Postanowiłam tutaj też wrzucić swoje FF o Bones, które powstało juz jakiś czas temu i pojawiło się na 2 forach.
Mam nadzieję, ze się Wam spodoba, chociaż trochę. To była moja pierwsza próba zmierzenia się z pisaniem:)
Tytuł "Długa droga do szczęścia"
1.
Wczesny ranek. Lotnisko DC. Brennan właśnie wysiadła z samolotu i kierowała się na parking, żeby złapać jakąś taksówkę. Wracała z bardzo udanych „wakacji”. Wakacji w jej mniemaniu. Znowu pracowała nad jakimiś odnalezionymi szczątkami.
Wyszła na powietrze. Dzień był bardzo ciepły wiec ubrana była tylko w letnia sukienkę. Miała ze sobą torbę przerzuconą przez ramie i dużą walizkę. Dużo ciekawych materiałów dostarczonych jej przez innych antropologów.
Właśnie zmierzała w kierunku upatrzonej taksówki kiedy usłyszała swoje imię
-Bones!
Odwróciła się i zobaczyła Bootha. No tak kto inny mógłby wołać na nią Bones.
-cześć Booth- powiedziała- co ty tu robisz?
-Jak to co, Bones? Przyjechałem po ciebie. Ale zaraz, zaraz… co z twoja ręką- zapytał, bo zauważył, że ręka Bones spoczywa na temblaku.
-Nic takiego. W porządku. Mały wypadek. Za dwa dni maja mi zdjąć gips.- odpowiedziała.
-Wypadek?
-Tak, nic poważnego. Ale chwilę, skąd wiedziałeś, ze dzisiaj wracam? Przecież zmieniłam termin powrotu, miałam być dopiero za 3 dni.
-FBI ma swoje źródła, Bones, wiesz.
-Źródła? Przecież nikt nie wiedział kiedy wracam.
-Ja wiedziałem- uśmiechnął się szeroko.
-Skąd?
-Przykro mi, nie powiem ci.
-Dlaczego?
-Bo gdybym ci powiedział, straciłbym swoje źródło.
-Nie rozumiem.
-Nieważne, Bones. Chodź. Odwiozę cię do domu.
-Nie, nie do domu. Muszę jechać do Instytutu.
-Po co? Przecież nie ma żadnej nowej sprawy. Dopiero przyleciałaś.
-Wiem, ze nowej sprawy nie ma, ale moja praca polega na identyfikowaniu różnych szczątek. Przed wyjazdem rozpoczęłam identyfikację i obiecałam sobie, ze po powrocie ja skończę. To wszystko.
-Czy to znowu jakieś kolejne szczątki ze starożytności? Nie mogą poczekać jednego dnia?
-Nie ze starożytności. Powiedziano mi, ze pochodzą z okresu II wojny światowej. Ktoś tam może czekać na wiadomość o swoich bliskich, a ja muszę się dowiedzieć kim byli ci ludzie.
-Oj, Bones, Bones. Zawsze taka sama.
-To znaczy jaka?
-Już ty dobrze wiesz jaka.
-Nie, nie wiem. Powiedz mi.
-Zawsze najważniejsza jest dla ciebie praca. Ci ludzie czekali już tyle lat. Nic się nie stanie jak poczekają jeszcze jeden dzień.
-Nie rozumiesz tego Booth. Nieważne. Podwieziesz mnie do Jeffersonian?
-Jasne. Po to tu jestem.- szeroki uśmiech- daj te torby.
-Poradzę sobie.
-Nie kłóć się ze mną, dobrze. Masz złamaną rękę.
-Dlatego mam się z tobą nie kłócić? Bo mam złamaną rękę?
-Po prostu daj mi to i chodź.
Brennan dała mu swój bagaż i ruszyli razem w kierunku samochodu.
Wsiedli. Booth włączył radio i ruszyli do Instytutu.
-I jak minęły wakacje Bones?- zapytał nagle.- Coś ciekawego się wydarzyło?
-Tak, na tyle na ile ciekawią cię kości.
-Jedne kości na pewno- uśmiechnął się pod nosem.
-Co?- zapytała.
-Nic nie mówiłem- skłamał.
-Angela!- krzyknęła nagle Brennan.
-Gdzie?- spytał Booth i szukał wzrokiem Angeli.
-Nie, gdzie. To Angela.
-Ale co Angela, Bones? Możesz jaśniej, bo cię nie rozumiem.
-Tylko Angela wiedziała kiedy wracam. Rozmawiałyśmy dwa dni temu i powiedziałam jej o zmianie terminu przylotu. To ona ci powiedziała, prawda?
-Nie powiem ci.
-Nie musisz. Ang ci powiedziała. Widzę to po twojej minie.
-I tak ci nie powiem.
-Nie musisz.
2.
JEFFERSONIAN
Kilka minut później już byli w Instytucie. Bren zabrała swoją walizkę i uparcie sama chciała ją wnieść. Na co Booth oczywiście nie pozwolił.
Jak tylko weszli do środka, od razu przywitały ją radosne okrzyki Angeli.
-Sweety, nareszcie wróciłaś! Stęskniłam się za tobą!- wyściskała przyjaciółkę.- a to co?- wskazała na jej rękę.
-Nic takiego Ange, mały wypadek.- powiedziała Bones.
-Oj Bren. Hej Booth.- powiedziała do Botha dopiero teraz go zauważając.
-Cześć Angela- odpowiedział Booth.
-A wy co tak razem?- uśmiechnęła się nagle i spojrzała na Brennan i Bootha stojących teraz z bardzo dziwnymi minami.
-Co, razem?- spytał Booth.
-No wiesz, ta walizka i torba.
-Booth tylko uparł się żeby wziąć za mnie walizki.- powiedziała Bones.
-Tak, ma przecież złamaną rękę.- powiedział zmieszany Booth.
-Dobra, dobra. Mówcie co chcecie, a ja swoje wiem- powiedziała Angela uśmiechając się i puszczając oczko do Bren.
-Oj, Ange daj spokój- Bones, zabrała torbę od Bootha i ruszyła do swojego gabinetu. Booth podążył za nią.
W gabinecie
-Dziękuję ci Booth.- powiedziała Brennan rzucając swoją torbą na kanapę.
-Nie ma za co, Bones.- odparł.- i co teraz?
-Co?
-Co zamierzasz zrobić?
-Zabieram się do pracy- mówiąc to już zakładała na siebie swój fartuch.
-A może skoczymy coś zjeść najpierw?
-Nie jestem głodna.
-po takiej podróży nie jesteś głodna? Daj spokój Bones. Chodź ze mną. Nie daj się prosić.- Booth złapał ją za ramię chcąc w ten sposób przekonać ją do wyjścia.
-Nie, Booth- odsunęła jego rękę- nie jestem głodna. Zresztą muszę skończyć pracę, którą zaczęłam przed wyjazdem.
-ok, Bones, jak chcesz. to ja się zmywam.
-Co?
-Zmywam się. Wychodzę. Idę. Do zobaczenia- uśmiechnął się do Brennan i wyszedł.
-Zmywa się… śmieszne.- powiedziała do siebie Bren i ruszyła oglądać szczątki.
-Dr Brennan- usłyszała nagle.
-Hodgins.- powiedziała, widząc kolegę zmierzającego w jej kierunku.
-Witam z powrotem, moją ulubioną panią antropolog- powiedział Hodgins.
-Dziękuję- uściskali się na powitanie. Chwilę potem pojawił się Zack i Cam. Przywitali się. Oczywiście nikomu nie umknął widok ręki Temperance na temblaku. Odpowiedziała to co wcześniej „mały wypadek. Nic poważnego”
Wszyscy zajęli się pracą.
Niestety...
Jeszcze jeden cedek, przed pracą:)
92.
W sali…
-Booth, kochanie, przepraszam… Straciłam nasze dziecko… ono nie żyje…- płakała.- nasze maleństwo… nie żyje… on je zabił…- nie mogła mówić, bo płacz jej na to nie pozwalał.
-Bren, kochanie… wiem…nie myśl teraz o tym.- Booth też płakał. Przytulił Tempe do siebie. Jej głowa spoczywała teraz na jego ramieniu, a on siedział na łóżku, blisko ukochanej.
-Dlaczego nam to zrobił? Dlaczego zabił nasze dziecko?- mówiła przez łzy.
-Nie wiem, kochanie… nie wiem…- Siedzieli wtuleni w siebie i płakali.
-Nawet nic nie mogłam zrobić… Nic… On… po prostu odebrał nam nasze dziecko… zabrał je! Nie ma go! Booth! Kochanie! Ja nie mogę… nie mogę tego znieść… tej myśli, że już go nie ma… po prostu nie ma…
-Kochanie… nie myśl o tym teraz… proszę cię…
-Nie potrafię…
-Jestem przy tobie… jakoś przez to przebrniemy- mówił, ale w głębi duszy sam zastanawiał się jak? Jak będą mogli z tym żyć?
-Booth… uratowałeś mnie… zawsze wiedziałam, że zdążysz…
-Nie mogłem pozwolić ci umrzeć… ale nie zdążyłem uratować naszego dziecka…
-To nie jest twoja wina… to nie jest niczyja wina… nie nasza… to… to Kyle…
-Nie nasza…
Po jakiejś chwili dodał
-Ono zawsze z nami będzie, Bren… Zawsze… Jestem pewien, że patrzy na nas…
-Booth..
-Po prostu uwierz…
-Wierzę w to… naprawdę w to wierzę… chcę w to wierzyć…
Z trudem zasnęli wtuleni w siebie. Z ich oczu wciąż spływały łzy.
93.
Po dwóch tygodniach Brennan została wypisana ze szpitala. Rany fizyczne goiły się w zadowalającym tempie, więc lekarze nie widzieli przeciwwskazań. Gorzej było z jej psychiką. Strata dziecka, które niedługo miało się pojawić na świecie, dziecka powstałego z ogromnej miłości, dziecka, które miało być dopełnieniem ich szczęścia… była bardzo bolesna. Taka rano szybko się nie zagoi. Oboje czuli się, jakby ktoś odebrał im sens życia. Całe szczęście, ze mieli siebie nawzajem. Nikt nie chciał myśleć, co by się z nimi stało, gdyby musieli radzić sobie z tym oddzielnie. Psychicznie Booth też nie był w najlepszej kondycji, ale wiedział, że musi być silny. Dla Tempe. Dla swojej Bones. Próbował jej wytłumaczyć, że ich dziecko na zawsze z nimi będzie, że jeśli tylko o nim nie zapomną to będzie w ich sercach. Bones próbowała w to uwierzyć, bardzo chciała w to uwierzyć. Ale łatwo nie było i nie będzie. Myśli i wspomnienia o tym były obecna, oboje zastanawiali się czy będą gotowi na kolejne ryzyko. Czy będą w stanie pomyśleć o innym dziecku, nie rozpamiętując i nie rozdrapując tej wciąż krwawiącej rany…
Jak się okazało Angela i Hodgins postarali się o małego człowieczka… Ange dowiedziała się, ze jest w ciąży kilka dni po uwolnieniu Brennan. Nie mogła jej teraz tego powiedzieć. Nie mogła podzielić się swoim szczęściem z najlepszą przyjaciółką, bo wiedziała, że to byłoby dla niej zbyt bolesne.
-Hodgins- mówiła- To jest takie smutne… Widzisz… Bren dowiedziała się o stracie swojego dziecka, a ja dowiedziałam się kilka dni po tym, że noszę w sobie nasze dziecko.
Jestem taka szczęśliwa z tobą i jednocześnie tak bardzo boli mnie smutek i strata przyjaciół… Chciałabym się podzielić tą nowiną z całym światem. Chciałabym, żeby Bren też mogła się z tego cieszyć, ale w takiej sytuacji to jest niemożliwe. To takie niesprawiedliwe Jack… nawet nie mogę jej tego powiedzieć… Jak oni się po tym pozbierają…?- mówiła artystka wtulona w ukochanego Jacka.
-Nie wiem Ange, nie wiem. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić ja to jest stracić dziecko… nie potrafię nawet o tym myśleć… Los jest dla nich zbyt okrutny. Nie zasłużyli sobie na to…
Wszyscy w Jeffersonian doszli do wniosku, ze najlepiej będzie teraz wysłać przyjaciół na co najmniej półroczny urlop, żeby mogli odpocząć od tych wszystkich okropnych wydarzeń, żeby choć spróbowali zapomnieć… Może to pomoże im wrócić do życia. Może wreszcie uda im się odzyskać swoje szczęście…
Bones i Booth uznali to za dobry pomysł, i tak żadne z nich nie byłoby w stanie wrócić do pracy… zbyt wiele skojarzeń… Najgorsze było też to, że musieli wyjaśnić Parkerowi dlaczego jednak na razie nie będzie miał rodzeństwa… Chłopiec płakał. Przytulał Bones i mówił „Nigdy cię nie opuszczę mamusiu… Nigdy… Ten człowiek był zły… Zabrał dziecko… Ale ja zawsze będę przy tobie…” Wszyscy płakali. Wyjaśnili małemu, że na jakiś czas muszę wyjechać by się po tym wszystkim pozbierać… „Tak. Musicie jechać. Chcę, żebyście znowu byli szczęśliwi. Ja będę na was czekał. Kocham was- mówił Parker.” „Kochamy cię Park. Jesteś dla nas najważniejszy.- mówili Bren i Booth.”
Wyjechali na Hawaje. Wynajęli mały domek, z daleka od ludzi. Potrzebowali spokoju.
Słońce, ciepło, woda, plaże… i fakt że byli razem pomogło im na powolne godzenie się z przeszłością. Zaczęło się od drobnych rzeczy takich jak niewielki uśmiech na ich twarzach. Powoli uśmiech zaczął być ich częstym gościem, zaczęli normalnie rozmawiać, mniej płakali. Po jakimś czasie nawet powrócili do swoich potyczek słownych.
Jedna noc na urlopie stała się magiczna. To był punkt przełomowy. W końcu oboje zdecydowali się na krok, o którym już dawno myśleli. Nie było łatwo, ale muszą zacząć żyć od nowa.
Noc cudów. Byli tylko oni i ich prywatna plaża. To właśnie na niej zdecydowali się „popracować” nad małym człowieczkiem. Już nie bali się tak bardzo…
Siła ich miłości mogłaby obdarzyć szczęściem całą kulę ziemską.
Cud, jedność, uczucie, pocałunki, miłość, tęsknota…
Noc była piękna, gwieździsta, kiedy tak leżeli zupełnie nadzy na piasku, wpatrując się w niebo… dostrzeli cos niesamowitego. Deszcz spadających gwiazd… to było jak znak…
-To znak, kochanie- szepnął Booth do ukochanej.
-To znak, że wszystko się uda. Tym razem nic nam nie przeszkodzi- również szepnęła.- Tak bardzo cię kocham, Booth.
-Tak jak ja ciebie. Najbardziej na całym świecie. Najbardziej w całym wszechświecie…- po raz kolejny złączyli usta w namiętnym pocałunku. Po raz kolejny stali się jednością, którą niedawno ktoś tak brutalnie chciał rozdzielić. Ale oni wiedzieli, że tego uczucia nie uda się zniszczyć nikomu. Nigdy!
Ta noc przyniosła im jeszcze jedne mały cud… Cud, który rozwijał się teraz pod sercem Bones…
Po sześciu miesiącach urlopu wracali do DC. Wracali z kimś jeszcze. Bones po raz drugi zaszła w ciążę. Zdecydowali się. Już byli gotowi na dziecko.
Teraz pozostało im czekać na pojawianie się ich maleństwa na świecie. Tym razem pełni nadziei i wiary, że już nic nie stanie na drodze do ich szczęścia.
Kiedy wrócili zaskoczył ich też widok Angeli z dużym już brzuchem.
-Ange…- zaczęła Bren.
-Sweety!- krzyknęła artystka, jak tylko zobaczyła przyjaciółkę wychodzącą na lotnisko.
-Ange!- obie rzuciły się sobie w ramiona.- Ange... ty też?- złapała przyjaciółkę w pasie i spojrzała na jej brzuch.
-Tak.
-Kiedy? Jak? Nic nie mówiłaś…
-To siódmy miesiąc… nie mogłam ci powiedzieć wcześniej… Ale czekaj, co znaczy ty też? Bren…
-Tak! Też jestem w ciąży! Drugi miesiąc. Zdecydowaliśmy się z Boothem…- spojrzała na ukochanego.
-Booth!- krzyknęła Ange.
-Hej, Ange- podszedł i ucałował przyjaciółkę w policzek.
-Stęskniliśmy się za wami. Jak urlop?- pytała.
-W porządku. Odpoczęliśmy, myślę, ze powoli wszystko wraca do normy. Nigdy nie zapomnimy tych wydarzeń, naszego maleństwa- w oku Bren zakręciła się łza- ale musimy nauczyć się z tym żyć. Booth mówi, ze ono zawsze będzie z nami.
-Ma rację, sweety! Chodź do mnie! Tak się za tobą stęskniłam!!!- po raz kolejny przytuliła Bones.
-Ange udusisz mnie- powiedziała z uśmiechem.
-Nie martw się o to.- również się uśmiechnęła. Po chwili dodała- Chodźcie ze mną. W Instytucie wszyscy na was czekają.
Ruszyli do Jeffersonian. Tam czekali na nich przyjaciel Była Cam, Zack, Jack, wszyscy ogromnie szczęśliwi, że nareszcie wrócili, ze są cali, zdrowi i wypoczęci. A informacja o kolejnej ciąży Bones tylko dopełniła ich szczęścia.
Nie zostali długo w Instytucie. Nie było nowej sprawy, więc ze spokojem mogli udać się do Wong Foo. Tam rozmawiali, śmiali się i omawiali… szczegóły ślubów… Jack i Ange chcieli zaczekać na powrót Bones i Bootha. Nie wyobrażali sobie swojego wesela bez udziału dwójki najlepszych przyjaciół.
Dopiero późnym wieczorem rozjechali się do domów.
Bren i Booth zdecydowali, ze Bones będzie pracować tylko do piątego miesiąca ciąży. Na następne miesiące miała zapewniony urlop. Wszyscy bardzo cieszyli się, że dwójka ich najlepszych przyjaciół zaczyna powoli żyć normalnie. Strata poprzedniego dziecka na zawsze pozostanie w sercach wszystkich. Zawsze wspomnienie o tym będzie bolesne, ale uczą się z tym żyć.
Nadszedł dzień ślubów. Czwórka zakochanych zdecydowała się połączyć obie uroczystości. To miał być najważniejszy dzień w ich życiu.
Ange i Bren szykowały się w domu Bones, a Booth i Hodgins u Jacka.
Kiedy byli gotowi udali się do kościoła.
Było mnóstwo przyjaciół, znajomych z Instytutu i oczywiście rodziny Bones, Bootha, Angeli i Hodginsa. Booth pogodził się ze swoimi rodzicami, wiedząc, ze życie jest zbyt krótkie na kłótnie. Wyciągnął do nich rękę i oni odpowiedzieli tym samym. Ojciec Bootha już nie pił. Zrozumiał swoje błędy i teraz próbował je naprawić. Booth to rozumiał. Wybaczył. Widział, że ojciec naprawdę chce naprawić swoje błędy z przeszłości.
Ślub. Panowie Młodzi stali przed ołtarzem. Po chwili przy dźwiękach muzyki w drzwiach pojawiły się Panny Młode. Bones prowadzona przez Max’a, Ange przez swojego ojca. Russ z Amy i dziewczynkami siedzieli w pierwszym rzędzie. Zaraz obok Cam i Zacka. Byli nawet Caroline i Cullen.
-Czy ty Seeley Booth/ Temperance Brennan/ Angela Montenegro/ Jack Hodgins bierzesz sobie Temperance Brennan/ Seeley’ego Bootha/ Jacka Hodgins/ Angelę Montenegro za żonę/męża?
-Tak.
Wymienili się obrączkami.
-…Bóg stworzył ich mężczyzną i kobietą: Z tego powodu mężczyzna opuści ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną. I staną się dwoje jednym ciałem. I tak już nie są dwoje, ale jedno ciało. Tak więc, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Możecie się pocałować.
Obie zakochane pary złożyły na swoich ustach namiętne pocałunki.
Później nadszedł czas na wesela. Bawili się całą noc. Gratulacjom i pocałunkom nie było końca. Welony złapały Cam i… Amy.
-Szykują się dwa kolejne wesela- uśmiechnął się Booth patrząc na panie. Amy spojrzała z uśmiechem na Russ’a i pocałowała go.
Szczęsliwa noc.
swietnie... jak dobrze ze wszystko zaczyna sie ukladac i ze Bones jest w ciazy... i Angela zreszta tez :) wszystko mi sie podoba ale mam jedno male ale... a mianowicie jak dla mnie Booth nigdy nie mowil do Bones Brennan... zawsze Bones... a jesli juz to rzadko... :) i wlasnie to mnie troche razi... wybacz te jakze odwazna uwage...
wiem ale czesciej mowi do niej Bones i ja sie za bardzo przyzwyczailam dlatego inne zwroty mnie raza... :)
Możliwe, że nie zauważyłam:P To opowiadanie pisałam już bardzo dawno temu, to było mije pierwsze, więc możliwe, że jakieś błędy się wkradły:) Ale dzięki za zwrócenie uwagi:)
To opowiadanie się skończy, ale napisałam jeszcze inne, może będziecie miały ochotę poczytać?
Pozdrawiam Was serdecznie.
Wieczorkiem wrzucę ostatnią część:)
Ok, mogę wrzucić ostatnią część:) Mam nadzieję, ze spodoba się Wam zakończenie historii:)
Dziękuję za miłe komentarze i bardzo się cieszę, że się Wam spodobało, to bardzo miłe:)
94.
Dwa tygodnie później na świat przyszła mała dziewczynka. Temperance Montenegro- Hodgins. Piękna, mała kruszynka- córeczka Angeli i Jacka. Wszyscy cieszyli się ich szczęściem, a Bren nie mogła doczekać się kiedy ich maluszek pojawi się na świecie.
Bren i Booth odwiedzili lekarza, by upewnić się, ze dziecko prawidłowo się rozwija.
Bones położyła się na łóżku, lekarz posmarował urządzenie do badania USG żelem i powoli przyłożył do już dużych rozmiarów brzucha Bren.
-Wszystko jest w porządku. Przeglądałem tez panie ostatnie badanie, wygląda że dzieci rozwijają się prawidłowo- mówił lekarz.
-Dzieci?- spytał Booth.
-Tak. Bliźniaki- odpowiedział lekarz.
-Bliźniaki?- spytała Bren.- Booth, słyszałeś, bliźniaki.
-Tak, kochanie. To wspaniała wiadomość.
-Chcę państwo poznać płeć dzieci?
-Nie. Chcemy, żeby to była niespodzianka.
-Oho… A czy…
-Nie, doktorze. Chcemy żeby reszta pozostała tajemnicą. Dowiemy się za dwa miesiące. Jeśli są zdrowe to tylko się dla nas liczy.
-Jak państwo sobie życzą.
Booth złożył na ustach Bones pocałunek. Po badaniu wyszli z gabinetu i pojechali do domu.
Usiedli na kanapie. Booth gładził ręką brzuch Bones
-Kochanie, tak się cieszę.- mówił.- Dwójka- uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Dwójka.- również się uśmiechnęła.- Kocham cię Seeley.- pocałowała go.
-Kocham cię Temperance.
Siedzieli jeszcze chwilę złączeni w pocałunku. po raz kolejny zapragnęli połączenia. Udali się do sypialni. Booth delikatnie zdjął z ukochanej ubrania i pieścił jej brzuszek, gdzie rosły dwie małe istotki. Ich istotki. Ich szczęścia, ich część, ich nowe życie.
I po raz kolejny wydarzył się cud. Po raz kolejny byli jednym ciałem…
Dwa miesiące później…
-Booth…- Bren weszła do pokoju ciężko oddychając i trzymając się za brzuch.
-Co się dzieje, kochanie?- spytał przerażony.
-Ja… rodzę. To już.
-O boże!- krzyknął.
Szybko pojechali do szpitala.
-Szybko- krzyknął do jakiejś pielęgniarki, jak tylko weszli do szpitala- Moja żona rodzi!!!
Podbiegła pielęgniarka z wózkiem, posadzili na nim Tempe i zabrali na porodówkę. Booth cały czas stał pod drzwiami. Chodził od ściany do ściany, zdenerwowany.
Po osiemnastu meczących godzinach było po wszystkim. Przewieźli Bones na normalną salę.
Do Bootha podszedł lekarz.
-Może być pan dumny- powiedział- Czwórka zdrowych dzieci.
-Cz… Czwórka???
-Tak. Dwa na dwa. Dwie piękne dziewczynki i dwóch pięknych chłopców.
-Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!- krzyknął uradowany- Dziękuję, doktorze!- wyściskał lekarza.- Mogę do niej wejść?
-Oczywiście, pani Booth czuje się dobrze. Jest zmęczona, ale wszystko poszło dobrze.
-A kiedy będziemy mogli zobaczyć nasze maleństwa?
-Jak tylko je przebadamy, wydamy ocenę, natychmiast je do państwa przywieziemy.
-Dziękuję.
Booth wszedł do sali Bren.
-Jak się czujesz, kochanie?- spytał siadając obok.
-Zmęczona…- odpowiedziała- Ale szczęśliwa, jak nigdy… Czwórka co?
-Tak, nieźle się spisałaś.
-Z twoją pomocą, oczywiście.
-Oczywiście.
-Jestem taka szczęśliwa Booth. Kocham cię, nawet nie wiesz, jak bardzo.
-Kocham cię Temperance Brennan Booth- uśmiechnął się i złożył jej pocałunek.
-Wiesz kochanie… Już wiem, jak powinniśmy nazwać nasze maleństwa.
-Ja też…- uśmiechnął się.
Po chwili drzwi sali otworzyły się.
-Państwo Booth- weszły cztery pielęgniarki, każda z nich wiozła jednego maluszka.- Wasze maleństwa… Chyba są głodne.
-Booth… Nasze dzieci…
-Tak. Bones. Nasze dzieci- spojrzeli na czwórkę, teraz smacznie śpiących dzieci w łóżeczkach.
-Każde ma 10 punktów na 10. zdrowe i piękne.- powiedziała jedna z pielęgniarek.
-Booth… One są śliczne…
-Podobne do ciebie…
-I do ciebie…- oboje się uśmiechnęli i pocałowali. Później zwrócili swój wzrok w kierunku dzieci. Pielęgniarki opuściły salę i teraz państwo Booth zostali sami z czwórką dzieci.
-Popatrz… Jak się uśmiecha- Bren wskazała na malutką dziewczynkę, która właśnie się obudziła. Reszta jeszcze smacznie spała.- Jest taka słodka. Chyba jest szczęśliwa, co?
-Na pewno, Bones. Na pewno.
-O… chyba zaraz zacznie…- malutka zaczęła płakać- płakać…- dokończyła Bren.
-Chyba jest głodna. Czas na pierwsze karmienie. Zanim… pozostała trójka się obudzi… Teraz będziemy mieć wesoło.- powiedział Booth. Podszedł do łóżeczka dziewczynki, ostrożnie ją wyciągnął i podał Bones. Nakarmiła dziewczynkę, potem pozostałą trójkę, która w różnych odstępach czasu się budziła.
Oczywiście nie zabrakło wizyt przyjaciół, każdy chciał zobaczyć ich małe pociechy.
Bren po trzech dniach wyszła ze szpitala. Booth zawiózł ją do domu. Dzieci też. Musiał kupić większy samochód. W SUVie nie było miejsca na sześć osób, w tym na 4 foteliki…
Musieli też pomyśleć nad zamianą mieszkania. Mieszkanie Bones było teraz zdecydowanie za małe. Dosyć szybko udało im się to załatwić. Nawet niedaleko poprzedniego domu.
Teraz mieszkali już w dużym domku jednorodzinnym z ogródkiem.
Po kilku tygodniach zdecydowali się odwiedzić wraz z maluszkami Jeffersonian.
Weszli i od razu przywitali ich przyjaciele. Udali się do gabinetu Angeli.
-Chcielibyśmy wam przedstawić- zwrócili się do przyjaciół.
- Angela Booth, Camille Booth- zaczął Seeley.
-Jack Booth i Zack Booth- dokończyła Brennan.
-Daliście im imiona po nas?- spytała Angela ze łzami wzruszenia w oczach.
-Tak- odparła z uśmiechem Bren.- Gdyby nie wy…- przerwała.- Jesteście naszymi przyjaciółmi, naszą rodziną. Chcielibyśmy też prosić was o bycie chrzestnymi. Zgodzicie się?
-Oczywiście- odparli wszyscy chórem.
Rozmawiali długo. Wszyscy byli szczęśliwi.
Kilka dni później odbył się chrzest. Rodzice chrzestni małej Angeli- Ange i Jack. Rodzice Cam- Camille Saroyan i jej nowy chłopak. Zack’a- oczywiście Zack i jego dziewczyna. Jacka- Russ i Amy.
Szczęście teraz nawet na chwilę ich nie opuszczało.
Pewnego chłodnego dnia…
-Booth…- zaczęła- Dzisiaj jest pierwsza rocznica śmierci naszego pierwszego dziecka…
-Wiem, kochanie- odpowiedział.
-Coś ci powiem… Naprawdę czuję jego obecność, wiesz? Wiem, ze jest przy nas i zawsze będzie.
-Też to czuję… Jest z nami.
-I nie chce, żebyśmy byli nieszczęśliwi z jego powodu… Śniło mi się ostatnio… Tylko się nie śmiej…
-Nie będę.
-Śniło mi się, ze do mnie przychodzi… i… powiedziało mi, że nie możemy się cały czas smucić z jego powodu, ze tam gdzie jest teraz jest szczęśliwe i chce, żebyśmy żyli normalnie. Poprosiło tylko o jedną rzecz…
-Tak?
-Żebyśmy go nigdy nie zapomnieli i… ze nas kocha…
-Nigdy o nim nie zapomnimy.
-Nigdy. I zawsze będziemy je kochać.
-Zawsze, Bren. Do końca świata…
-I jeden dzień dłużej…
Lata mijały spokojnie. Oboje wrócili do pracy. Musieli zatrudnić opiekunki. Na szczęście dobrze im się trafiło. Kobiety były niesamowite i od pierwszego spotkania zakochały się w dzieciach państwa Booth. Kto by się nie zakochał?
Kilka dni przed Wigilią…
-Booth…- zaczęła Brennan- Chyba muszę powiedzieć ci coś ważnego…
-Tak?
-Wygląda na to, ze… nasza rodzina jeszcze się powiększy…
-Nie?- spytał z uśmiechem na twarzy.
-Tak.- również się uśmiechnęła.- Jestem w ciąży… Kolejny cud.
-Kolejny cud, Bones.
Dziewięć miesięcy później urodziła się dziewczynka- Joy. Zdrowa i piękna. Oczy i rysy twarzy miała po Bones, kolor włosów i nosek po Boothie. Nie mogli marzyć o niczym więcej. Mieli już wszystko. Siebie, teraz piątkę zdrowych, pięknych dzieci i niesamowitych przyjaciół. Mieli RODZINĘ, o której zawsze tak marzyli.
Ich droga do szczęścia była bardzo długa. Ale kolejne lata od czasu wszystkich wypadków przyniosły im tylko radość, szczęście, kolejne cuda i piątkę zdrowo rozwijających się, pięknych i szczęśliwych dzieci. Teraz już nic nie stanie im na drodze. Odnaleźli spokój i miłość. Tak wielką, że niektórzy nawet nie podejrzewaliby, że taka istnieje, że można się kochać tak bardzo jak ta dwójka.
Mi bardzo podobało! To jest trochę impossible, nie wiadywać ile dzieciów, ale ja i tak lubiłam ten story very much! Kisses! ;*
ps. u mną nowe story began ;P
bardzo ekstremalne zakonczenie z piatka dzieci... cudnie poprostu... :) cale opoko bardzo mi sie podobalo, od poczatku do konca i jeszcze w srodku... xD :) chetnie poczytam Twoje kolejne dziela :)
Cieszę się, że Wam się podoba, naprawdę:) Wrzucę teraz moje drugie opko, dłuższe:)Pt."Zdrada w teatrze":) Mam nadzieję, ze też się Wam spodoba:)
Ps. Zabieram sie za czytanie Twojego nowego opka:)
Buziaki:)