-Do zobaczenia jutro, kochani- powiedzieli wszyscy- Możecie się nas rano spodziewać.- pożegnali się. Przed wyjściem jeszcze Ange odwróciła się do przyjaciół i gestem pokazała, że to co widziała było cudowne. Wszyscy się rozeszli, Bren i Booth zostali sami…
szal... pol godziny... ekstra... :) wszystko rewelka i ja sie nie moge nadziwic dlaczego tylko ja komentuje... przeciez cudnie piszesz i mam rownie ciekawe pomysly... :) czekam na cd :)
Może innym się nie spodobało? Ale bardzo się cieszę, że chociaż Ty czytasz i Ci się podoba:) To bardzo miłe:)
Dorzucę jeszcze jednego cedeka:)
43.
-Nareszcie sami- powiedział Booth, jak tylko wszystkie głosy na korytarzu ucichły i był pewien, ze nikt zaraz nie wróci, albo że nie wpadnie tu Ange pod jakimś głupim pretekstem i nie będzie chciała sprawdzić co też oni teraz robią.
-Ange, nie da mi spokoju jutro- Bren wpatrywała się w oczy Bootha- Co oni myślą, ze my będziemy tu robić?
-Nie wiem, Bones. Może myślą, że… no wiesz…
-Wiem. Ale to jest szpital, ty jesteś jeszcze słaby. i…
-Zaraz, zaraz czy to znaczy, że chciałabyś?
-Tak, Booth. Ale nie tu, nie teraz. Chcę, żeby to było przez nas przemyślane. To nie może stać się tak nagle, tylko dlatego, ze teraz oboje czujemy pożądanie. Chcę poznać ten cud, o którym tyle mi opowiadałeś.
-Tak, Bones, wszystko w swoim czasie. Ale… pocałować cię mogę?
-Hmmm…
-Co znaczy to „hmmm”?
-Zastanawiam się…
-Co?
-Muszę, rozważyć wszystkie za i…- nie dokończyła, bo Booth przyciągnął ją do siebie i pocałował.
-Dziękuję Tempe.
-Za co?
-Uratowałaś mi życie. Gdyby nie ty… widzisz śniło mi się, że stoję twarzą w twarz ze śmiercią, że…
-Co?
-Tak, śniło mi się, że zabierasz mnie z objęć śmierci. Pomogłaś mi uciec. Potem pokazałaś mi obraz… ja w śpiączce, a ty śpiąca obok mnie… powiedziałaś, ze muszę do ciebie wrócić tak naprawdę, nie we śnie…
-Pamiętam to….
-Jak możesz to pamiętać, to przecież mój sen…
-Też mi się to śniło…
-Nie?
-Tak, dokładnie tak jak mówisz.
-Śniliśmy ten sam sen, to znaczy, że to byłaś naprawdę ty, ze to dzięki tobie tu jestem. Pokazałaś mi drogę do domu. Tempe, uratowałaś mi życie. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo cię kocham
-Wyobrażam sobie, tak samo ja kocham ciebie.
Ich usta po raz kolejny tej nocy połączyły się. Bren ułożyła się na łóżku obok Bootha i zasnęli razem wtuleni w siebie. Na reszcie byli razem. Ich marzenia się spełniły.
44.
Oczywiście następnego dnia wpadli wszyscy przyjaciele z Instytutu. Rozmowy trwały godzinami. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Oczywiście Ange i Hodgins oznajmili, ze znów są razem, za co do końca życia będą wdzięczni Bren.
Minęły dwa tygodnie i Booth został wreszcie wypisany ze szpitala. Bren już wcześniej wróciła do Instytutu, ale odwiedzała Boohta codziennie. Oczywiście przyjechała po niego w dniu jego wyjścia ze szpitala.
-Booth, gotowy?- spytała wchodząc do jego pokoju po raz ostatni.
-Tak.
-To jedziemy.
Kilka minut później byli już w drodze.
-Bones, gdzie jedziemy? Czemu nie skręciłaś w tą ulicę? Nie pamiętasz gdzie mieszkam?- zażartował Booth.
-Doskonale pamiętam. Pomyślałam sobie, że może chciałbyś… zamieszkać u mnie?
-U ciebie?- spytał zaskoczony.
-Jeśli nie chcesz, mogę zawrócić i odwieźć cie do twojego domu.
-Bones, oczywiście, ze chcę. Po prostu mnie zaskoczyłaś.
Po jakimś czasie dotarli do domu Bren.
-Pomogę ci z torbami, Booth- powiedziała Tempe i już chciała wziąć jedna z toreb, gdy Booth jej przeszkodził.
-O nie, nie, nie, na pewno nie pozwolę ci nosić moich toreb, Bones.
-Booth, nie kłóć się ze mną. Dopiero wyszedłeś ze szpitala, musisz jeszcze oszczędzać siły.
-Te torby są ciężkie.
-No widzisz. Nie możesz ich dźwigać.
-Ale, Bones, ty też nie.
-To, co? Będziemy tak stać i czekać aż ktoś nam pomoże?- Bren oparła jedną rękę na biodrze i czekała na odpowiedź. Booth tylko się uśmiechnął.- Dawaj…- zbliżyła się do torby, ale Booth znowu jej przeszkodził.
-Nie.
-Booth.
-Bones.
-Booth…
-Bones…
-Teraz będziemy na zmianę wymawiać swoje imiona?- Bren zaczęła się śmiać- w takim tempie to do jutra nie wejdziemy do domu. Dobra, weźmy je razem.
Jak powiedziała, tak zrobili. Po chwili byli już na górze.
-Bones, a co z innymi moimi rzeczami?
-Już je przewiozłam…
-Skąd wiedziałaś, ze się zgodzę?
-Nie mogłeś się nie zgodzić, kochany- Bren chytrze się uśmiechnęła.
-Tak myślisz?
-Wiem to.
-To chyba muszę ci podziękować…
-Za co?
-No wiesz…- nic więcej nie powiedział, tylko złapał Bones w pasie , przyciągnął do siebie i pocałował. Potem podniósł ją i zaniósł do pokoju.
-Booth… nie możesz… mnie dźwigać… jesteś jeszcze… słaby… nie..- mówiła starając się na chwilę od niego oderwać.
-Nie martw się o mnie. Nic mi nie będzie.
-Booth…- nie miała szans na powiedzenie czegokolwiek. Razem usiedli na kanapie i kontynuowali pocałunki.
-Kocham cię, Bones…
-Booth… wiem… ja też bardzo cię kocham.
Po dłuższej chwili…
-Bones? Głodna?
-I to jeszcze jak. Tajskie?
-A nie, tym razem to ja coś zrobię. Ale chyba najpierw musimy udać się do sklepu, bo znając ciebie, twoja lodówka świeci pustkami.
-Lodówka nie może świecić pustkami.- Booth spojrzał na nią z uśmiechem i miną „Oj, Bones…”- ale.. to była przenośnia, tak?
-Tak.
-Muszę zapamiętać.
-To co, na zakupy?
-Nie.
-Nie?
-Zaskoczę cię Booth, chodź…- wzięła go za rękę i zaprowadziła do kuchni. Otworzyła lodówkę…
-Jeez, Bones! Niemożliwe! W twojej lodówce jest coś więcej oprócz światła- zaśmiał się.- Nie poznaję cię.
-Wiedziałam, że będę miała gościa… więc zrobiłam zakupy. Nawet coś niezdrowego dla ciebie się znajdzie.
-Ha! Nie umrę z głodu! Bóg istnieje- cieszył się jak dziecko.
-Nie Bóg, to ja… tak, tak pamiętam, ze to taka przenośnia, ale nie mogłam się powstrzymać.- Bren uśmiechnęła się do ukochanego.
-Bones! To zabieramy się do roboty! Na co masz ochotę?
-Na naleśniki?
-To ja się pytam.
-naleśniki.
-Dobra. Pomożesz mi?
-Nie umiem robić naleśników…
-O to się nie martw, masz najlepszego nauczyciela- Booth z dumą wypiął pierś.
-Ego samca-alfa.
-Tak. Jestem najlepszym samcem-alfa. Twoim najlepszym samcem-alfa.
-To prawda.
hmmmm... jak slodko... :P mi sie bardzo podoba!!! ;) ciekawa jestem czy namieszasz cos jeszcze czy nie... :) czekam na cd ;)
Namieszam, namieszam:) To opko ma jeszcze dużo części:)
Cedek:)
45.
-No to już, do roboty, do roboty.
Potrzebujemy mąkę, wodę, jogurt, trochę soli i… a tego ci nie powiem, to sekret. Ale zobaczysz, ze takich naleśników jeszcze nie jadłaś.
-Co jeszcze?- zapytała zaciekawiona.
-O nie ma mowy Bones, nie powiem ci. To jest sekret, pamiętasz. Sekret. Nie mogę ci powiedzieć.
-A jeśli..- podeszła do niego, złapała go za kołnierzyk koszuli i pocałowała.- To jak powiesz mi teraz?
-No nie wiem, musisz się bardziej postarać, to naprawdę wielki sekret i wiesz…- nie zdążył powiedzieć, bo Bones znowu go pocałowała.
-A teraz?- spytała z miną niewiniątka.
-Hmmm… Nie. Nie powiem ci. Niestety nic ci nie pomoże w wydobyciu ze mnie tej informacji.
-To czemu nie powiedziałeś, ze i tak nie zamierzasz mi nic zdradzić?
-Bo twoje próby szantażu są takie miłe… mogłem nic nie mówić…
-To nie fair.
-Musiałem ci to powiedzieć, bo inaczej umarlibyśmy z głodu. Chodź już. Dowiesz się później.
-Obiecujesz?
-Może.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Dobra. To co robimy?
Booth zaczął tłumaczyć Bren sposób robienia naleśników. Ukradkiem, kiedy nie patrzyła wrzucił tajemny składnik.
-Booth, miałeś mi powiedzieć, co to za sekretny składnik- Bren zauważyła, że Booth dodaje coś do ciasta.
-Nie teraz… Powiem ci później. Powąchaj… jak ciasto pięknie pachnie.
Booth nachylili się nad miską, a Bren obok, nad stołem, na który spadło trochę mąki i dmuchnęła, tak, że cała mąka wylądowała na Boothie. Zaczęła się śmiać.
-Ładnie ci w białym.
-Bones… Przegięłaś.- zaczął ją gonić po kuchni.- niech cię tylko złapię.- wziął trochę mąki w garść i biegał za Bren. W końcu był na tyle blisko, ze udało mu się dorzucić do niej. Teraz Bren też cała była w mące.
-Booth!- udawała oburzenie.
-Tobie też do twarzy w białym, kochanie. Chodź tu!- Wreszcie udało mu się ją złapać. Trzymał ją teraz w ramionach, Bren próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Booth trzymał ją mocno przy sobie.
-I co teraz?- spytał z tym swoim uśmiechem.
-Co teraz?- również uśmiechnęła się.- Co teraz zrobimy?
-Teraz…- ręką delikatnie starł mąkę z twarzy Bones.- Wszędzie masz mąkę…
-Dzięki tobie….- Bren również otarła mąkę z twarzy Bootha. Wpatrywał się w nią tymi swoimi brązowymi oczami, Bren czuła jak miękną jej kolana, dobrze, że ją trzyma.
-Myślę, ze… możemy zacząć smażyć naleśniki… Jesteśmy kwita.- powiedziała.
-O, widzę, że się uczysz.- Booth chciał skraść jej kolejnego całusa, ale Bren wyślizgnęła się z jego ramion i podeszła do kuchenki.
Zaczęli smażyć naleśniki. Zadzwonił telefon.
-O to mój. Zaraz wracam- powiedział Booth i wyszedł z kuchni.
Kiedy skończył rozmawiać po cichutku wszedł do kuchni. Bren nadal smażyła naleśniki. Na palcach podszedł do niej, złapał ją w pasie i wtulił się w jej włosy.
-Booth, przeszkadzasz mi… ja tu smażę naleśniki…- powiedziała. Tak naprawdę wcale jej to nie przeszkadzało. – Puść mnie- powiedziała łagodnie.
-Nie mogę. Coś mnie ciągnie do ciebie i nie pozwala puścić.
-Booth…
-Nic na to nie poradzę.
-Kto dzwonił?- zmieniła temat. Wiedziała, ze nie ma szans na przekonanie Bootha.
-Rebecca. Spytała czy mogę zaopiekować się dzisiaj Parkerem. Dzisiaj, jutro i pojutrze. Wyjeżdża na jakieś szkolenie. Będzie tu za godzinę. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
-Oczywiście, ze nie Booth. Parker jest cudownym dzieckiem, a ty przecież też tu mieszkasz. To też twój dom.
Booth nie mógł się powstrzymać, odwrócił Bren do siebie i złożył jej namiętnego całusa.
-Czy mówiłem ci, jak cię kocham?
-Dzisiaj? Tak, wiele razy. Ale możesz to powtarzać w nieskończoność.
-Kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham cię…- mówił i obsypywał jej szyję i dekolt pocałunkami. Bren cicho wzdychała. Nagle poczuli dziwny zapach…
-Booth, coś… coś się przypala… chyba…
-Naleśniki!- krzyknął i złapał za patelnię. Szybko pozbył się przypalającego się naleśnika.
-Widzisz, rozproszyłeś mnie i się spalił.
-Tylko jeden naleśnik. Nic się nie stało. To na czym skończyliśmy?- Booth podszedł do Bones.
-Na smażeniu naleśników.
-Nie, Bones, mówię o tym, co było później.
-Booth, musimy skończyć smażenie… Jestem głodna, a poza tym Parker niedługo tu będzie, może też będzie miał ochotę.
-Dobra. Tylko nie myśl, że ci odpuszczę.
-Wiem, że tego nie zrobisz.
-To dobrze.
-A co z Parkerem?- spytała po chwili.
-Jak co?
-Powiemy mu o nas? Chyba powinien wiedzieć.
-Powinien. Jak przyjdzie to mu powiemy o wszystkim. I tak pewnie zapyta czemu nie jestem u siebie.
-Na pewno, to bardzo mądry chłopiec.
Skończyli smażyć naleśniki, usiedli do jedzenia. Akurat kiedy skończyli ktoś zadzwonił do drzwi. To Rebecca i Parker.
46.
-Tatusiu!!!- Parker rzucił się na szyję taty, jak tylko Bones otworzyła drzwi.- Nareszcie jesteś zdrowy! Nie mogłem przyjechać do ciebie, bo byłem na wycieczce daleko, chciałem wrócić, ale nie miałem jak… Tatusiu nic ci już nie jest?
-Spokojnie, smyku. Już jestem zdrowy. Wiem, że byłeś na wycieczce, ale wiedziałem, ze jesteś przy mnie. Kocham cię, synku.
-Kocham cię tato!- wtulił się mocno w ojca.
-Seeley, dziękuję, że się nim zajmiesz- powiedziała Rebecca.
-Nie ma sprawy, przecież wiesz.
-Jak się czujesz?
-Ciocia Bones!!! – teraz mały rzucił się na szyję Bren.
-Cześć Parker.
-Już dobrze. Wracam do zdrowia. Wszystko w porządku.
-Przepraszam, ze nie..
-Nic się nie stało. Wiem, że miałaś wyjazd. Nie przejmuj się tym.
-Dziękuję, Seeley.
-Parker, masz ochotę na naleśniki? Właśnie je zrobiliśmy z tatą- szepnęła Bones do malca.
-Jasne! Naleśniki super!
-To chodź, pozwólmy rodzicom porozmawiać.
-Tak. Chodźmy ciociu Bones.
I razem poszli do kuchni.
-Booth, przepraszam, ze pytam, ale trochę mnie zaskoczyło, że tu jesteś, czy ty…?- zaczęła Rebecca.
-Tak, mieszkam z Bones i jesteśmy razem- Booth wyprzedził jej następne pytanie.
-Nareszcie- ucieszyła się.
-Ty też?
-Wszyscy od dawna wiedzieli, ze będziecie razem. Bardzo się cieszę, Seeley. Naprawdę.
Gratuluję wam z całego serca.
-Dzięki Beca.
-Ok., ja muszę lecieć. Bawcie się dobrze i pogratuluj ode mnie Temperance. Trzymałam za was kciuki.
-Przekażę. Dzięki.
-Do zobaczenia.
-Cześć.
Rebecca wyszła, Booth zamknął drzwi i poszedł do swoich dwóch ukochanych osób.
Bren i Park siedzieli przy stole, śmiejąc się i jedząc naleśniki.
-Co wam tak wesoło?- spytał agent stojąc w drzwiach kuchni.
-Ciocia Bones opowiedziała mi kawał.
-Bones? Niemożliwe. Bones ty znasz kawały?
-Potrafię być naprawdę bardzo zabawna wiesz?
-Wiem, przekonałem się dzisiaj.
-Tatusiu, a czemu masz na sobie mąkę?
-Właśnie o tym mówię, Park. Ciocia Bones obsypała mnie mąką.
-Ty mnie też.
-Ale ty zaczęłaś.
-Nieważne, ale..
Parker zaczął się śmiać.
-Jak wy się fajnie kłócicie. Jak dzieci.
-Park- powiedział Booth z udawanym gniewem.
-Tatuś jest zły, ciociu Bones, musimy uciekać.- śmiał się jeszcze bardziej.
-Jak cie złapię, Park to..
-To co tatusiu?- Park już zeskoczył z krzesła.
-Park!- Booth zaczął go gonić.
-Ciociu Bones, ratuj! Tatuś mnie goni.
-Uciekaj Parker! Ja zajmę się tatą!- krzyknęła rozbawiona Bones widząc dwóch Boothów biegających po jej mieszkaniu. Pobiegła za nimi.
-Parker, chowaj się, ja zatrzymam twojego tatę. Szybko.
-Zabawa w chowanego! Tak!- krzyknął jeszcze bardziej uradowany malec.- Nie daj się ciociu Bones!
Parker uciekł, a Bones dopadła Bootha. Złapała go w pasie i próbowała zatrzymać. Booth trochę się opierał, ale tylko trochę. Chciał dać jej szansę. W końcu oboje wylądowali na podłodze. Bren wylądowała na Boothie. Leżeli i wpatrywali się sobie w oczy.
-Rebecca kazała przekazać ci gratulacje.
-Dziękuję.
Po chwili…
-Myślisz, ze udało mu się schować?- spytała Bren.
-Dajmy mu jeszcze chwilkę.- poprawił Bren włosy, założył je za ucho.- Jesteś taka piękna Temperance.
-Wiem- uśmiechnęła się.
-Ooo i czyje ego się teraz odzywa?- zażartował.
-To nie ego, to fakt.
-Moja piękna i mądra Bones.- powiedział i złożył jej pocałunek, kolejny tego dnia. Nie mogli się sobą nacieszyć. W końcu tak długo czekali na to, żeby być razem. Wykorzystywali każdą nadarzającą się okazję.
-Chodźmy go poszukać, Seeley…
-Chodźmy… chociaż powiem szczerze, ze tak mi tu z tobą wygodnie, ze najchętniej zostałbym tu na zawsze.
-Ja też, ale Parker czeka. Nie możemy tu tak leżeć…
Oboje z niechęcią wstali i poszli na poszukiwania małego Bootha.
-Parker, gdzie jesteś?- mówili idąc, trzymając się za ręce i śmiejąc.
-Znajdziemy cię, smyku…
Parker siedział cicho i chociaż nie mógł wytrzymać ze śmiechu nie dał się zdemaskować.
Bren i Booth weszli do sypialni.
-Spójrz Bones- szepnął jej na ucho.- Tam chyba ktoś jest- wskazał na łóżko. Pościel, którą przykrył się Parker cała trzęsła się od jego śmiechu.
-nie, Booth, chyba go tu nie ma. Musimy szukać dalej- szepnęła Bones. Oboje nie mogli powstrzymać chichotu.
-Chodź, poszukamy go gdzie indziej.- powiedział Booth. Gdy tylko się odwrócili usłyszeli głośny śmiech Parkera.
-Jestem tutaj!- krzyknął i wyskoczył spod pościeli.- Udało mi się! Taaak!!!- wyskoczył z łóżka i rzucił się na szyję Bren i Bootha.
-Park, udusisz nas- szepnął Booth.
Parker puścił „partnerów”.
-Dobrze się schowałeś, ciężko było cię znaleźć- powiedziała Bren.
-Jestem najlepszy w chowanego!- krzyknął dumny.
-On jest taki podobny do ciebie. Taki sam samiec-alfa…
-Po kimś to ma.
ekstra czesc... jak ja lubie takie czytac... tkie w iscie rodzinnym stylu... bardzo poprawil mi sie humor... :) jak dzieci jak dzieci... xD haha... ciekawa jestem co takiego namieszasz... :)
Teraz przez kilka części będzie słodko, miło, ale obiecuję, że jeszcze się nadzieje:)
47.
Wszyscy troje zeszli na dół.
-Tato, już chyba późno. Kiedy jedziemy do domu?- spytał malec siedząc na kanapie.
-Właśnie, Park, musimy ci coś powiedzieć- zaczął Booth.
-Booth mieszka teraz u mnie.- dokończyła Bren.
-Tak? Mieszkasz u ciociu Bones, tato?
-Tak, Park. Teraz tu jest mój dom.
-A tamtego domu już nie lubisz?
-Lubię, ale widzisz… no, to jest kolejna rzecz, o której musimy ci powiedzieć.
-Widzisz, ja i twój tata… mieszkamy razem, bo..- Bren złapała Bootha za rękę- się bardzo kochamy.
-Tak?! Tato kochasz Bones?!- mały podskoczył z radości.
-Tak, bardzo ja kocham.
-A ty ciociu Bones, też kochasz mojego tatę?
-Bardzo, Park.
-A mnie?
-Ciebie Park, też bardzo kocham…- powiedziała Bones dosiadając się do Parkera na kanapę.
-Ja ciebie też!!! Jesteś najlepszą Bones na świecie!!!- Parker przytulił ja.- to teraz jesteś moją drugą mamą tak?
Bren nie wiedziała, co powiedzieć:
-Na razie Park jeszcze nie wzięliśmy ślubu…
„Na razie? To może kiedyś uda mi się ją przekonać?” pomyślał Booth.
-Ale dla mnie możesz być mamą już teraz prawda?- spytał Parker.
-Jeśli ty tego chcesz…- powiedziała ze łzą w oku…
-Chcę!!! Tato!!! Mam drugą mamę! Dobrze, ze wybrałeś Bones, ona jest najlepsza!!!
-Wiem, Park.
Jakiś czas potem Parker zasnął.
-Booth, nie sądziłam, ze tak dobrze to przyjmie. To znaczy czułam, ze mnie lubi, ale że… że aż tak. Chyba jeszcze żadne dziecko mnie tak nie lubiło.- powiedziała Bones, kiedy siedzieli z Boothem w salonie na kanapie, mocno w siebie wtuleni.
-To jest Booth, Bones. Każdy Booth cię kocha.
-Co dodałeś do tych naleśników? Może to twój tajemny składnik tak nam namieszał w głowach?
-To możliwe…- na twarzy Bootha pojawił się chytry uśmiech.
-Czekaj, znam ten uśmiech. Coś kombinujesz. Mów mi zaraz, co tam dodałeś. Co to za sekretny składnik? Obiecałeś, że powiesz, pamiętasz?
-obiecałem i powiem. Nie jest to nic, co znajduje się w kuchni…
-Booth… chcesz się ze mną droczyć? Obiecałeś!- Bren uśmiechnęła się, wzięła poduszkę i uderzyła nią Bootha.- A masz!
-Bones, przestań!- Booth zaczął się śmiać. Próbował się uchronić przed uderzeniami, ale nie udało mu się. Bren bawiła się w najlepsze. Zsunęli się z kanapy na podłogę.
-Powiedz mi to przestanę.
-Nie była to żadna przyprawa, ani żaden sok, ani…- znowu dostał poduszką. Zabawa trwała w najlepsze.
-Booth!
-Już ja ci powiem, kochanie co tam dałem- Booth zrobił unik, Bren uderzyła w podłogę obok. Agent wykorzystał sytuację złapał Bones i tym razem to on wylądował na niej. Przytrzymał jej obie ręce obok, tak by nie mogła nimi poruszyć i dorwać kolejnej poduszki.
-Powiem ci…- ich twarze były po raz kolejny tego dnia bardzo blisko.
-Powiedz…- szepnęła.
-Nic tam nie dodałem…
-Booth, widziałam
-Dodałem tam trochę miłości…
-Nie możesz dodać miłości do naleśników, Booth, to niemożliwe. Miłość…- pocałował ją.
-Nie dosłownie, kochanie. Jeśli robisz coś z miłością i myślą o ukochanej osobie, zawsze to coś będzie wyjątkowe. Zawsze.
Leżeli i chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Nadal nie mogli uwierzyć, że są wreszcie razem. Tak jakby to był niekończący się sen.
-Kochasz mnie?- spytała po chwili.
-Jak wariat!- zaczął obsypywać ją pocałunkami. Między nimi mówił- Jak nikt na świecie… Jak nikogo… Najbardziej… na zawsze… wszędzie… nigdy nie przestanę cię kochać.
-Ja też cię kocham, jak nikogo na świecie. Cieszę się, że wreszcie jesteśmy razem, ze nie muszę się już bać, że jesteś przy mnie i że zawsze przy mnie będziesz…
Leżeli jeszcze przez chwilę… w końcu Booth wziął jedną z poduszek..
-No i co teraz powiesz, Bones? Rewanż?- zaśmiał się.
-Nie!!!- krzyknęła ze śmiechem.- Booth, nie!!! Proszę cię.
-Nie? Dobra- zaczął ją łaskotać. Brennan śmiała się w głos. Widać, ze ta dwójka dobrze się ze sobą bawi. Kiedy skończył łaskotki zaczęli wojnę na poduszki
-Wojna na poduszki!!!- krzyknął Parker wbiegając do salonu i dołączając do dorosłych. Teraz cała trójka walczyła na poduszki. Śmiechom nie było końca. Bren poczuła się jakby Booth i Parker od zawsze byli jej rodziną. Czuła się naprawdę szczęśliwa i miała nadzieje, że nigdy się to nie skończy.
Dopiero po pół godzinie wszyscy wyczerpani zabawą poszli spać. Parker w „swoim” pokoju, a Bren i Booth razem w sypialni.
48.
Rano
Tempe i Booth jedli śniadanie, Parker jeszcze spał, wiec Bones uznała, ze to doskonały czas na przeprowadzenie jednej rozmowy…
-Booth, muszę dziś na chwilę wyjść. –zaczęła Bren.- Powinnam zakończyć sprawę z Kyle’m. Myślę, że zasługuje na to, by go poinformować, że już więcej się nie spotkamy.
-Masz rację, kochanie- odparł Booth.- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
-Nie, Booth, to nie będzie konieczne. Muszę sama to załatwić.
-Ale… mówiłem ci kiedyś, ze ten Kyle mi się nie podoba. Nie muszę z wami siedzieć, tylko będę w pobliżu.
-Nie trzeba, Booth. Nie boję się go, przecież go znam. Poza tym byłam w Ruandzie, Iraku, znam sztuki walki, więc nie musisz się martwić, poradzę sobie, chociaż wątpię, żeby te umiejętności miałyby mi się przydać przy tym spotkaniu. Kyle to normalny facet.
-Jak chcesz Bones.
-Poradzę sobie..- podniosła się z krzesła i „przez stół” pocałowała Bootha- Cieszę się, że się o mnie martwisz. To znaczy, że ci na mnie zależy.
-Bardzo, kochanie.- znowu się pocałowali. Wtedy wszedł Parker, widząc całujących się dorosłych zaczął klaskać.
-Parker? Już wstałeś?- powiedział zaskoczony Booth.
-Tak. Jak wy ładnie ze sobą wyglądacie. Chociaż uważam, że to co robicie jest obrzydliwe, ale…
-Kiedyś zrozumiesz magię pocałunku, Park- powiedziała z uśmiechem Bones.
-Nie wydaje mi się.- uśmiechnął się.- Tak się cieszę, że jesteście razem. Kocham was!- krzyknął i podbiegł do nich.
-My też cię kochamy, Park- powiedzieli razem.
-Co na śniadanie?- mały zmienił temat- umieram z głodu. Słyszysz mamo jak mi w brzuszku gra?
-Gra? To niemożliwe, nie może ci nic grać…-zaczęła Bones.
-Tak się mówi mamo, gdy ktoś jest głodny.- wytłumaczył jej mini Booth.
-Aha. Musze zapamiętać- uśmiechnęła się.
-To co na śniadanie?
-A na co masz ochotę?
-Hmmm… na płatki z mlekiem.
-Ok., już się robi. Booth wstawisz mleko?- zwróciła się do Seeley’ego.
-Jasne, już wstawiam- odpowiedział.
-Wiesz, mamo naprawdę się cieszę, ze jesteście razem
-Ja też bardzo się cieszę Park.
-A czy… wiesz, skoro mój tata tu mieszka, to jest teraz jego dom? Czy… to też jest mój dom? Bo kiedyś kiedy tatuś mieszkał sam to tam był mój drugi dom, a teraz mam tylko jeden… a fajnie byłoby mieć znowu dwa domy…- powiedział niepewnie Parker.
-Oczywiście smyku, że to też jest twój dom. Możesz tu przychodzić kiedy tylko zechcesz…- powiedziała wzruszona Tempe.
-Naprawdę? To super! Znowu mam dwa domy! Tato słyszałeś, to też jest teraz mój drugi dom!- krzyczał uradowany malec.
-Słyszę, Park, słyszę. Mówiłem ci, ze Tempe się zgodzi!- krzyknął.
-Bo Bones jest najlepsza!
Po chwili Park spytał:
-Mamo… a mogę się jeszcze o coś zapytać?
-Jasne, Park.
-Czy… skoro ja mówię na ciebie mamo i jesteś moją drugą mamą… to czy… ja mogę być twoim synem?- znowu niepewnie spojrzał na Tempe.
-Park..- z oczu Bren spłynęły łzy.
-Mamo, czemu płaczesz? Ja nie chciałem…Nie chciałem zrobić ci przykrości. Przepraszam…- powiedział wystraszony.
-Nie, Park, nie płaczę bo zrobiłeś mi przykrość… Płaczę ze szczęścia. Oczywiście, kochany, ze możesz być moim synkiem.- powiedziała przez łzy.
-Naprawdę?- spytał jeszcze nie do końca wiedząc czy to tak naprawdę i czy już może się cieszyć.
-Naprawdę… synku…- powiedziała Bones i ucałowała go w czoło.
-Kocham cię, mamo!!!- krzyknął uradowany.
-Ja ciebie też, Parker. Bardzo.
Booth przysłuchiwał się ich rozmowie bardzo uważnie i lekko się uśmiechał pod nosem. „Moja rodzina…” myślał. Po chwili krzyknął:
-Ok., Park. Mleko gotowe!
-Tak! Śniadanie!- zeskoczył z kolan Tempe, ucałował ją w policzek i pobiegł do stołu, gdzie już czekały na niego płatki z mlekiem. Kiedy mini Booth pochłaniał śniadanie, Booth podszedł do Tempe.
-Kochanie…
-Słyszałeś wszystko, prawda?
-Tak. Cieszę się, że się zgodziłaś.
-Ja też…- pocałowała Bootha.- Wygląda na to, ze teraz mam synka…- uśmiechnęła się.
-Tak, Bones. To twoja nowa rodzina.
-Rodzina… Nie mogę w to uwierzyć… Mam rodzinę… Mam tatę, brata, Amy, dziewczynki… Mam ukochanego mężczyznę i…. syna… Rodzina. Moja rodzina- mówiła, a jej oczy lekko się zaszkliły.
-Tak. Bones, Twoja rodzina.
-Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
-Ja też, kochanie. Ja też.
oj jak pieknie... Bones ma rodzine... jakie wzruszjace... ekstra czesci... :) cos czuje ze to spotkanie z Kylem moze sie zle skonczyc... nie moge doczekac sie cedeka... choc jest juz pozno... xD :)
Godzina jeszcze młoda:) Wrzucę jeszcze jedną część:)
49.
Po jakimś czasie Parker skończył jeść i razem z Boothem postanowili pozmywać po śniadaniu.
Kiedy Booth z Parkerem zajęli się myciem naczyń, Bren postanowiła zadzwonić do Kyle’a.
-Cześć Kyle. Tu Brennan.
- Bren?- odpowiedział jej zdziwiony głos w słuchawce.- Ty…? Przecież w wiadomościach mówili, ze miałaś wypadek, ze nie… nie żyjesz…
-Żyję. Podali niesprawdzone informacje…
-Jak się czujesz, kochanie?
-Już dobrze. Kyle, możemy się dzisiaj spotkać?
-Oczywiście, z tobą zawsze. U ciebie?
-Nie, nie tym razem. Co powiesz na bar CREW?
-Brzmi nieźle. O której wpaść po ciebie?
-To nie będzie konieczne. Spotkamy się na miejscu. Ale dziękuję.
-Jak sobie życzysz.
-To co? O 16?
-Pasuje. To do zobaczenia.
-Cześć.
Dzień minął im bardzo miło na zabawach z Parkerem. W końcu nadeszła pora na spotkanie z Kylem. Booth został z synem w domu.
Bar.
Tempe przyjechała trochę wcześniej, Kyle jeszcze nie dotarł. Usiadła więc przy stoliku, zamówiła kawę i cierpliwie czekała.
Po jakichś 5 minutach zjawił się Kyle.
-Cześć- powiedziała.
-Cześć, kochanie- chciał ją pocałować, ale Tempe się odsunęła.- Co się dzieje?
-Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Może usiądziemy?
-Jasne.- usiedli przy stoliku- Zjesz coś?
-Nie, nie jestem głodna, ale jak masz ochotę to możesz jeść.
-Jeśli nie będzie ci to przeszkadzać? Umieram z głodu.
-Nie, jasne.
Kyle zamówił sobie zupę pieczarkową i drugie danie składające się z kotleta, ziemniaków i surówki do tego kawa.
-To o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Coś jest nie tak, czuję to.- zaczął.
-Więc… Myślę, że powinnam ci o tym powiedzieć, mimo tego, że nie byliśmy w związku… że nasze relację były oparte tylko na seksie…
-O Boże, jesteś w ciąży? Nie zabezpieczyliśmy się?
-Co? Nie… nie to nie to. Nie jestem w ciąży… Skąd ci to przyszło do głowy?
-No nie wiem, raz się nie zabezpieczyliśmy, pomyślałem…
-Nie, to nie o to chodzi, zdecydowanie nie.
-Więc o co? Bo teraz to już nic nie rozumiem.
-Chodzi o to, ze nie możemy się już więcej spotykać.
-Co?- widać było, ze ta wiadomość go zaskoczyła.- Ale przecież było nam ze sobą dobrze. Mówiłem ci, że nie musimy się wiązać, ze możemy tylko się spotykać, nic zobowiązującego, nie naciskam..
-Wiem, ale…
-Ale?
-Ale ja spotyka się z kimś innym.
-Co?! Kolejny gościu tylko do łóżka co? Już się mną znudziłaś to znalazłaś sobie innego faceta?!- oburzył się.
-Uspokój się. Nie to nie jest kolejny facet, z którym spotykam się tylko na seks. Właściwie to my nie.. nieważne. To coś poważnego. Mieszkamy razem, jesteśmy razem i będziemy, zawsze. Kocham go i to z nim chcę spędzić resztę mojego życia. Przykro mi, Kyle, ale uprzedzałam cię, że nic nas nie łączy.
-Nic poza seksem?
-Właśnie.
-Nie wierzę! Myślałem, że może jednak zmienisz zdanie. Kiedy to się zaczęło?
-Z 5 lat temu, jak tylko się poznaliśmy, ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Zrozumiała, że go kocham i teraz inne tak zwane luźne związki nie wchodzą w rachubę.
-5 lat temu? A mimo to spotykałaś się ze mną? Tak się nie robi!
-Mówiłam, że dopiero teraz zrozumiałam co czuję. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Czemu tak cie to denerwuje?
-Bo cię kocham, Tempe. Mówiłem ci to.
-Tak… ale ja mówiłam, że nie możesz liczyć na nic więcej z mojej strony… Przepraszam jeśli cię uraziłam… Ale dałam ci jasno do zrozumienia jaki typ relacji nas łączy. Nigdy nie dawałam ci nadziei na cos więcej, zawsze mówiłam…
-Tak, mówiłaś. Przepraszam, że się uniosłem. Po prostu nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Wciąż miałem nadzieję… No cóż. Pozostaje mi tylko życzyć wam szczęścia.
-Dziękuję, ze to rozumiesz. Nie masz do mnie żalu?
-Jak mogę mieć do ciebie żal, kocham cię, nadal i jak kiedyś obiecałem usunę się w cień, jeśli będziesz tego chciała, a widzę, że to jest to czego pragniesz… ja chcę żebyś była szczęśliwa.
A zdradzisz mi kim jest ten szczęściarz?
-Booth. Mój partner. Teraz już były partner.
-Najszczęśliwszy gość na świecie. No cóż, pokonał mnie. muszę to przeżyć. Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Możemy zostać po prostu dobrymi kolegami?
-Myślę, że tak. Nie widzę przeszkód. To jak? Koledzy?- wyciągnęła do niego rękę.
-Tak, koledzy.
-Wiesz, Kyle… muszę już iść. Zrobiło się późno. Booth na mnie czeka.- powiedziała po chwili.
-Jasne, rozumiem.
-Jeszcze raz dzięki.
-Nie ma za co, Tempe.
-Cześć.- podała mu rękę na pożegnanie.
-Cześć.
Wyszła z baru nie oglądając się za siebie. Kyle obserwował jak odchodzi, miał nadzieję, ze jednak się odwróci i chociaż spojrzy na niego. Nie doczekał się. Bren odjechała swoim samochodem.
„Ten Booth to cholerny szczęściarz. Nie lubię takich ludzi. Tak to już koniec” powiedział do siebie.
wrescie z nim zerwala... jak dobrze... ale ja nie lubie tego gostka... mam jakos zle przeczucia... czekam na cd :)
Szczerze, ja też go nie lubie:P:)
50.
-I jak spotkanie, Bones?- spytał Booth jak tylko Tempe weszła do domu.
-W porządku.- odpowiedziała. – Gdzie Parker?
-W łazience. Chyba spodobał mu się twój żel pod prysznic i koniecznie chciał go wypróbować. Mam nadzieję, ze nie masz nic przeciwko?
-Oczywiście, ze nie. To też wasz dom, możecie korzystać ze wszystkiego.
-Będzie tylko trzeba przewieźć mój telewizor- Booth uśmiechnął się do Bren tym swoim uśmiechem.- Na razie laptop musi wystarczyć.
-Tak, będzie trzeba powoli zacząć zwozić resztę twoich rzeczy.
-Chodź tu do mnie kochanie- Booth przyciągnął Bones do siebie- Stęskniłem się za tobą.
-Booth, nie było mnie tylko dwie godziny.
-Aż, kochanie, aż dwie godziny. Wystarczająco dużo czasu, żeby się stęsknić.- złożył jej na ustach namiętny pocałunek.- Opowiesz mi o spotkaniu?
-Jasne.
-Jak to przyjął? Ange mówiła, że był w tobie zakochany.
-I chyba nadal jest, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Na początku trochę się zdenerwował, ale później zrozumiał. Życzył nam szczęścia. Teraz jesteśmy tylko kolegami.
-Cieszę się, że nie będzie go już w naszym życiu.
-Nigdy w nim nie był.
-Był, jak się pojawił. Ale już go nie ma. Zapomnijmy o nim i cieszmy się sobą.
-Tak. To już przeszłość.
-Właśnie.
Reszta dnia i następny upłynęły im pod znakiem zabaw, spacerów i wspólnie spędzanych chwil. Parker był najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Cała trójka czuła, że z każdym dniem stają się sobie bliżsi. Bren bardzo dobrze sprawdzała się w roli rodzica. Kochała Parkera jakby był jej własnym synem. Booth przyglądał się ich relacjom z wielką ciekawością. Cieszył się, ze dwie najważniejsze osoby w jego życiu tak dobrze się rozumieją. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie ich szczęścia. Byli razem, szczęśliwi, byli blisko siebie. Jeszcze nie tak blisko jak oboje by tego chcieli, ale wszystko w swoim czasie. Muszą być na to gotowi i nie przyspieszać niczego. W końcu minął czas pobytu Parkera z ojcem i Bones. Rebecca odebrała go od Seeley’ego i teraz Bren i Booth znowu zostali sami.
-Będę za nim tęsknić.- powiedziała Bren.- Przyzwyczaiłam się już do jego obecności w naszym codziennym życiu.
-Ja też, Bren. Szkoda, ze tak rzadko możemy go mieć na tak długo…- odpowiedział.
-Naprawdę pokochałam go jak własnego syna. Jest cudowny. Nie sądziłam, że dogadam się z dzieckiem. Nigdy wcześnie tego nie robiłam.
-Ja od razu wiedziałem, że znajdziecie wspólny język. W końcu to Booth, a jak już ci kiedyś mówiłem, każdy Booth cię kocha.
-Tak.- uśmiechnęła się i pocałowała Seeley’ego. Usiedli razem na kanapie i nie przerywali pocałunków. W końcu zrobiło się późno i położyli się spać.
51.
Brennan i Booth byli bardzo szczęśliwi razem. Mieszkało im się cudownie. Booth odzyskał już siły i był całkowicie zdrowy. Zostały im jeszcze tylko cztery dni urlopu, postanowili dobrze je wykorzystać. Wciąż pozostawali przy pocałunkach, ale oboje czuli, że są gotowi na kolejny krok. Dojrzewała w nich myśl o połączeniu się w jedno, tak już naprawdę. Oboje chcieli by było to coś wyjątkowego. Musieli się do tego dobrze przygotować
-Bones, tak sobie pomyślałem… kończy nam się urlop, może byśmy gdzieś wyjechali?
-Myślałam o tym samym…
-Dokąd chciałabyś się wybrać?
-Nie wiem. Chciałabym, żeby to było jakieś spokojne miejsce, gdzie bylibyśmy tylko we dwoje.
-Bezludna wyspa!
-Booth.- oboje się roześmiali.
-Tak mi się skojarzyło- rzekł Booth z uśmiechem.- Ale..
-Ale?
-Chyba znam bardzo fajne miejsce…
-Tak? Gdzie?
-Chyba nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego?
-Bo chciałbym, żeby to była niespodzianka.
-Niespodzianka?
-Tak, Bones. Wyjątkowa niespodzianka.
-Coś takiego jak z tymi naleśnikami? Że jeśli zrobiona z miłością to zawsze jest wyjątkowa?
-Zapamiętałaś, co mówiłem?
-Oczywiście.
-Nie rozumiałam na początku, ale myślałam o tym i już rozumiem. Cieszę się, że już nie boję się miłości.
-Ja też. Kochanie, pójdę tylko coś załatwić, a ty możesz zacząć się pakować.
-Niespodzianka?
-Niespodzianka. Spakuj się, jutro rano jedziemy.
-Tak szybko?
-Jak najszybciej, Bones, jak najszybciej.
Booth wybiegł z domu, a Bones zajęła się pakowaniem. Spakowała i siebie i Bootha.
Po godzinie wszystko było gotowe. W czasie pakowania, Booth zdążył załatwić im wyjazd i zrobić zakupy.
„To dopiero będzie niespodzianka Bones.” Pomyślał.
Wieczorem oboje byli gotowi do podróży. Żadne z nich nie wiedziało, ze to będzie wycieczka ich życia. Kiedy Bren była w łazience, Booth potajemnie schował coś jeszcze do torby…
Wcześnie rano ruszyli po przygodę życia. Czas mijał im na śpiewaniu piosenek, rozmowach i śmiechu.
Po dwóch godzinach byli na miejscu.
hmmmm... ciekawe gdzie pojada... i co booth schowal do torby... xD ekstra czesci... :) czekam na kolejne... :)
Będzie teraz słodko:)
52.
Ich oczom ukazał się mały domek z wielkim tarasem. Dookoła był las. Dom od jeziora, teraz spokojnego i gładkiego jak lustro, dzieliło zaledwie parę kroków. Wokół nich nie było widać żadnej żywej duszy. Byli z dala od cywilizacji. Tak jak oboje pragnęli.
-Booth… tu jest pięknie… Jak we śnie.- Booth tylko się uśmiechnął.- Miałeś rację, to wyjątkowa niespodzianka.- pocałowała go w podziękowaniu.
-To co? Rozpakujemy się i ruszamy po przygodę?- powiedział po chwili.
-Tak.
Weszli do domku. Bren rozejrzała się podeszła do zdobionych drzwi. Próbowała je otworzyć.
-Booth, co tam jest? Drzwi nie chcą się otworzyć.
-To też niespodzianka, ale na później. nie wszystko na raz- w jego uśmiechu krył się jakiś podstęp.
-Booth… coś knujesz…
-Tak. Ale teraz się nie dowiesz, więc nie próbuj mnie przekonywać, wypytywać ani szantażować… chociaż szantażować możesz…
-Nie. Jeśli to nic nie da, nie będę próbować- uśmiechnęła się i ruszyła dalej.
Salon był pięknie urządzony w starym stylu. Oczywiście nie mogło zabraknąć kominka i dwóch dużych foteli. Może salon nie był duży, ale był bardzo przytulny. Niedaleko znajdowała się mała, przytulna sypialnia. Były oczywiście dwie łazienki z dużą wanną i prysznicem i.. tajemniczy pokój, o którym Booth nie chciał nic powiedzieć. „Co tam może być?” zastanawiała się Tempe.
Rozpakowali się i przebrali. Tempe w letnią niebieską sukienkę, która delikatnie podkreślała rysy jej smukłej sylwetki, do tego klapki. Booth założył krótkie spodenki, no cóż w końcu był na urlopie, białą koszulkę, również podkreślającą jego wysportowane ciało i klapki.
-Gotowa?- spytał po chwili.
-Tak.
-Bren… wyglądasz… olśniewająco w tej sukience.
-Ty też dobrze wyglądasz Booth- podeszła do niego i dłonią błądziła po jego klatce.- Masz niesamowite mięśnie… Jesteś naprawdę dobrze zbudowany.
-Bones…- nie wiedział co powiedzieć- lepiej chodźmy już. Czeka nas dziś wiele atrakcji. Szkoda czasu- „Jak zaraz nie wyjdziemy to będę musiał pozbawić cię tej sukieneczki… Twoje ciało doprowadza mnie do szaleństwa” dodał w myślach.
-Racja, chodźmy. Ahoj przygodo!- krzyknęła i wybiegła na taras. Booth wyszedł za nią. Zabrał ze sobą kosz z jedzeniem. Bones stanęła przy barierce, uniosła głowę do góry i głęboko wciągnęła powietrze.
-Ach, cudownie! To co robimy najpierw?- spytała.
-Chodź ze mną- wziął ją za rękę i razem poszli w kierunku stojącej na „plaży” małej niebieskiej łódki.
-Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia. Rejs po jeziorze.- powiedział Booth wkładając kosz z jedzeniem na pokład. Zepchnął łódkę na wodę. Bren w tym czasie zdjęła klapki i zostawiła na brzegu.
-Pani pozwoli- Seeley wyciągnął rękę do Tempe.
-Z przyjemnością- podała mu rękę i Booth pomógł jej wejść do łódki. Po chwili już płynęli w nieznane.
Nic nie mówili, cieszyli się swoją obecnością. Obserwowali przyrodę, niebo…. Booth oczywiście wiosłował . nie mógł skupić się na przyrodzie. Jego myśli i wzrok krążyły tylko wokół Bones. Siedziała przed nim w tej swojej cieniutkiej, przylegającej sukience z dużym dekoltem i nie mógł na nią nie patrzeć.
-Booth. Booth.- powiedziała po jakimś czasie.
-Tak?- wyrwał się z zamyślenia.
-Czemu mi się tak przyglądasz?
-Bo jesteś piękna i nie mogę się na ciebie napatrzeć.
-Tak… zgłodniałam. Może coś zjemy? Co dobrego zapakowałeś?
-Zaraz…- Booth odłożył wiosła i sięgnął po koszyk.- hm, mam sałatkę specjalnie dla ciebie, grecka.
-Cudownie.
-A dla mnie… no cóż… jak zwykle… Kanapki z szynką.
-No tak, jak zwykle.
-Ale.- powiedział, wypiął pierś i dodał- dodałem sałaty, trochę cebulki i rzodkiewkę.
-No, no, Booth jestem pod wrażeniem- powiedziała i zabrała się za jedzenie sałatki przygotowanej przez Seeley’ego.
-Skoro zdecydowałeś się dodać trochę zdrowia do swoich kanapek, może skusisz się na odrobinę sałatki?- powiedziała z zalotnym uśmiechem i wyciągnęła w jego kierunku rękę z widelcem, na którym znajdowało się odrobinę sałatki.
-O, nie do tego mnie nie zmusisz.- Booth się skrzywił i jak małe dziecko odwrócił głowę w bok i skrzyżował ręce na piersiach.
-No, proszę cię Boothie, odrobinkę…
-nie, Bones nie zrobię tego. Nie.
-Proszę, dla mnie.
-Dla ciebie? Hmm a jak mnie przekonasz?
-Zobaczysz, jak spróbujesz.
-Czy ja wiem? Może jednak zaryzykuję…
-No to proszę… Spróbuj, nie zachorujesz, to jest naprawdę dobre.
-Nie mogę zachorować, bo ja to robiłem
-no widzisz, nic nie tracisz, a możesz coś zyskać- powiedziała z podstępnym uśmiechem.
-Kuszące, nie powiem…
-Noooo…- zbliżała widelec do jego ust.
-Ok. dla ciebie.- powiedział, powoli odwrócił się z powrotem w stronę Tempe, zamknął oczy i otworzył buzię. Bren skorzystała z okazji i nakarmiła Bootha odrobiną sałatki. Seeley zamknął buzię i powoli przeżuwał sałatkę robiąc przy tym dziwne miny.
-I jak?- spytała po chwili.
-No… hmmm nie wiem…
-Jak to nie wiesz?
-Muszę spróbować jeszcze trochę, nic nie poczułem. Za mało mi dałaś.
-Po prostu przyznaj się, ze ci smakuje i masz ochotę na jeszcze.
-Nie. Nie poczułem smaku. Dałaś mi tylko kawałek sera. Jeszcze raz, Bren.- zamknął oczy.
-Booth. Smakuje ci. Podzielę się z tobą nie musisz udawać.
-Nie udaję, Bones.- powiedział z otwartą buzią.
-Ok., jak sobie życzysz.- nabrała większą ilość sałatki na widelec i ponownie powoli zbliżyła rękę do ust Bootha. Booth podglądał. Kiedy ręka Tempe była blisko złapał ją i przyciągnął do siebie. Bren nawet nie zdążyła się zorientować co się dzieje i już leżała na Boothie. Ich usta ponownie znalazły się bardzo blisko siebie. Oni zresztą też. Łódka była mała.
-Tak lepiej- powiedział z uśmiechem.
-Booth, co ty wyprawiasz? Moja sałatka…
-Nie przejmuj się sałatką, mam drugą.
-Przygotowany, co?
-Jak zawsze kochanie.- kolejny czarujący uśmiech- Mówiłaś coś wcześniej o szantażu… Ja spróbowałem, teraz twoja kolej. Nagroda za spróbowanie sałatki- szeptał.
-Tak, ale…
-Wiem, o czym mówiłaś. Dlatego się zgodziłem. Możesz to teraz zrobić.
-Skąd wiesz o czym myślałam?
-Bo znam cię, kochanie.
-Masz rację… Moja nagroda…- zbliżyła swoje usta do ust Bootha i pocałowała go. Ręce wplotła w jego włosy. Booth trzymał rękę na szyi Bones, drugą odgarniał jej włosy.
-Uwielbiam jak to robisz- powiedział w końcu.
-Ja też- ponownie wpiła się w jego usta. Pocałunek jak zawsze ostatnio był długi i namiętny.
Po jakimś czasie. Bren usiadła z powrotem na swoim miejscu.
-No, to teraz poproszę o moją sałatkę. Ta już nie nada się do zjedzenia przez ciebie.
-Bardzo proszę- wyciągnął drugą sałatkę z koszyka i podał ją Tempe. Oczywiście podał jej ja tak, żeby ich ręce się spotkały. Oboje przeszedł dreszcz. Po jakimś czasie Bren zjadła sałatkę
-pyszna.- powiedziała odkładając puste pudełko.
-Dziękuję.
-Twoja kuchnia jest naprawdę wspaniała.
-Wiem.
-Ego?
-Nie, tylko fakt.
-Ja tak zawsze mówię.
-Też się czegoś od ciebie nauczyłem.- uśmiechnął się. Przez chwilę siedzieli i wpatrywali się w niebo.
Nagle Booth wytrzeszczył oczy i spojrzał w kierunku lasu.
-Co tam jest?- spytał.
zdecydowanie bardzo slodko bylo... :)ekstra... az sie rozmarzylam... :) bardzo intrygujace jest co co zobaczyl Booth... czekam na cd :)
Trochę oszukiwał:)
53.
Booth wstał, łódka niebezpiecznie się zakołysała.
-Booth usiądź proszę. Przewrócisz nas.- powiedziała Bren.
-Spokojnie ta łódka nie jest wywrotna. Nic się nie stanie. O! zobacz tam! Coś tam jest!- krzyknął podekscytowany. Wychylił się i… długo nie trzeba było czekać, łódka wywróciła się i oboje wylądowali w wodzie.
-Nie wywrotna, tak? Nie się nie stanie- Bren udawała oburzenie, ale w środku nie mogła przestać się śmiać.
-Nie wiem co się stało… ja…
-Niepotrzebnie się wychylałeś, co zobaczyłeś?
-Nic.
-Nie? Coś musiałeś widzieć, byłeś taki podekscytowany.
-Nie widziałem nic, ja…- wybuchnął śmiechem.
-Ach tak… Zrobiłeś to specjalnie. Booth!
-Bones, daj spokój to jest zabawne- Booth nadal nie przestawał się śmiać.
-Zabawne, tak?- Bren podpłynęła bliżej niego i zaczęła chlapać wodą dobrze się przy tym bawiąc.
-Bones- Booth starał się coś powiedzieć, ale nadlatujące fale wody skutecznie mu to uniemożliwiały. Bren śmiała się w najlepsze. W końcu Booth zniknął pod wodą.
-Booth, gdzie jesteś? Przestań się chować. Bądź prawdziwym samcem-alfa!- po chwili poczuła, jak Booth łapie ją w pasie i przyciąga do siebie.
-No, tak lepiej- powiedział wynurzając się z wody.- I co? Teraz jestem prawdziwym samcem-alfa?
-Nie do końca…
-Nie do końca? To zaraz ci pokaże prawdziwego samca-alfę.- przyciągnął jej twarz do swojej i pocałował. – A teraz?
-Już prawie…- Booth znowu ją pocałował.
-I jak?
-Prawie, prawie… musisz się bardziej postarać.
Sytuacja kilka razy się powtórzyła. Bren umiejętnie manipulowała Boothem, by ten nie zaprzestał swoich pocałunków. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, przepełnione coraz większą pasją. Nadal byli w wodzie. Nie było tak głęboko, dotykali palcami dna. Booth całował Tempe. W usta, szyję, dekolt... zanurzył się pod wodę i obsypał pocałunkami jej brzuch, sukienka unosiła się na wodzie. Kiedy się wynurzył kontynuował pocałunki, jego dłonie błądziły po jej ciele. Tempe też nie pozostawał dłużna. Również obsypywała pocałunkami całe ciało agenta. Razem poznawali swoje ciała za pomocą dotyku rąk i pocałunków. Nie całe ciała, na razie tylko część. Na resztę przyjdzie czas, mają go dużo przed sobą. Jak długo byli w wodzie? Niewiadomo. Po „wodnej przygodzie” wdrapali się na łódkę i popłynęli w kierunku brzegu. Godzina jeszcze młoda, ale oni mają jeszcze sporo do zrobienia.
54
Wyszli na brzeg.
-Przez ciebie jestem cała mokra, Booth.
-Jest ciepło, nic ci nie będzie- posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów.
-To co robimy teraz?
-Skoro jesteśmy na plaży, to może trochę się poopalamy?
-Dobry pomysł, tak dawno tego nie robiłam. Właściwie to nie pamiętam kiedy w ogóle się opalałam, chyba jak byłam mała…- Bren bardzo spodobał się ten pomysł. Było naprawdę bardzo ciepło, słońce grzało nie potrzebowali nawet się przebierać. Bren jednym zwinnym ruchem zdjęła z siebie sukienkę. Boothowi ukazała się teraz znakomita sylwetka Bones. Stała w samej bieliźnie. Z trudem się pohamował, żeby do niej nie podejść.
-To ja pójdę po koc.- powiedział i ruszył w kierunku domu. Bren w tym czasie wpatrywała się w gładką taflę jeziora.
„Booth nawet nie wiesz jak się cieszę, że jestem tu razem z tobą, tu jest naprawdę tak pięknie. Dawno się tak nie czułam. To pierwszy raz, kiedy naprawdę mam wolne, kiedy czuję, że odpoczywam.” Mówiła do siebie.
W tym czasie Booth przyszedł z kocem. Rozłożył go i zbliżył się do ukochanej.
-Kochanie, wróciłem- szepnął jej do ucha.- Możemy zaczynać. Wiesz, bardzo ładnie ci bez tej sukienki…
-Nie wzięłam ze sobą stroju kąpielowego, więc nie mam wyjścia…
-Ale ja wziąłem. Jest w samochodzie.
-I dopiero teraz mi to mówisz? Muszę się przebrać.
-Kochanie, nie musisz. Nikogo oprócz nas tu nie ma, a mi bardzo się podobasz.
-Tak?- zapytała zalotnie.
-Oczywiście. Jesteś piękna. A mi nie przeszkadza, że masz na sobie tylko bieliznę. Jeśli czujesz się niekomfortowo dotrzymam ci towarzystwa- mówiąc to zdjął z siebie mokrą koszulę, spodnie i został w samych bokserkach.- Teraz jest już nas dwoje.
-No, teraz czuję się lepiej- uśmiechnęła się.
-Ok., Bones, kładź się.
-Co?
-Połóż się na kocu.
-Co chcesz zrobić?
-Nic złego. Ufasz mi?
-Ufam.- Bren położyła się na kocu. Booth usiadł koło niej, wziął krem do opalania i zaczął smarować nim Bones.
-Potrafię to zrobić sama wiesz?- powiedziała nagle.
-Wiem, ale czy tak nie jest przyjemniej?
-O wiele.
-Więc nic nie mów i pozwól mi się sobą zająć.
Bren nic już nie mówiła. Booth wmasował krem w jej ręce, potem nogi, no końcu zajął się dekoltem i brzuchem. Bones czuła ciepło bijące od jego ciała, czuła jak cała płonie i nie było to spowodowane upałem. Za każdym razem gdy Booth jej dotykał przechodził ją dreszcz. Wiedziała, że już długo nie będzie w stanie się bronić przed nim. Czuła, że pragnie czegoś więcej, pragnie go jeszcze bliżej, bliżej niż była z kimkolwiek.
-Dobrze, Bones, teraz plecy.
Bren odwróciła się i ułożyła na brzuchu. Booth przerzucił jedną nogę przez leżącą Tempe i teraz siedział u jej nóg gotowy do wmasowania kolejnej porcji kremu. Dołączył do tego masaż.
-Booth… nie wiedziałam, ze to potrafisz.
-Jest jeszcze kilka rzeczy, których o mnie nie wiesz, kochanie. Przyjemnie?
-Bardzo… bardzo przyjemnie… nie przerywaj… jest mi tak dobrze- Bren rozpłynęła się, silne ręce Bootha delikatnie wykonywały masaż. Co chwilę przechodziły ją dreszcze… Czuła, że jest już tak blisko niego, ale jeszcze nie tak jak chciała. Ukryła twarz w swoich ramionach, żeby Booth nie słyszał westchnień, które od czasu do czasu wydobywały się z jej ust. Nie mogła pohamować swojego ciała. Booth czuł się podobnie dotykając jedwabiście gładkiej skóry Bones. Czuł, ze są blisko. Po dłuższej chwili sytuacja się odwróciła. Teraz Bren siedziała na Boothie i smarowała jego ciało w połączeniu z masażem Teraz Booth znalazł się w takiej samej sytuacji jak przed chwilą Bren. Czuł, ze już niedługo będzie w stanie powstrzymywać swoje ciało. Na szczęście Bones skończyła zanim zupełnie zwariował z pożądania.
Po skończonym masażu ułożyli się obok siebie i zaczęli opalanie. Po godzinie zdecydowali, ze trzeba coś zmienić. Nie mogli tak długo leżeć koło siebie i nic z tym nie zrobić. Mimo nagromadzonego pożądania spowodowanego tą bliskością żadne z nich nie odważyło się zrobić pierwszego kroku. Wspólnie zdecydowali się na spacer po lesie.
Po dwóch godzinach błąkania się…
55.
-A mówiłeś, że wiesz dokąd idziemy.
-Bo wiem, Bones.
-A wiesz gdzie jesteśmy?
-Tak- Bren spojrzała na niego z miną „mnie nie oszukasz”- Nie do końca…
-No właśnie. Twoja alfa samcza orientacja w terenie- zachichotała.
-alfa samcza orientacja w terenie?- Booth otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.- To w ogóle jest coś takiego?
-Teraz jest.
-Bones…
-Nie zmieniaj tematu, tylko wydostań nas stąd.
-Hmmm…
-Ha! Mówiłam, nie masz pojęcia gdzie jesteśmy, gdzie powinniśmy iść i w ogóle.
-Bones, daj mi się skupić dobrze? Nie mogę myśleć jak tak cały czas nawijasz.
-Nic nie nawijam Booth.
-Przenośnia, Bones. Przenośnia. Ok. daj mi pomyśleć.
-Samiec alfa zgubił się w lesie i musi pomyśleć
-Już, już dość z tym samcem alfa. Zaraz coś wymyślę.
-Możemy być pewni że nie czeka nas noc w lesie.
-Sarkazm Bones?
-Nie- uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała się z nim droczyć.- To jak już wiesz gdzie mamy iść.
-Jak na razie nie dałaś mi pomyśleć w spokoju nawet przez minutę, wiec nie. Nie mam pojęcia.
-Już nic nie mówię.
-Jasne- powiedział pod nosem.
-Co mówiłeś?
-Nic, kochanie. Ciii. Zaraz coś wymyślę.- po chwili- Ha! I już wiem.
-Jesteś pewien?
-Tak. Tędy. Pamiętam to drzewo, na pewno tędy szliśmy.
-Dobra. To chodźmy. Zobaczymy gdzie nas zaprowadzisz.
-Do wyjścia z lasu.
-Ok.
I ruszyli przed siebie. Szli chwilę, gdy nagle Bren poślizgnęła się i upadła prosto w kałużę błota. W lesie było wilgotno, kilka dni temu padało i błoto było w wielu miejscach, Booth zaczął się śmiać
-Może zamiast się ze mnie nabijać, mógłbyś mi łaskawie pomóc?- powiedziała oburzona.
-Bones, ja się z ciebie nie nabijam…- parsknął śmiechem.
-Niech no tylko stąd wyjdę, to mnie popamiętasz
-Już się boję.
-Bój się. Znam sztuki walki, pamiętasz.
-Chyba nie użyjesz ich na mnie?
-Jak mi nie pomożesz to…
-Ok., ok. już do ciebie idę. Nie chcę wylądować w szpitalu.
-I słusznie.
Booth podszedł do Bren, podał jej rękę i wyciągnął z błota.
-Naprawdę byś użyła swoich zdolności na mnie?- zapytał Booth, a Bren spojrzała na niego z uśmiechem i dodała po chwili:
-Nie. Raczej nie.
-Wiedziałem.
-Ale mogę zrobić to- podeszła do niego, zbliżyła swoje usta, ale… nie pocałunek był jej zamiarem. Booth w jednej chwili znalazł się w błocie, dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżała Bren. Teraz to ona się z niego śmiała.
-Bones! Rozumiem, już jesteśmy kwita. Hahaha śmieszne, śmieszne. Pęknę ze śmiechu zaraz.
-Nie można pęknąć ze śmiechu, Booth.- powiedziała wciąż się śmiejąc.
-Można i ty zaraz pękniesz- Booth też zaczął się śmiać- Ja też. teraz ty mi pomóż.
-nie mam tyle siły.
-chociaż udawaj, ze mi pomagasz.
-To mogę zrobić- jeden ruch ręki Bootha i Bren z powrotem leżała w błocie, razem z Boothem. Bawili się i śmiali jak małe dzieci. Ganiali się na czworakach, smarowali i rzucali błotem.
Po skończonej zabawie ruszyli dalej w poszukiwaniu drogi powrotnej.
Po 3 godzinach wreszcie udało im się wyjść z lasu. Oboje byli bardzo zmęczeni i zdecydowanie potrzebowali prysznica.
-Ja pierwsza- Bren wbiegła do domku i od razu udała się do łazienki. Booth w tym czasie przygotował na zewnątrz małe ognisko i kolację. Dla Bren sałatkę, a on upiecze sobie kiełbaskę nad ogniskiem. Po 20 minutach Bren wyszła z łazienki.
-Wolna- powiedziała- łazienka oczywiście.
-Kochanie, zaraz do ciebie dołączę, rozpaliłem ognisko, żeby było przyjemnie. Czeka też na ciebie sałatka, ale mam nadzieję, ze zaczekasz na mnie.- powiedział Booth.
-Oczywiście. Tylko nie za długo, Booth. Nie chcę umrzeć z głodu.
-Nie pozwolę ci na to.
Bones poszła na plaże przed domek, gdzie paliło się ognisko. Usiadła na przygotowanym przez Bootha kocyku i wpatrywała się w płomienie.
„Cudownie.” Myślała. Zajrzała do koszyka, który przygotował Booth.
-No tak, kiełbasa. Cały Booth.- uśmiechnęła się.
Nabiła kiełbasę na kij leżący niedaleko, też przygotowany przez Bootha. Postanowiła pomóc mu w jej upieczeniu.
Po chwili dołączył do niej Booth, usiadł obok i podał jej sałatkę
-O widzę Bones, ze zajęłaś się moją kiełbasą. Dziękuję.
-Tak. Dziękuję za sałatkę.
Zabrali się do jedzenia. Kąpiel Bootha trwała na tyle długo, ze jego kolacja też zdążyła się zrobić. Bardzo szybko pochłonęli to, co przygotował Seeley. Po takim wypadzie do lasu i dniu pełnym wrażeń byli naprawdę bardzo głodni.
Kiedy już zjedli Booth usiadł bliżej Bones i przytulił ją.
-Zrobiło się zimno- powiedziała po jakiejś chwili. Booth nie zwlekając wziął drugi kocyk, który leżał obok niego i okrył Bones i siebie. Siedzieli tak wtuleni w siebie i wpatrywali się w skaczące płomienie ogniska.
-Dziękuję za wszystko, to był naprawdę wspaniały dzień- szepnęła Bren- Kocham cię.
-Też cię kocham, słonko.- pocałował ją. Bren położyła głowę na jego ramieniu i po chwili zasnęła.
-Bones, śpisz?- spytał cicho Booth. Nie usłyszał odpowiedzi.- Śpi. Śpij słodko kochanie. Mam dla ciebie niespodziankę. Jutro. – pocałował ją w czoło. Wziął na ręce i zaniósł do sypialni. „Dziś śpimy w dresie, co?” pomyślał Seeley przykrywając Bren kołdrą.
-Śpij kochanie. Ja w tym czasie przygotuję jutrzejszą niespodziankę.
Wyszedł z sypialni, poszedł do samochodu po potrzebne rzeczy i udał się do „tajemniczego pokoju”. Zamknął za sobą drzwi i zaczął przygotowania.
Po 2 godzinach było gotowe, ale musiał zrobić coś jeszcze…
Po skończonej pracy, dołączył do ukochanej w krainie snów.
haha... dalam sie nabrac jak Bones... xD jakze slodkawo... :) uwielbiam jak sie tak drocza... :) pieknie... :) czekam na niespodzianke... dla Bones oczywiscie ... xD :)
Oj niespodzianka będzie bedzie, juz niedługo:)
56.
Booth o dziwo wstał jako pierwszy. Bren smacznie spała, w końcu wczorajszy dzień był pełen wrażeń. Seeley po cichu wyślizgnął się z łóżka, poszedł sprawdzić czy jego niespodzianka jest gotowa, przygotowywał wszystko w nocy, było ciemno i nie widział dokładnie efektu swojej pracy. Wszystko musiało być doskonałe i było; idealnie dopracowane. Po upewnieniu się czy jest jak należy, po cichu udał się do kuchni, by przygotować ukochanej śniadanie. Tym razem miały to być kanapki, ale nie takie zwykłe… a do tego sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.
Bardzo się namęczył i nagimnastykował tworząc kanapki dla Bones. Zaparzył sobie kawę i usiadł przy stole w kuchni nasłuchując czy Tempe przypadkiem się nie obudziła. Spała jak zabita i nie zanosiło się, by w ogóle miała wstawać. Wreszcie wybiła godzina 12 i Booth postanowił jednak przerwać sen Tempe. Wziął tacę z przygotowanym przez siebie śniadaniem, dołączył jeszcze małego żonkila i udał się do pokoju.
Cicho zbliżył się do łóżka, postawił tacę na nocnym stoliku, nachylił się nad Tempe i pocałował.
-Pobudka, kochanie- szepnął wciąż nad nią nachylony.
-Jeszcze chwilę Booth, jeszcze minutkę.- odpowiedziała zaspana.
-Już dochodzi południe. Wstawaj śpiochu.
-Która godzina?
-Już po 12. nie budziłbym cię, ale to nasze ostatnie dni urlopu, nie chcę byśmy je przespali. Poza tym mamy dziś dużo do zrobienia.- uśmiechnął się.
-Po 12?- spytała zaskoczona- Naprawdę tak długo spałam? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś?
-Tak smacznie spałaś, ze nie miałem sumienia. Proszę- podał jej tacę ze śniadaniem- Dla mojej ukochanej, śniadanko do łóżka.
-Dziękuję, Booth… to jest piękne, to…- na talerzu zobaczyła kanapki z dżemem truskawkowym w kształcie serca. Obok leżał jej ukochany kwiat. Tempe nie wiedziała co powiedzieć. To była bardzo miła, poranna niespodzianka. Stwierdziła, ze najlepszym dowodem na to co czuje i jaka jest szczęśliwa będzie długi, namiętny pocałunek. On mówił wszystko.
-Jej. Gdybym wiedział, że dostanę takiego całusa w podziękowaniu, już dawno przynosiłbym ci śniadanie do łóżka- uśmiechnął się do nim swoim uśmiechem, do którego Tempe miała słabość.
-Widzisz. Potrafię być wdzięczna- uśmiechnęła się zalotnie.
-Muszę o tym pamiętać. Smacznego, kochanie.
-Dziękuję… kochanie.
Tempe zjadła śniadanie, wzięła prysznic i ubrała się.
-No to ruszamy w drogę- powiedział Booth, kiedy oboje byli gotowi.
-Tak jest.- powiedziała z uśmiechem i skierowała swe kroki do drzwi.
-O nie, kochanie, nie tędy!- krzyknął i złapał Bones za rękę nie pozwalając jej zbliżyć się do drzwi.
-Dlaczego?
-Dzisiaj wyjdziemy tylnim wyjściem.
-Dlaczego? Nie możemy wyjść normalnie?
-Zaufaj mi. Poza tym chcę ci dzisiaj pokazać inną część lasu. Wiesz, inna część lasu, inny dzień, inne wyjście.
-Do lasu? I znowu zabłądzimy, jak wczoraj?
-Dzisiaj obiecuję, ze się nie zgubimy. Dobrze się przygotowałem- wyjął kompas z kieszeni i uśmiechnął się, jakby go reklamował.
-Jasne, to samo mówiłeś wczoraj. Alfa- samcza orientacja w przestrzeni- Bren zachichotała.
-Ha ha ha. Widzę, ze spodobał ci się ten zwrot, ale dziś wszystko pójdzie zgodnie z planem. Bez gubienia się, bez szukania i żadnego błota.
-Bez błota? To po co tam idziemy?- Bren udawała zasmuconą.
-A co, chcesz powtórzyć wczorajszą błotną kąpiel?- Booth wyszczerzył się na samo wspomnienie.
-Wiesz, błoto bardzo dobrze robi na cerę. Zdrowo jest czasem wziąć błotną kąpiel.
-O, proszę naukowe podejście. Wczoraj nie byłaś taka zadowolona, kiedy do niego wpadłaś.
-Bo się ze mnie śmiałeś i nie chciałeś mi pomóc.
- Ty też się ze mnie śmiałaś. Przypominam ci, ze to przez ciebie też wylądowałem w błocie.
-Słusznie, należało ci się.
-I też Się ze mnie śmiałaś.
-Zemsta.
-Zemsta, mówisz? To pilnuj się dzisiaj, bo może jednak nie ominie cię kąpiel… błotna- Booth wyszczerzył się w łobuzerskim uśmiechu.
-Co, wepchniesz mnie w błoto?
-Skoro tak ci się podobało, hmmm, czemu nie?
-Booth lepiej ty się pilnuj. Nie dam się podejść.
-Zobaczymy, kochanie.
-Nie licz na to, ze sama będę się taplać w błocie. Jak w nim wyląduje, możesz być pewien, ze będziesz tam ze mną.
-Już się nie mogę doczekać- Booth podszedł bliżej do Tempe wciąż się uśmiechając.- Wczoraj, było bardzo przyjemnie. - Poprawił jej włosy i założył za ucho.
-To prawda. Przyjemnie i bardzo zabawnie.- Bren zniżyła głos. Ich twarz znów się do siebie zbliżały.
-To co idziemy?- spytał cicho Booth kierując swe usta w stronę Tempe.
-Tak… nie ma na co czekać.- ich usta spotkały się po raz kolejny. Jednak ten pocałunek był zupełnie inny od reszty. Był dziwny. Oboje czuli w nim niesamowite pożądanie, które lada chwila eksploduje. Przez ich myśl przebiegł pomysł, że trzeba w końcu coś z tym zrobić. To pożądanie stawało się coraz bardziej męczące. Coraz bardziej paliło ich wewnętrznie, potrzeba bliskości była jeszcze większa niż dotychczas. Chyba nadszedł punkt krytyczny ich pożądania. Jeśli czegoś z tym nie zrobią… eksplodują…
57.
Trwali w pocałunku jeszcze dłuższą chwilę. Booth obsypywał pocałunkami szyję Tempe, Bren całowała również Bootha po szyi. Ich usta co chwilę się spotykały… w końcu zdecydowali, ze czas ruszać w drogę.
Wyszli wtuleni w siebie przez tylnie drzwi. Oboje z małymi plecakami.
Po pół godzinie byli w środku lasu.
-Booth, tu jest jeszcze piękniej, niż tam gdzie byliśmy wczoraj.
-Poczekaj aż zobaczysz, co się kryje dalej.
-Dalej?
-Tak. Zaprowadzę cię w magiczne miejsce, Bren.
-Jesteś pewien, ze znasz drogę i nie zgubimy się gdzieś?
-Bones, proszę cię, nie zaczynaj. Doskonale wiem, gdzie idziemy. Po prostu mi zaufaj.
-Wiesz, ze ci ufam, tylko po wczorajszym…- Booth spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.- Dobrze, już nic nie mówię.
-Tak dobrze.- uśmiechnął się i ruszyli dalej.
Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Piękna polana pośrodku lasu z małym zielonym drzewkiem w samym jej centrum. Obok płynął samotny strumyczek, dookoła śpiewały ptaki, było cicho… słychać było tylko przyrodę i bicie ich serc.
-Booth… to jak.. magia …
-Bones, a mówiłaś, ze nie wierzysz w magię.
-Teraz myślę, ze może jednak istnieje. Kiedyś nie wierzyłam w miłość, a teraz wierzę i cieszę się, ze jej doświadczam każdego dnia. Po czymś takim- rozejrzała się po polanie- chyba też zacznę wierzyć, ze są na świecie magiczne miejsca. Antropologicznie nie da się tego wytłumaczyć, ale przecież miłość też nie ma naukowej definicji… tej prawdziwej… bo po prostu… ona nie istnieje. Definicja oczywiście. Tak samo jak nie ma definicji dla życia.
-Z każdym dniem zadziwiasz mnie coraz bardziej. I coraz bardziej cię kocham, za to, ze jesteś, za to jaka jesteś.
-Ty też Booth, jesteś pełen niespodzianek. I za to też cię kocham. Boże jak tu pięknie- westchnęła.
-No, może zaczniesz też wierzyć w Boga, skoro…
-Nie, tak mi się po prostu powiedziało. Nie łap mnie za język.
-Mówi się nie łap mnie za słówka, Bones.
-Ach, racja.
-Za to też cię kocham.- na twarzy Bren zagościł jeszcze większy uśmiech.
-Chodź kochanie- powiedział, wziął Tempe za rękę i poszli na środek polany. Usiedli pod drzewem na kocu, który zabrał ze sobą Booth. Nic nie mówili. Booth obejmował ramieniem Tempe. Siedzieli w ciszy wsłuchując się w odgłosy natury, śpiew ptaków, szum strumyka, cichy szelest liści tańczących na wietrze, w bicie swoich serc, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Oboje to czuli. Czuli, że są naprawdę blisko siebie, ze dla każdego z nich dotyk partnera był czymś niesamowitym. Od razu napływała fala gorąca i rosnące pożądanie.
Po dłuższym czasie siedzenia w milczeniu, Booth usłyszał burczenie w brzuchu Bones.
-Oho, chyba czas coś zjeść. Kiszki ci marsza grają.
-Grają i to chyba całą orkiestrą.
-To jemy- powiedział uradowany i wyjął z plecaka kanapki w kształcie serca, sok, tym razem grejpfrutowy i szarlotkę. Nie był to typowy obiad, ale w końcu na urlopie można pozwolić sobie na nieco swobody.
-Kochanie, otwórz buzię- powiedział.
-Booth potrafię jeść sama.
-Ale tak jest przyjemniej. Nie daj się prosić.
-Dobrze, ale… ty też otwórz buzię- karmili się nawzajem. Booth miał racje. Z rąk ukochanego nawet zwykłe kanapki smakują wyśmienicie. Nie, zaraz, nie zwykłe kanapki. Zrobione z miłością i podane z miłością. Jako że wzajemnie się karmili, dłużej zeszło im zjedzenie „obiadu” ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
Po kilku godzinach.
-Chyba czas wracać, co Bones?
-Chyba tak. Szkoda. Z takiego miejsca mogłabym nigdy nie wychodzić…
-Ja też. Zwłaszcza jeśli ma się tak wspaniałe towarzystwo.
-Tak.
-Zanim stąd wyjdziemy zrobi się ciemno.
-Zanim? To znaczy, ze znowu nie wiesz jak wrócić?
-Doskonale wiem, kochana.
-Ok. to… ruszajmy. Komu w drogę temu coś tam.
-Temu czas- oboje się uśmiechnęli.
-Temu czas- powtórzyła- Zapamiętam.
Ruszyli z powrotem w kierunku domku. Trochę im to zajęło, ale nie dlatego, ze Booth się zgubił polana była dalej niż im się wydawało. Kiedy dotarli na miejsce, zrobiło się ciemno.
-To, co Bones? Powtórka? Kolacja przy ognisku?- spytał Booth, jak tylko doszli do domku.
-Jasne. Wieczór ciepły, więc nie ma co siedzieć w domu.- odpowiedziała.
-Ok., to ja rozpalam ognisko, ty możesz wziąć kąpiel. Wziąłem ze sobą twoje olejki zapachowe i relaksujące. Są u mnie w bocznej kieszeni torby.
-Booth, pomyślałeś o wszystkim- pocałowała go w policzek.
-Tak jest. Ok. ale dziś ognisko też z drugiej strony domku. Jak wszystko ma być inaczej, ognisko też.- uśmiechnął się.
-w porządku. Zdaję się na ciebie.
-Weź długa relaksującą kąpiel, odpocznij sobie, ja wezmę szybki prysznic w drugiej łazience i zabieram się za rozpalanie ogniska.
-Jak sobie życzysz, kochany. Nie będę się z tobą sprzeczać.- powiedziała. Obojgu przyda się zimny prysznic czy odprężająca kąpiel. Zbyt wiele się dzisiaj w nich nagromadziło. Musieli chociaż trochę uspokoić swoje ciała.
Bren poszła do łazienki na górę, tam była duża wanna, a Booth wziął szybki prysznic na dole. Musiał być bardzo szybki, skoro miał jeszcze zdążyć przygotować kolację, „ognisko” i niespodziankę, którą obiecał sobie zrobić Tempe.
Dzisiejszy dzień był bardzo dziwny. Czuli, że coś się może wydarzyć. Żadne z nich jednak nie miało pojęcia, co…
jakie to slodkie... i te ich rozmowy poprostu sa rewelacyjne... :) xD Booth jak zawsze pomysli o wszystkim... :) ekstra czesci !!! czekam na cd :)
Tak trochę krócej, żeby troche podnieść napięcie:)
58.
Brennan wciąż siedziała w łazience, a Booth zajął się kolacją. Miał ponad pół godziny i jeśli chciał ze wszystkim zdążyć musiał się sprężać. Kiedy wszystko, co sobie zaplanował było gotowe, wyjął coś specjalnego ze swojej torby, poszedł na górę i zapukał do drzwi Tempe.
-Tempe, kochanie. Mam prośbę do ciebie.
-Tak?
-kolacja, którą dzisiaj przygotowałem jest wyjątkowa i chciałbym, żebyś ubrała coś co zabrałem dla ciebie z DC. Mogłabyś zrobić to dla mnie?
-Oczywiście, Booth. Dla ciebie zrobię wszystko.
-Wszystko? A przebrałabyś się za smerfa?- zachichotał.
-Nie przesadzaj, Booth.- zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie siebie w tym stroju.- Smerf?
-No taki mały niebieski, w białych spodenkach ze śmiesznym ogonkiem i białą czapeczką…
-Wiem, jak wygląda Smerf, Booth. Pozwól, że nie odpowiem.
-Ok. Kładę ci ubrania na krześle, koło drzwi łazienki. Jak będziesz gotowa zejdź do mnie na dół. Czekam w salonie.
-Nie ma sprawy, kochanie. Zaraz wychodzę.
-Nie musisz się spieszyć, zaczekam. To do zobaczenia na dole.
-Ok.
Booth zszedł na dół z wielkim uśmiechem na buzi.
„Musi się udać. Jestem pewien, ze Tempe padnie, jak zobaczy, co dla niej wymyśliłem.” Mówił do siebie, wyraźnie bardzo z czegoś zadowolony. Usiadł na kanapie w salonie i z niecierpliwością czekał na ukochaną.
Tymczasem na górze.
Tempe właśnie skończyła kąpiel. Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła po rzeczy, które zostawił jej Booth. Wróciła z powrotem do łazienki i rozpakowała… W pudełku znajdowała się elegancka, ale skromna czarna sukienka na cienkich ramiączkach, zapinana z boku. Nie jakaś balowa czy wyzywająca, ale idealna na kolację z ukochanym. Do tego czarne baletki z małą kokardką.
-Booth, ty zawsze jesteś przygotowany- mówiła do siebie.- Idealna sukienka na dzisiejszy wieczór. Może nasz najważniejszy wieczór? Skoro strój tak wygląda, muszę coś ze sobą zrobić. Jakiś delikatny, kuszący makijaż.
Zabrała się za szykowanie.
Ubrała sukienkę od Bootha, w której nawiasem mówiąc wyglądała olśniewająco. Całe szczęście, że miała ze sobą kosmetyki. Zrobiła sobie delikatny makijaż, podkreśliła oczy czarną kreską, nałożyła maskarę i jasno-czerowny cień do powiek, do tego odrobina różu na policzki, muśnięcie czerwoną szminką i gotowe.
„Booth padnie” pomyślała.
Założyła jeden z ulubionych naszyjników, mały z zawieszką w kształcie delfina.
Jeszcze tylko baletki, trochę ukochanych perfum (nie tylko jej ulubionych) i była gotowa do zejścia na kolację.
Booth siedział w swojej białej koszuli z kołnierzykiem, eleganckich, czarnych dżinsach i czekał. Oczywiście użył wody kolońskiej, tej, którą tak lubiła Bones. W końcu usłyszał kroki na schodach, wstał i podszedł do nich. Jego oczom ukazała się Bren…
-Kochanie wyglądasz… nieziemsko- zatkało go.
-Booth, ty też wyglądasz cudownie- odparła z uśmiechem- to co? Ognisko gotowe?
-można tak powiedzieć.
-Nie rozumiem.
-Zaraz wszystko zrozumiesz. Chodź ze mną, skarbie- wyciągnął do niej rękę i ruszyli razem do tylniego wyjścia.
Na zewnątrz.
-Booth, gdzie jest to ognisko?- spytała zdezorientowana.
-To właśnie będzie moja niespodzianka. Nie ma ogniska.
-Jak to? Brak ogniska jest niespodzianką?
-Tak, ale nie do końca. Moja niespodzianka dla ciebie, jest gdzie indziej.
-Booth, co ty knujesz?
-Nic złego. Zaraz cię tam zaprowadzę tylko najpierw…- wyjął czerwoną chustkę z kieszeni- muszę zawiązać ci oczy, żebyś nie podglądała, bo zepsujesz sobie cały efekt.
-Zawiązać oczy? Ale jak to?
-nie martw się, poprowadzę cię- podszedł do Tempe od tyłu i zawiązał jej chustkę na oczach.- nic nie widzisz?
- Nic a nic.
-Na pewno?
-Tak.
- To daj mi rękę i chodź ze mną- złapali się za ręce, Booth dodatkowo objął Bren w pasie, by móc nią pokierować i powoli ruszyli.
-Dziwnie się czuję, Booth…
-¬To niedaleko. Z drugiej strony domu. Jeszcze kilka kroków. Już prawie jesteśmy.
-To dlatego nie chciałeś dziś wychodzić głównymi drzwiami?
-Dokładnie dlatego.
Doszli do tarasu z przodu domku.
-Uwaga, Bones, stopnie. Raz, dwa, trzy…. Tak, jesteśmy. Teraz mogę już zdjąć opaskę. Jesteś gotowa?
-Tak, jestem, chyba.
Booth delikatnie odwiązał chustkę, ale Bren nadal miała zamknięte oczy.
-Kochanie, możesz już otworzyć oczy.
-Nie wiem czy jestem jednak gotowa. Boję się otworzyć oczy…
-Nie bój się. Powoli… tak… powoli otwórz oczy…- szeptał. Bren posłuchała partnera i otworzyła oczy. To co zobaczyła nią wstrząsnęło, a z jej oczu spłynęły łzy…
oj podnoslas napiecie i to bardzo... :) zaraz mi cisnienie skoczy jak nie dowiem sie co Bones zobaczyla... z niecierpliwoscia czekam na cd :)
Ok, nie bede taka:)
Oto co zobaczyła Bones:
59.
-Booth…- nic więcej nie zdołała powiedzieć. Cały taras usypany był płatkami jej ukochanych kwiatów: żonkili, stokrotek i czerwonych róż. Ale to jeszcze było nic. Wszędzie stały czerwone świecie, na każdej wycięte było jej imię. Lecz to, co najbardziej wzruszyło Tempe, to olbrzymie serce ustawione ze świec, a w środku niego te trzy magiczne słowa „KOCHAM CIĘ TEMPERANCE”, ułożone z płatków żonkili. Droga do domku usłana była płatkami stokrotek tworzących teraz biały dywan, a wszędzie dookoła rozsypane były płatki róż.
- Podoba ci się?- spytał.
- Booth to jest… to jest…- nie była w stanie wykrztusić żadnego sensownego zdania, żadnego słowa.
-Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham i że jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko.
-Booth, ja naprawdę nie wiem co powiedzieć… ja… wiesz, nawet mogłabym się przebrać za tego smerfa, jeśli byś chciał- Booth spojrzał na nią z dziwną miną w stylu „O jakim smerfie ty mówisz?” i uśmiechnął się- ja… Tak bardzo cię kocham!- rzuciła mu się na szyję i złożyła na jego ustach najbardziej namiętny pocałunek, na jaki było ją stać.
-Kocham cię, Temperance i to się nigdy nie zmieni. Zawsze będę cię kochał. Zawsze. A z tym Smerfem, to był taki żart. Nie chcę żebyś się za niego przebierała- uśmiechnął się serdecznie. Bren odwzajemniła uśmiech. – Jesteś dla mnie wszystkim, całym moim życie, moim sercem, światem, wszystkim..
-Ty dla mnie też, Seeley, ty dla mnie też.- szepnęła przez łzy.
-Gotowa na dalszą część?
-To jest coś jeszcze? Cóż wspanialszego od tego mógłbyś mi jeszcze podarować?
-Kolację. Gotowa, by coś zjeść?
-Nie wiem, czy po tym wszystkim, jestem gotowa na cokolwiek…
-Chodź ze mną…- wziął ją pod rękę i poprowadził po stokrotkowym dywanie do drzwi, a stamtąd prosto do pokoju, który od ich przyjazdu był stale zamknięty.
-Za tymi drzwiami jest kolejna niespodzianka.
-To dlatego ich nie otwierałeś? Już wcześniej to planowałeś?
-Tak. Musiałem wszystko przygotować.
Otworzył drzwi i oczom Tempe ukazał się widok jeszcze wspanialszy niż przed chwilą. Jeśli to możliwe.
Pokój był wielkości salonu. Na środku stał szklany stolik, na nim pysznie wyglądająca kolacja, butelka czerwonego wina i dwa ręcznie zrobione kieliszki. Była też ogromna szafa w starym stylu i olbrzymie łóżko z baldachimem pod ścianą, przykryte czerwoną satynową pościelą. Ale nie meble były teraz ważne.
Oczywiście pokój również wypełniały płatki żonkili, stokrotek i róż. Dookoła poustawiane były świeczki… a z głośników leciała spokojna muzyka idealnie wpasowująca się w klimat pokoju…
Obraz wyjęty z bajki… zaczarowany…
-Booth- szepnęła- to najwspanialsza niespodzianka, najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Czuję się jak w Krainie Czarów… to jak sen, z którego nie chcę się obudzić.
-To nie sen. To się dzieje naprawdę.
Stali przez chwilę w milczeniu. Bren nadal nie mogła uwierzyć w to co widzi. Miała rację ta noc jest wyjątkowa. Jest wyjątkowa teraz, a jeszcze się nie skończyła
Co jeszcze może się wydarzyć?
I część zdecydowanie z oznaczeniem M:)
60.
Przy stole nie było krzeseł tylko niewielka kanapa. Usiedli obok siebie i zaczęli kolację. Rozmawiali się, śmiali, wspominali wspólnie spędzone dni. Było im naprawdę dobrze.
-Booth, ta niespodzianka jest wspaniała. Ten dzień, wieczór, w ogóle cała ta noc jest magiczna. Dawno nie czułam się taka szczęśliwa… nigdy nie czułam się tak kochana. Dziękuję- pocałowała go w geście wdzięczności.- Kolacja była cudowna kochanie.
-Cieszę się, ze ci smakowała. Bardzo się starałem.- oddał pocałunek.- To co robimy teraz, kochanie?
-Może… zatańczymy?- zaproponowała.
-Oczywiście. Mogę prosić?- wstał i wyciągnął do niej rękę. Bones podała mu swoją, wstała i złączyli się we wspólnym tańcu. Akurat trafiła się wolna piosenka. Ich ciała przylegały do siebie i zgodnie podążały za sobą.
Oboje byli przeszczęśliwi. Czuli obecność drugiej ukochanej osoby. Wiedzieli, ze są dla siebie wszystkim, że są sobie bliżsi niż ktokolwiek na świecie. Magia trwała, a noc jeszcze się nie skończyła.
Bones w końcu zdecydowała się na krok, o którym rozmyślała od pierwszego dnia pobytu w tym zaczarowanym miejscu. Czekała tylko na odpowiednia chwilę. To była właśnie ona.
-Booth- szepnęła zmysłowo.
-Tak?
-Ja też mam dla ciebie niespodziankę.
-Dla mnie? Niespodziankę?
-Tak. Już dawno chciałam ci ją dać, ale czekałam…- nic więcej nie powiedziała tylko wpiła się w jego usta. Ręce wolno przesuwała po jego ciele i zmierzała do jego kołnierzyka. Powoli zaczęła rozpinać jego koszulę.
-Bones, na pewno?
-Tak, jestem już tego pewna. Chcę żebyśmy byli ze sobą jeszcze bliżej. Najbliżej, jak to tylko możliwe. Jestem gotowa. Chcę, żebyś nauczył mnie kochać się, tak naprawdę. Pragnę tego cudu, o którym zawsze mi opowiadałeś, chcę byśmy stali się jednością. A poza tym…- spojrzała w kierunku olbrzymiego łóżka- mamy idealne warunki- znowu go pocałowała- a w takich okolicznościach nie możemy pozwolić na to, by takie łoże stało puste… co o tym myślisz?
-Jeśli ty tego chcesz… Ja też. Od dawna na to czekałem…
-Ja też… od zawsze…
Bren kontynuowała rozpinanie koszuli Bootha, powoli kierując się ku paskowi przy jego spodniach, w tym czasie on rozpiął jej sukienkę. Bren zdjęła koszulę Seeley’ego i rozpięła spodnie, które teraz bezwładnie opadły na podłogę, szybko się z nich wydostał i zdjął sukienkę z Bones. Oczywiście cały czas obsypywali się pocałunkami. Teraz oboje stali już w samej bieliźnie. Booth całował jej szyję i powoli zniżał się coraz bardziej, dekolt, piersi, potem brzuch… kiedy znalazł się na kolanach delikatnie i powoli zdjął jej figi i kontynuował pocałunki. Bren drżała z podniecenia i cicho wzdychała, a jej ręce błądziły teraz w jego włosach. W końcu Seel wstał i ponownie złączyli swoje usta. Bren delikatnie zsunęła z niego bokserki… teraz ukazał jej się w całej swej okazałości, powoli, błądząc po jej ciele doszedł do zapięcia jej stanika i rozpiął je. Zsuną biustonosz z ramion Tempe i rzucił na podłogę. Oboje stali zupełnie nadzy. Czuli bijące od siebie ciepło. Z każdym dotykiem podniecenie wzrastało i robiło im się coraz bardziej gorąco. Nadal złączeni w pocałunku skierowali swe kroki na łóżko. Booth delikatnie położył Tempe nie przestając jej całować i pieścić. Nadal poznawali swoje ciała, każdy kawałeczek. Czuli, ze są coraz bliżej spełnienia, ale na to trzeba jeszcze chwilę zaczekać, skoro miał to być cud… Booth skierował swoją rękę w kierunku rozpalonej do granic możliwości i pulsującej kobiecości Bren. Przeszedł ją dreszcz jeszcze potężniejszy od pozostałych. Delikatnie się z nią drażnił i wsłuchiwał w jej westchnienia. Pocałunki i dotyk doprowadziły ja do pierwszego orgazmu zwieńczonego cichym jęknięciem. Booth wiedział, ze udaje mu się pokazać tą różnicę, o której tyle jej opowiadał. Teraz Bren zrobiła to samo, jej ręce błądziły po jego napiętej męskości, doprowadzając go do szaleństwa.
Oboje kontynuowali pocałunki i pieszczoty. W końcu
-Booth… jestem gotowa… chcę cię poczuć w sobie..
-Już niedługo kochanie…
-Już nie wytrzymam, zaraz zwariuję..
-Cierpliwości… Na cud trzeba jeszcze chwilę poczekać, wtedy będzie prawdziwy…
-Nie mogę już… zlituj się- przeszedł ją kolejny dreszcz i czuła, ze już naprawdę są blisko. Booth czuł to samo. Wygięła się w łuk, by dać mu do siebie lepszy dostęp . Jeszcze kilka pocałunków, pieszczot i wiedział, ze to właściwa chwila.
Powoli wszedł w nią i zaczął delikatnymi pchnięciami, które przeradzały się stopniowo w coraz mocniejsze i pełne pasji. Ich ciała tworzyły jedno zgodnie się poruszające… Ten sam rytm, ta sama pasja, coraz większe pożądanie i coraz bliżej spełnienia… Było słychać jęki Bones i westchnienia Bootha, byli naprawdę blisko. Bren chwyciła się poręczy łóżka czując, ze zbliża się do całkowitego spełnienia. Jeszcze nikt nigdy nie dotarł w miejsce, w którym teraz był Booth, nikt nie dawał jej takiej przyjemności, nie był tak blisko… nikt…
-Booth, kocham cię…
-Kocham cię Tempe… Kocham
Teraz Bren objęła go swoimi rękami, by mieć go bliżej siebie. Jeszcze kilka pchnięć, pocałunków i wreszcie to ostatnie, które spowodowało falę rozkoszy u obojga, w jednym czasie dotarli na szczyt… wydarzył się cud. Oboje głośno jęknęli i wiedzieli, ze dotarli tam gdzie od zawsze chcieli się znaleźć. Leżeli wciąż ze sobą złączeni, nie chcieli rozdzielać tego jednego ciała, którym się stali. Pocałunki nie ustawały… Nadal były pełen pasji…
W końcu zmęczeni łamaniem praw fizyki położyli się obok siebie, nadal wtuleni, nie byli połączeni ciałami, ale nadal byli jednością. To się już nigdy nie zmieni.
-Booth, to było niesamowite, byłeś cudowny… to był cud- powiedziała po dłuższej chwili.
-Też byłaś wspaniała… Mówiłem ci, ze jest różnica między gównianym seksem, a tym prawdziwym. Do tego potrzebna jest miłość.
-Teraz to wiem. Pokazałeś mi cud, pokazałeś mi różnicę… cieszę się, ze wreszcie to zrobiliśmy. Już nigdy więcej gównianego seksu.
-Nigdy więcej, Bones. Ze mną zapomnisz o gównianym seksie. Dla ciebie, wszystko co najlepsze, ukochana.
-Teraz wiem, ze ten seks, którego doświadczałam nie był prawdziwy… To co mi pokazałeś… Na reszcie jesteśmy jednym już tak naprawdę… Zawsze chciałam być z tobą tak blisko. Ta noc jest magiczna…
-Magiczna. I chyba nie pozwolimy jej się szybko zakończyć…
-Nigdy…- pocałowała go i oboje czuli, że są gotowi na kolejny cud, potem kolejny i kolejny. Cała noc była przepełniona cudami. Nie mogli się sobą nacieszyć. Ich ciała ciągle pragnęły bliskości, pragnęły zatopić się w sobie i poruszać się w jednym rytmie. Ich usta wciąż pragnęły swojego dotyku, dłonie pragnęły nadal poznawać swoje ciała… Mieli na to całą noc. Dopiero nad ranem usnęli, szczęśliwi, mocno w siebie wtuleni.
To zdecydowanie była noc cudów.
zobaczylam to wszystko oczami swej wyobrazni i jestem w stanie stwierdzic tylko to ze ja tez tak chce... xD oczywiscie w odpowiednim czasie i wieku... ale wracajac do czesci to poprostu nie wiem co powiedziec... to bylo rewelacyjne... a najbardziej rozbawil mnie fragment... pozwol ze zacytuje... : "W końcu zmęczeni łamaniem praw fizyki położyli się obok siebie,.. " ekstra... bardzo ciekawe pomysly... :) czekam na cd )
Cieszę się, że Tobie też się podoba:) Mam senstyment do tego opka, bo jest ono pierwszym jakie odważyłam się napisać o Bones:)
Następna część:)
61.
Zmęczeni wczorajszymi nocnymi wyczynami, obudzili się dopiero w południe.
-Witaj, kochanie- powiedziała Bones, jak tylko otworzyli oczy. I na dzień dobry podarowała mu pocałunek.
-Hmmm, jaki miły poranek…
-Południe, Booth… Południe…
-Jakie miłe południe. Chciałbym, żeby częściej takie było.
-Teraz już będzie. Zawsze.- znowu zatracili się w pocałunku. Dopiero po pół godzinie zwlekli się z łóżka i poszli zjeść późne śniadanie. Teraz wszystko było inaczej. Coś zmieniło się między nimi. Na lepsze.
Potem postanowili, ze najlepszym rozwiązaniem będzie wybrać się na kolejny rejs po jeziorze. Ubrali się i ruszyli w drogę.
Czas mijał na śmiechu, żartach i wspomnieniach poprzedniej nocy.
-Booth… ta noc była cudowna… już tęsknię za twoim ciałem…
-Ja też…
-To może… nie dajmy naszym ciałom czekać…- wstała i zbliżyła się do Bootha. Powoli zdjęli swoje ubrania i znów stali się jednością. Na łódce, na środku jeziora po raz kolejny doświadczyli cudu. Kochali się długo i z wielką namiętnością.
Wieczorem spakowali się i ruszyli z powrotem do DC. Urlop się kończył i czas wracać do pracy. Już jutro wrócą do swoich zajęć. Ale nic już nie będzie takie jak dawniej. Wszystko się zmieniło.
Dotarli w nocy i od razu położyli się spać. Dziś na dobranoc tylko pocałunki, bo wiedzieli, ze jeśli się w sobie zatracą, nie wstaną do pracy, a na to nie mogli sobie pozwolić. Jeszcze wiele dni i nieprzespanych nocy przed nimi.
Rano po wypiciu szybkiej kawy, pojechali razem do Jeffersonian.
Gdy tylko weszli do budynku przywitały ich głośne okrzyki i oklaski. Angela oczywiście zadbała o przyjęcie powitalne na cześć Bren i Bootha. Byli wszyscy ich przyjaciele. Wyściskali partnerów na powitanie, ciesząc się z ich powrotu.
-Nareszcie kochani- krzyczała Ange.- Cali i zdrowi! Tak strasznie się za wami stęskniliśmy!
-My za wami też- powiedziała szczęśliwa Bones.
-Witamy z powrotem!- krzyczeli wszyscy.
-Dziękujemy…- odpowiedzieli razem.
Powitanie chwile trwało, wypili odrobinę soku, jako że byli w pracy nie mogli sobie pozwolić na alkohol, ale nie to było teraz ważne. Najważniejsze, ze cała drużyna wreszcie była w komplecie.
Potem wszyscy rozeszli się i zajęli swoją pracą. Bren i Booth poszli do gabinetu Tempe.
-No, to jesteśmy z powrotem. Cieszę się, że wróciliśmy- powiedziała Tempe.- Co nie oznacza, że na urlopie nie było przyjemnie- uśmiechnęła się.- musimy to powtórzyć.
-Koniecznie. Kochanie.- odpowiedział- Ale wiesz co… też się cieszę, ze wróciliśmy. I na szczęście nie musimy się już ukrywać. Wszyscy i tak wiedzą, ze jesteśmy razem.
-Tak, to duży plus.- podeszła do Bootha, złapała go za kołnierzyk i pocałowała. W tym czasie weszła Angela.
-To lubię!- pisnęła- Widzę, że nic się nie zmieniło odkąd widzieliśmy was razem w szpitalu. Cudownie!
-Nie Ange, nie zmieniło się- powiedział Booth.- Teraz pozwól, ze skończę to co zacząłem, bo zaraz muszę zmykać do FBI…- i nie patrząc na to czy Ange dalej stoi, przyciągnął Tempe do siebie i pocałował ją. Po chwili
-Tak. Teraz mogę spokojnie udać się do FBI. Widzimy się na lunchu?
-Tak, kochanie- odpowiedziała Bren z uśmiechem.
-Do zobaczenia później- powiedział i wyszedł.- Cześć Ange- powiedział do osłupiałej artystki. Dopiero po chwili się ocknęła
-Sweety, teraz musisz mi wszystko opowiedzieć!- krzyczała podniecona- Z najmniejszymi szczegółami.- wzięła Bren za rękę, pociągnęła w stronę kanapy i razem usiadły.
-Ale o czym mam ci opowiedzieć Ange?- Bren udawała, ze nie ma pojęcia o co chodzi przyjaciółce.
-Oj, już ty dobrze wiesz! Jestem pewna, ze coś się wydarzyło, kiedy byliście na urlopie.
-Nic się nie wydarzyło.- skłamała.
-Nie, no nie powiesz mi, ze teraz kiedy jesteście razem nie skorzystaliście z okazji i się nie przespaliście.
-Nie… nie powiem. Ale nie przespaliśmy się ze sobą…
-Sweety, jak mogłaś, co was powstrzymuje, ja nie rozumiem…
-Nie przespaliśmy się- przerwała jej- tylko razem doświadczyliśmy cudu. Staliśmy się jednością i to nie jeden raz…
-Co?- Ange zatkało, takiego obrotu sprawy się niespodziewana.
-Tak, ten wyjazd był pełen cudów… Pięknych... niesamowitych…
-I czemu ty mi nic nie mówisz?
-Właśnie ci powiedziałam, Ange.
-No tak, ale… WOW!!! I jak było?
-Cudownie, Ange, a jak mogło być? Booth jest naprawdę niesamowity. Jego ciało… ach takie silne, umięśnione… nigdy w życiu nie doświadczyłam czegoś takiego, takiej rozkoszy… nie sądziłam, ze to możliwe… Byliśmy tak blisko… Kiedy się zdecydowaliśmy… nie mogliśmy przestać- szczęka Ange opadała coraz niżej. Takie wyznanie było dla niej szokiem.- A zaczęło się zupełnie niewinnie…- opowiedziała jej o niespodziance, którą przygotował jej Booth, potem o kolacji, tańcu, a w końcu o wspólnej nocy, o seksie na łódce, na środku jeziora… o wszystkim.
-I naprawdę kochaliście się na środku jeziora? To takie gorące! Tak się cieszę, ze wreszcie jesteście razem.- powiedziała.
-Ja też, Ange. Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa.- powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Widzę to, sweety. Szczęście bije od ciebie na kilometr. A nie mówiłam, że w końcu znajdziesz swoje przeznaczenie?
-Mówiłaś, Ange. Mówiłaś. Nie wierzyłam, ale teraz wiem, ze zawsze miałaś rację.
-Tak.
-A jak układają się twoje sprawy z Jackiem?
-Bardzo dobrze. Będziemy ci wdzięczni do końca życia, kochana. Zrozumieliśmy, że się kochamy. I chociaż nasz związek nie opiera się na samym seksie, którego jest naprawdę dużo tak przy okazji, to wiemy że łączy nas uczucie. Zrozumieliśmy to przez naszą rozłąkę i dzięki twoim słowom. Ale wiesz za nami też wiele nieprzespanych nocy.
-Cieszę się, kochana.
Nagle zadzwonił telefon Bren.
-Brennan.
Nikt się nie odezwał. Słyszała tylko czyjś oddech w słuchawce.
-Halo?- nikt nie odpowiedział… numer był zastrzeżony, więc nie miała pojęcia kto dzwoni.
-Co się dzieje, Bren?- spytała artystka.
-Nie wiem. Nikt się nie odezwał. Może jakaś pomyłka. Nieważne.
-Możliwe.
Po chwili znowu zadzwonił, tym razem jej telefon w gabinecie.
-Brennan
-Hej, skarbie, zbieraj się mamy sprawę, będę za 15 minut pod Instytutem.- tym razem usłyszała głos Bootha.
-Ok.- powiedziała i rozłączyli się.- To Booth, mamy sprawę.
-Może to on dzwonił przed chwilą?- powiedziała Ange.
-Nie wiem, może. Chyba jest coś nie tak z moją komórką. Muszę lecieć, mamy sprawę.
-Ok., sweety. Ja też wracam do pracy, bo Cam mnie zabije, jak mnie znowu zobaczy na plotkach i wtedy będziecie mieć kolejną sprawę- zażartowała.
-To lepiej idź, nie chcę takiej sprawy- Bren się uśmiechnęła.
-Do zobaczenia.
-Pa.
15 minut później Bones już była w samochodzie Bootha i jechali obejrzeć nowe ciało…
Zgadzam się w całości z tym co mówicie o jej twórczości:)
Te opowiadania są świetne, czytam je z wielką ciekawością.
a widzisz widzisz nie tylko mi sie podoba Twoje opowiadanie... ;) ladnie wszystko pieknie tylko ten telefon... no coz ale ostrzegalas ze pozniej nie bedzie tak milo... :) ekstra piszesz... oby tak dalej ;)
Pozdrawiam wszystkich... :)
Bardzo sie cieszę, że jest więcej osób, któe mają ochotę czytać moje opowiadanie:) Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie:):):)
I następny cedek:)
62.
Na miejscu.
- Ładnie, wracamy do pracy pełną parą. Pierwszy dzień i już mamy sprawę.- powiedział Booth wysiadając z samochodu.
-Tak. Pełną parą.- odpowiedziała zapinając kombinezon. Zbliżyli się do ciała leżącego u podnóży lasu.
-Kobieta, wiek 25-35 lat…-zaczęła klękając przy szczątkach.- była w ciąży… tutaj są kości embrionalne…
-W ciąży?- spytał Booth z wyraźnym niepokojem.
-Tak. W zaawansowanej…
-Przyczyna śmierci?
-Ślady na szyi wskazuję… podcięcie…
-Chwile, poderżnięto jej gardło? Tak jak tym poprzednim kobietom?
-Tak, dokładnie tak samo… dodatkowo te same ślady na nadgarstkach i stopach… Wydaje mi się, ze to może być ten sam człowiek, który zabił Susan Ivey i Elizabeth Laventzę…
-Seryjny morderca wznowił swoje działania?
-Na to wygląda, ale będę pewna, jak zbadamy kości dokładniej w Laboratorium.
-Pakować wszystko i do Jeffersonian!- krzyknął Booth.- zapowiada się, kolejna trudna sprawa do rozwiązania. Tamte dwie sprawy wciąż są w toku, a tu mamy dodatkową ofiarę. Niedobrze. Musimy jak najszybciej złapać tego drania.
-Musimy, Booth. Nie możemy pozwolić, żeby pojawiła się kolejna ofiara…
Ruszyli do Laboratorium. Ciało już na nich czekało. Zaczęli badania. Po jakimś czasie.
-Ślady na kręgu C2 dokładnie pasują do śladów na Susan i Elizabeth. Są identyczne.- zaczęła Brennan.
-Ślady na nadgarstkach również- dodał Zack.
-Wyniki toksykologiczne wykazały obecność tych samych narkotyków. Kokaina i heroina, ta sama dawka.- powiedziała Cam wchodząc na platformę.
-To samo z cząsteczkami znalezionymi w jej czaszce… Betonowa podłoga…- teraz Hodgins wkroczył na platformę.
-Robi się coraz mniej ciekawie. Nie wiemy prawie nic o tamtych morderstwach, a tutaj pojawia się kolejne…- powiedziała Cam.
-Ten sam sprawca… Za dużo tutaj wspólnych cech… czy wiemy coś więcej o Elizabeth?- spytała Bren.
-Oprócz tego, że miała dokładnie takie same obrażenia i była w ciąży…- zaczęła Cam.
-Chwila, Elizabeth była w ciąży?- przerwała jej Bones.
-Tak. Zmiany na kościach miednicy wskazują na początkowy okres ciąży- powiedział Zack.
-Ta kobieta też była w ciąży, znalazłam kości embrionalne… Czemu zabija kobiety w ciąży?- Bren wyglądała na poruszoną tym odkryciem. W tej chwili dołączyła do nich Angela.
-Mam zgodność z kartami dentystycznymi.- powiedziała.- Justine Moret. 32 lata, antropolog sądowy, niedawno wróciła z Egiptu…
-Znowu antropologia i Egipt- wtrącił Hodgins.- Ta sprawa robi się coraz bardziej dziwna.
-Musimy rozwiązać ją jak najszybciej. Nie Możemy dopuścić do kolejnych ofiar…- tym razem odezwał się Booth, który do tej pory z niepokojem wsłuchiwał się w to, o czym mówili. – Jakaś rodzina?
-Znalazłam tylko informację o jej bracie… Peter Moret…- Ange znalazła kartkę, na której miała wydrukowane informację.- 18 lat. Jest w hospicjum od… kilku lat. Śmiertelnie chory…
-Hospicjum? Masz adres, Angela?- spytał Booth.
-Tak. Rose Red Street.- odpowiedziała.
-Bones musimy tam pojechać. Może dowiemy się czegoś od jej brata.- Booth złapał Bones za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia.
Po 15 minutach byli na miejscu.
Hospicjum… przygnębiające miejsce. Ludzie czekający na śmierć… a oni musieli zaraz tam wejść, znaleźć brata ofiary i poinformować umierającego chłopaka o morderstwie jego siostry. Czy mogło być gorzej?
63.
Droga upłynęła im w milczeniu. Oboje zastanawiali się, jak mają powiedzieć umierającemu chłopakowi o śmierci siostry, ostatniej osoby z rodziny jaką miał.
Dojechali do Rose Red Street. Wysiedli z SUV-a i skierowali swe kroki ku dużym drzwiom wejściowym.
-Booth, nie mam pojęcia jak mamy mu to powiedzieć… to była jego jedyna rodzina- zaczęła Bren zatrzymując się przed budynkiem.- Jeszcze nigdy nie byłam w takiej sytuacji. To straszne…
-Nie mamy wyjścia, Bones- odpowiedział Agent- Musimy z nim porozmawiać, co nie zmienia faktu, że też nie wiem jak to zrobić. – Oboje stali jeszcze przez chwilę przed hospicjum zbierając w sobie siły do tej trudnej rozmowy. Złapali się za ręce i razem przeszli przez drzwi budynku. Kroki swe skierowali do sekretariatu.
-Dzień dobry, FBI Agent Specjalny Seeley Booth i Dr. Temperance Brennan z Instytutu Jeffersonian- pokazał swoja odznakę- Szukamy pacjenta Petera Moret’a.
-FBI? W jakiej sprawie?- spytała miła pani z sekretariatu.
-Musimy koniecznie z nim porozmawiać.
-W jakim on jest stanie?- spytała Bren.
-Dzisiaj czuje się dobrze, jest wesoły i nawet się uśmiecha.- odpowiedziała.
-Mamy dla niego bardzo złą wiadomość…- powiedziała Tempe.
-Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa jego siostry Justine Moret.- dokończył Booth.
-Justine nie żyje? Biedny chłopak…- w oczach pani sekretarki pojawiły się łzy.- to była jego jedyna rodzina. Justine przychodziła do niego prawie codziennie… no może w ostatnich tygodniach rzadziej, a w poprzednim to już wcale… ale oni się bardzo kochali. Mieli tylko siebie… Biedny Peter.
-Musimy z nim porozmawiać- powiedziała Bren- Wiem, że ta rozmowa będzie trudna, a wiadomość jaką mamy mu przekazać bolesna, ale nie mamy innego wyjścia. Musimy dopaść tego, kto im to zrobił- wtrąciła Bones.
-Niech państwo zrozumieją… Ten chłopak umiera… Zostało mu już naprawdę niewiele życia… Czy jesteście pewni, ze chcecie mu to powiedzieć? On i tak już bardzo cierpi…- powiedziała kobieta.
-Proszę mi uwierzyć, że on wolałby znać prawdę, niż nigdy nie dowiedzieć się, co stało się z jego ukochaną siostrą. Lepiej żeby wiedział niż myślał, ze go opuściła.- powiedziała Brennan. Ona jak nikt inny o tym wiedziała. – Moi rodzice porzucili mnie i mojego brata jak miałam 15 lat, mój brat też później mnie zostawił i przez cale życie szukałam odpowiedzi. Chciałam wiedzieć co się z nimi stało, dlaczego to zrobili. I bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że ojciec i brat żyją. Nie ważne kim się stali, najważniejsze było, że poznałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Moja matka została zamordowana i to było bolesne, ale przynajmniej wiem co się wydarzyło. To najważniejsze.- to wspomnienie nadal było dla Tempe bolesne, Booth czuł to, złapał ją za rękę, żeby wiedziała, że jest przy niej.
-Dobrze… zaprowadzę państwa…- wstała zza biurka- Proszę za mną- i ruszyła w kierunku sali Petera. Bones i Booth podążyli za nią.
Cedek:)
64.
Peter siedział przy biurku i malował jakiś obraz. Był to dosyć wysoki chłopiec, bardzo chudy i widać było, że wyniszczony przez trapiącą go chorobę. Z głośników cicho leciała spokojna muzyka.
-Peter?- powiedziała kobieta- Masz gości. To Agent Specjalny Seeley Booth, a to Dr Temperance Brennan, są z FBI.
-Dzień dobry.- odpowiedział. Oderwał się od malowania, odwrócił w ich stronę i uśmiechnął- FBI? Czy coś się stało?
-To ja państwa zostawiam- rzekła sekretarka i opuściła pokój.
-Dziękujemy-powiedzieli Booth i Bones i podeszli bliżej chłopca.
-Może państwo usiądą?- spytał Peter wskazując łóżko. Oboje usiedli.- Coś się stało, prawda? Coś z moją siostrą?
-Niestety tak…- zaczęła Bren- bardzo nam przykro Peter, ale musimy ci to powiedzieć… Twoja siostra została zamordowana.
-Nie! Wiedziałem, ze coś się musiało wydarzyć! Nigdy by mnie nie zostawiła! Zamordowana?- z jego oczu spłynęły łzy.- Przeczuwałem to…
-Jak to?- spytał Booth. Peter wyjął z szuflady swój obraz i pokazał partnerom.- Narysowałem to dwa tygodnie temu. Ostrzegałem Justine, żeby uważała na siebie. Czułem, ze ktoś chce zrobić jej krzywdę…- na obrazie była młoda kobieta, na szyi której namalowana była czerwona rana. Obok znajdowała się ręka z nożem ociekającym krwią, przystawionym do jej gardła.
-Nie rozumiem. Jak?- spytała zdezorientowana Bones.
-Czasem, jak rysuję wpadam w pewnego rodzaju trans… zdarza mi się zobaczyć przyszłość. Nie dzieje się to często, tylko wtedy, kiedy ma się wydarzyć coś poważnego. Dwa tygodnie temu to czułem. Ostrzegałem ją. Tak bardzo się o nią bałem, ale ona… nie chciała mnie słuchać. Była zakochana…
-W kim?- tym razem spytał Booth.
-Nie powiedziała mi. Obiecała, ze mnie z nim pozna… mieli wziąć ślub. Justine była w ciąży. Była taka szczęśliwa.
Brennan nagle poczuła, jak robi jej się niedobrze i słabo… nie mogła o tym myśleć..
-Co się dzieje, pani doktor?- spytał zaniepokojony Peter.
-Nic… Zrobiło mi się słabo… Muszę was na chwilę przeprosić. Pójdę do łazienki…- odpowiedziała.
-Bones, wszystko w porządku? Jesteś blada- Booth był wyraźnie zaniepokojony.
-Nic mi nie będzie, zaraz wracam- wstała i wyszła. Jak tylko zamknęła za sobą drzwi, pobiegła do toalety.
W pokoju Petera
-Peter, czy twoja siostra mówiła ci cokolwiek o mężczyźnie, z którym się spotykała?- Booth wrócił do pytań.
-Niewiele…- odpowiedział- Mówiła tylko, ze jest bardzo przystojny, że bardzo go kocha, cieszy się, że będą mieć dziecko. Mówiła, ze ten człowiek miał niejasną przeszłość, ale już się zmienił, stał się innym człowiekiem. Zmądrzał, nauczył się żyć normalnie. Tłumaczył Justine, że to jej miłość pomaga mu zapomnieć przeszłość…. Nigdy jednak nie opowiadał jej o swoim życiu…
-Nie wiesz, gdzie mogła go poznać?
-Z tego co mówiła, to wjechał samochodem w jej samochód… wymienili się numerami telefonu i potem zaczęli się spotykać.
-Pamiętasz może w jaki to było dzień?
-Niestety nie… to było jakieś dwa miesiące temu, może dłużej…
-Mógłbyś mi podać markę samochodu jakim jeździła twoja siostra? Może znasz numer rejestracyjny?
-Oczywiście. Znam, to był kiedyś mój samochód- zapisał na kartce informację, o które poprosił Booth i podał ją agentowi.
-Dziękuję.
W łazience.
Bren wyszła z toalety i stanęła przed lustrem.
-Nie mogę tak reagować. Tylko, co ja poradzę na to, ze przyprawia mnie o mdłości to, co ten facet robi kobietom i ich dzieciom…- mówiła do swojego odbicia. Przemyła twarz zimną wodą.- nie mogę tego tak traktować, muszę nabrać dystansu…- w tej chwili zadzwoniła jej komórka. Szybko wytarła ręce papierowym ręczniczkiem i wyjęła telefon z kieszeni.
-Brennan- nikt nie odpowiedział.- Słucham?- cisza- Radzę zaprzestać tych kawałów. Nie są śmieszne- rzuciła do słuchawki i się rozłączyła. – Znowu ktoś robi sobie żarty…- mruknęła pod nosem i wróciła do pokoju Petera.
-Już jestem. Przepraszam- powiedziała.
-Kochanie wszystko w porządku?- spytał Booth z troską w głosie.
-Tak. Już tak.- skłamała. Nadal czuła się słaba, ale nie chciała go martwić.
-Może czymś się pani zatruła.- powiedział Peter.
-Nie… to ta cała historia… Już jest dobrze- uśmiechnęła się.
-Dziękujemy ci Peter, jak byś sobie coś przypomniał to zadzwoń do nas, proszę. Zostawię ci wizytówkę.- wręczył mu małą karteczkę z nazwiskiem i numerem telefonu.
-Dobrze.- odpowiedział chłopak.
-Dziękujemy ci.- powiedział agent i razem z Bren udali się do wyjścia
- Do widzenia.- powiedzieli partnerzy.
-Do widzenia- odpowiedział- Niech pani dba o siebie Dr Brennan- uśmiechnął się do pani antropolog.
-Będę- odwzajemniła uśmiech i opuścili salę.
Booth odwiózł Bren do Instytutu, a sam udał się do siedziby FBI, by poszukać informacji o stłuczce z udziałem Justine Moret.
Bones udała się do swojego gabinetu. Na jej biurku leżała mała koperta zaadresowana na jej nazwisko. Rzuciła torbę na kanapę, usiadła w fotelu i otworzyła list. Wyjęła z niej małą kartkę, na której była informacja…
„PILNUJ SIĘ! WIEM NAD CZYM PRACUJESZ.”
Nic więcej nie było napisane. Litery były powycinane z gazet.
-kolejny głupi żart- powiedziała do siebie, schowała list i kartkę do jakiejś książki leżącej na biurku i udała się na platformę.
-Dzień dobry- powiedziała, przesuwając swoją kartę przez czytnik.
-Dzień dobry, Dr Brennan- odpowiedzieli Zack i Cam.
-Pojawiły się jakieś nowe ślady?- spytała.
-Na tkankach, które pozostały, znalazłam ślady aktywności seksualnej. Wymuszonej
-Boże… nie dość, ze zabija kobiety w ciąży, to jeszcze je wykorzystuje. Co to za potwór?- powiedziała Bren.- Musimy dokładnie przebadać jeszcze raz cały szkielet, może znajdziemy coś co przeoczyliśmy. Może będzie tu jakiś ślad, który może nas naprowadzić na sprawcę… Musi tu się kryć jakaś odpowiedź. Nie ma zbrodni doskonałej. Musiał popełnić jakiś błąd. Może znajdą się jakieś ślady nasienia…
-Właśnie nad tym pracuję- powiedziała Cam.
-Musimy coś znaleźć. Dr Hodgins- powiedziała Bren do siedzącego niedaleko Jacka.- Może znajdziesz, jakieś cząsteczki do przebadania.
-Właśnie się za to zabieram Dr Brennan. Przebadam chrząszcze, zobaczymy może one odkryją nam jakąś tajemnicę.- odpowiedział.
-Dobrze- w tym momencie zadzwonił telefon Bones. Zdjęła rękawiczki i odebrała.
-Brennan.- znowu cisza. Od razu się rozłączyła. Powoli stawało się to irytujące.- Hm, pomyłka- skłamała widząc wzrok swoich przyjaciół.
-Bones!- krzyknął Booth, który właśnie zmierzał w ich kierunku.
-Booth? Co tutaj robisz?- spytała.
-Cześć wszystkim.
-Cześć, Booth- odpowiedzieli.
-Mamy informacje na temat faceta, z którym spotykała się ostatnio Justine. Zdobyłem jego adres. Jedziemy tam. Zbieraj się.
-Już. Pójdę tylko po torbę- powiedziała i pobiegła do swojego gabinetu. Po chwili była z powrotem.
-Zack przyjrzyj się jeszcze raz dokładnie kościom. Może coś znajdziesz- powiedziała Bren wychodząc z Boothem.
-Dobrze, Dr Brennan- odpowiedział Zack.
swietne czesci... ciekawe kto neka Bones... i coraz bardziej interesuje sie mnie ta sprawa... :) ekstra czekam na cd :)
Do rozwiązania sprawy jeszcze długa droga, a na razie taki cedek:)
65.
Pół godziny później byli na miejscu.
Wyszli z samochodu i podeszli do drzwi.
-Bren, bądź ostrożna. Możliwe, że on jest zamieszany w zabójstwo Justine.- powiedział cicho Booth, unosząc pistolet.
-Booth, powinnam mieć broń- również szepnęła.
-Bones, nie zaczynaj znowu. Nie możesz mieć broni- odpowiedział.- Ja ją mam i to wystarczy.
-Booth…- zaczęła, ale jej przerwał.
-Nie teraz, kochanie- zapukał do drzwi z przygotowanym pistoletem. Chwilę później w drzwiach ukazała się starsza pani.
-Dzień dobry. Słucham?- powiedziała starsza kobieta w okularach.
-Czy w tym domu mieszka Tom Hug?- spytał Booth.
-Głośniej, kochaneczku, nic nie słyszę, jak tak burczysz pod nosem- prawie krzyknęła.
-Czy mieszka tutaj Tom Hug?!- krzyknął Booth.
-Nie, nie. Mieszkam tu sama z moimi kotkami. Ale proszę na herbatkę- powiedziała z uśmiechem i gestem zaprosiła ich do mieszkania.
-Czy zna pani Toma Hug’a?!- tym razem Bren krzyknęła.
-Tak, ale złotko nie musisz tak krzyczeć nie jestem głucha- odpowiedziała.
-Gdzie on jest?!- kontynuowała Bren, trochę ściszając głos, ale nadal krzycząc.
-Nie ma go, złociutka.
-Możemy wejść na chwilę?!- Booth schował broń.
-Zapraszam na herbatkę, kochaneczki.- i zaprosiła ich do środka. Wnętrze domu urządzone na typowy dawny styl. Wszędzie wałęsały się koty, w różnych kolorach. Małe i duże. Mimo tak dużej ilości zwierząt dom był utrzymany w niezwykłej czystości. Starsza pani zaprosiła ich do salonu i przyniosła herbatę. Postawiła filiżanki na stole i usiadła naprzeciwko Bren i Bootha, którzy pozwolili sobie zająć miejsca na dwóch innych krzesłach znajdujących się przy stole.
-Proszę bardzo, moi drodzy. Częstujcie się. Dzisiaj upiekłam- podała im po kawałku sernika.
-Dziękujemy- odpowiedzieli.
-Skąd pani zna Toma Hug’a?- spytał Booth normalnym głosem zapominając, ze starsza pani ma nienajlepszy słuch.
-Co?! Możesz głośniej kochaneczku?!- krzyknęła.
-Skąd pani zna Toma Hug’a?- powtórzył pytanie tym razem głośniej.
-To mój syn.
-A gdzie on teraz jest?- tym razem Bren włączyła się do rozmowy.
-Nie żyje! Od paru ładnych lat.
-Nie żyje?- spytała zdziwiona Bones.
-Tak. Wypadek w górach. Zawsze kochał się wspinać, ale któregoś dnia coś poszło nie tak…- na twarzy starszej pani pojawił się smutek.
-Booth to chyba nie jest człowiek, którego szukamy…- szepnęła Bones.
-Albo to jest człowiek, którego szukamy, tylko że ukradł tożsamość Tomowi Hug’owi.
-Dlaczego pytacie o mojego syna?!- wtrąciła kobieta.
-Proszę pani, jak długo mieszka pani sama?!- spytał Agent.
-Od śmierci mojego syna. Kiedyś to on mi pomagał, a teraz zostałam sama. Nikt mnie nie odwiedza, poza sąsiadami.
-Rozumiem. Dziękujemy pani za herbatę i ciasto. Naprawdę pyszny sernik- Booth podziękował i wstał. Bones zrobiła to samo.
-Już idziecie? Myślałam, ze porozmawiamy jeszcze trochę.
-Niestety, musimy już iść. Musimy wracać do pracy- powiedział grzecznie Booth i wyszli.
-Praca…- powiedziała do siebie kobieta.
SUV
-No i znowu jesteśmy w punkcie wyjścia- zaczął Booth.- Nic nam to nie dało.
-Musimy dowiedzieć się, kto ukrywa się pod nazwiskiem Hug.- mówiła Bren wyciągając telefon. Akurat dostała sms-a.- Możliwe, że to jego szukamy. Miał jakiś powód żeby ukraść tożsamość.- spojrzała na ekran telefonu- „Widzę, co robisz! Zostaw tą sprawę! Widzę cię!”
-Jakieś informacje?- spytał Booth.
-Nie, to reklama- skłamała. Jednak tym razem sms ją trochę zdenerwował. Co znaczy „widzę cię”?
Resztę drogi przejechali w milczeniu.
Wpadli na chwilę do Instytutu, ale dzisiejszy dzień nie przyniósł żadnych nowych informacji. Nie udało się też znaleźć żadnych nowych śladów o osobie podszywającej się pod Toma Hug’ena.
Jutro czeka ich ciężki dzień. Wszystkich dręczyła ta sprawa… Jeszcze nie byli w takiej sytuacji. Nie wiedzieli prawie nic i nic nie mogli znaleźć. To było frustrujące. Oczywiście w międzyczasie rozwiązywali też inne sprawy. Te dość szybko udawało im się zakończyć. Tylko ta jedna cholerna sprawa nie dawała im spokoju. Co będzie jak pojawi się kolejne ciało? Potrzebują odpowiedzi. Czegokolwiek, na czym mogli by się oprzeć. Na razie dryfują w przestrzeni…
W końcu wszyscy rozjechali się do domów.
Bren i Booth nie mieli ochoty na rozmowy o sprawie. Była wystarczająco przygnębiająca i bez tego. Na szczęście przynajmniej Bones nie dostała tego dnia już więcej niepokojących telefonów, sms-ów czy listów. Może rzeczywiście ktoś stroił sobie żarty, by wystraszyć słynną panią antropolog.
Zakochani zjedli kolację i udali się do sypialni. Leżeli, ale żadne z nich nie mogło zasnąć. Bren odwróciła się do Bootha i wtuliła w niego.
-Śpisz?- spytała.
-Nie. Nie mogę spać. Myślę o tobie- odpowiedział, a jego dłoń wędrowała po jej plecach.
-Ja też.- lekko go pocałowała. Oboje wiedzieli co to oznaczało. Po tak ciężkim dniu potrzebowali swojej bliskości. Szybko pozbyli się swoich ubrań i złączyli w jedno ciało.
Po kolejnym cudzie zasnęli wtuleni w siebie.
coraz bardziej robi sie ciekawiej... xD ;) switny pomysl z ta starsza nieco przyglucha xD pania :) hehehe... ekstra... czekam na cd :)
Krótsza trochę, bo znów muszę przerwać w odpowiednim momencie:)
66.
Przez kilka kolejnych dni Bren dostawała kolejne głuche telefony, zdarzało się, ze 3-4 razy dziennie. Coraz bardziej ją to denerwowało, ale nic nie powiedziała Boothowi, żeby go nie martwić. Jak zwykle była przekonana, że nic jej nie grozi. Jednego dnia znalazła kolejny list adresowany do niej. W środku była informacja: „Przestań szukać. Dobrze ci radzę. Jeśli pojawi się kolejna ofiara, będzie to twoja wina. WYCOFAJ SIĘ!” ten list ją wystraszył. To zaczynało się robić coraz dziwniejsze. Bren nie mogła przestać o tym myśleć. Jej nie wystraszą żadne groźby, ale jeśli chodzi o życie innej kobiety… sprawa robiła się poważna. Postanowiła wziąć się od razu do pracy. Musi znaleźć rozwiązanie, zanim morderca dorwie kolejną kobietę. Pracowała całymi dniami. Tylko Booth’owi udawało się wyciągnąć na lunch, rano dbał by zjadła śniadanie i nie pozwalał zostawać jej po nocach w pracy. Ale każdą inną chwilę wykorzystywała na badania. Taki styl życia zaczął odbijać się na jej zdrowiu. Booth miał sporo pracy w FBI i nie mógł pilnować jej przez całą dobę, nad czym bardzo ubolewał. Próbował znaleźć jakiekolwiek informacje o człowieku podszywającym się pod Toma Hugena, ale ten jakby zapadł się pod ziemię.
Bones coraz częściej robiło się słabo, zbierało jej się na wymioty, bolała ją głowa. Oczywiście udawała przed wszystkimi, że jest w porządku. Ale dwie osoby nie dały się zmylić. Booth i Angela.
Brennan oglądając nowo przywiezione szczątki zachwiała się na nogach. Zrobiło jej się ciemno przed oczami… nikt oprócz Angeli, obserwującej przyjaciółkę, tego nie zauważył. Bones pod byle jakim pretekstem udała się do swojego gabinetu. Łyknęła wody i opadła na fotel.
-Co się ze mną dzieje?- pomyślała.- To pewnie ten stres… te listy i telefony. Nie mogę się tym tak przejmować”
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Angeli.
-Sweety, co się dzieje? Dziwnie się zachowujesz… Jesteś blada…
-Nic, Ange, źle się czuję, po prostu.
-Powinnaś wziąć wolne i odpocząć.
-Ange, nie mogę teraz wziąć wolnego. Musimy złapać tego człowieka, który zabija te kobiety z ich nienarodzonymi dziećmi. To jest nasz priorytet. Nie spocznę dopóki go nie złapiemy.
-Wszyscy chcemy rozwiązać tą sprawę, ale za dużo na siebie bierzesz. Sprawa seryjnego zabójcy, morderstwo tej nastolatki, o którym dowiedzieliśmy się wczoraj i jeszcze katalogowanie kości z czasów II wojny. Też potrzebujesz trochę wolnego czasu.
-Zawsze tak pracowałam i nic mi nie było. Musiałam się czymś zatruć. Dlatego tak źle się czuję. Nerwy, stres i złe odżywianie. To musi być to.
-Czekaj, już wiem. Jesteś w ciąży.- krzyknęła uradowana artystka.
-Co? Nie, to niemożliwe.
-Spałaś z Boothem, prawda?
-Tak, mówiłam ci przecież o tym. Jesteśmy aktywni seksualnie. Bardzo aktywni- uśmiechnęła się.
-Właśnie. Radzę ci zrobić test, sweety. Mówię ci, że jesteś w ciąży.
-Ale przecież się zabezpieczałam…
-Bren…
-No może ostatnio zapomniałam o tabletkach… nie. Ostatnio w ogóle ich nie brałam…
-Mówię ci, sweety, zrób test.
-Ale…
-Słuchaj. Jesteś blada, kawa i myśl o jedzeniu wywołuje u ciebie mdłości, masz zachcianki na dziwne jedzenie?
-Ostatnio miałam ochotę na ciasto… a potem na ogórki…
-To wszystko jasne! Tak! Zrób test, a dla pewności przejdź się do ginekologa.
-Ange…
-Zaufaj mi. Takie rzeczy się wie.- uśmiechnęła się i puściła oczko do Bren. Uściskała ją i wróciła do siebie. Bren została sama i nie wiedziała co ma o tym myśleć. Czy to możliwe, ze jest w ciąży? Po raz pierwszy się przestraszyła. „Co jeśli jestem w ciąży? Nie potrafię być matką… co prawda jestem drugą mamą Parkera, ale… czy będę potrafiła zająć się małym dzieckiem?”- zadawała sobie pytania w myślach.
Postanowiła jednak posłuchać przyjaciółki i w wolnej chwili poszła do apteki po test. Booth nie mógł wyrwać się dzisiaj na lunch, bo został zawalony papierkową robotą.
Wróciła do laboratorium, do swojego gabinetu. Usiadła przy swoim biurku i trzymając torbę na kolanach wyjęła z niej test i zaczęła czytać. Nagle do gabinetu wbiegła Cam
-Dr Brennan! Musisz szybko coś zobaczyć!- krzyknęła. Bren podskoczyła na krześle i szybko wrzuciła test do torebki.
-Cam- powiedziała.
-Przepraszam, nie powinnam tak wbiegać, ale… pojawiły się nowe ślady w sprawie tej zamordowanej nastolatki. Coś się stało?- spytała widząc minę Bren.
-Nie. Chodźmy.- powiedziała, zapięła torebkę, wrzuciła na siebie swój fartuch i ruszyła za Cam w stronę platformy.
-Tutaj, na czaszce- zaczął Zack, znalazłem niewielki otwór… Zrobiłem odlewy i chyba mamy narzędzie zbrodni. Wygląda na to, ze została dźgnięta śrubokrętem, dokładnie takim jak ten- pokazał niewielki śrubokręt.
-Czy takich śrubokrętów nie używa się w pracowniach stolarskich?- spytała Bren.
-Tak. Dokładnie takich samych używają w szkole, do której chodziła ofiara.- odpowiedział Zack.
-Na ubraniach ofiary były resztki drewna, dokładnie takie jak powstają podczas piłowania.- wtrącił Hodgins.
-To znaczy, ze mamy narzędzie i miejsce zbrodni. Zadzwonię do Bootha.- powiedziała Tempe i wyciągnęła telefon.
Chwilę później byli już w szkole z nakazem przeszukania pracowni stolarskich. Znaleźli narzędzie zbrodni. Zawieźli je do Jeffersonian. Teraz Jack zajął się badaniem cząsteczek pozostawionych na śrubokręcie. Bones miała wolne.
Późnym popołudniem Brennan zrobiła test ciążowy, a później by wiedzieć wszystko na pewno, poszła do ginekologa.
-Pani Temperance Brennan- powiedział lekarz wychodząc z gabinetu.
-To ja- wstała i poszła za lekarzem. Dr Stear zbadał ją, zrobił USG i po kilku minutach wszystko było jasne.