Rzadko mi się to zdarza, praktycznie nigdy, aż tak znienawidzieć postać filmową.
Starałam się, dawałam szansę, szukałam czegokolwiek pozytywnego, ale tak koszmarnie mnie ta kobieta denerwuje, że chyba zarzucę oglądanie fajnego w sumie serialu.
Jestem w połowie 3 sezonu, żal byłoby...
Ta postać jest w moim odczuciu tak wnerwiająca, taka wieczna skrzywdzona księżniczka, taka pusta lala niczym nasza Izabela Łęcka. Dziś obejrzałam Narodziny: pierwsze słowa po porodzie, to musze się umalować. G....o synek, g...o samopoczucie, ale makijaż...
Jak ona traktuje swe dzieci, praktycznie gorzej niż przedmioty.
Nawet to jej wysmuskanie w domowych pieleszach mnie wkurza.
Wiecznie obrażona na brata, bratową - co oni jej zrobbili? To ona wieczny foch...
Ech, ulało mi się...
Ona taka jest poniekąd przez Dona, dla którego ma być kurą domową i żyje ograniczona. Podpowiem, że wpadnie z deszczu pod rynnę, ale pod koniec serialu da się ją polubić.
Betty przechodzi matamorfozę i z czasem sie uwiarygadnia jako postać z epoki american dream. Skup się na krwistych postaciach, choćby na Joan, jest genialna
Epoka "American Dream" to raczej etos niż pewien okres czasu. Jeżeli już patrzeć w kategoriach czasu, to lata 50. XX wieku bardziej pasują do tego określenia.
Co do samej Betty, to moim zdaniem była wychowywana na rozpieszczoną księżniczkę i tak zachowywała się przez większość danego jej czasu. Dopiero w 7. sezonie dojrzewa, czy też uwalnia się ze swojej roli, którą narzuciło jej społeczeństwo i Don, który miał na nią duży wpływ. Jak by nie patrzeć, w latach które poprzedzają wydarzenia z serialu, jak i te przedstawione w nim, taki podział w obowiązkach domowych panował w USA. Pani zajmowała się domem, pan zajmował się dostarczaniem gotówki do domu. Także osobiście iż jej postać może irytować, to nie można powiedzieć, że nie zagrała jej dobrze.