Skończyłem właśnie sezon trzeci i postanowiłem dać sobie trochę wolnego od "Mad Men". Wrażenia po tych blisko czterdziestu odcinkach są w przeważającej części poZytywne, choc - jak każdy serial - ten też nie ustrzegł się pułapek związanych z pewną rutyną i... naleciałościami z oper mydlanych. Im dalej, tym twórcy chętniej sięgają po wątki z życia prywatnego poszczególnych postaci, wzloty i upadki małżeńskie Dona również z czasem zaczęły mi odrobinę pachnieć "Modą na sukces". Tyle, że tego typu rzeczy w serialu liczącym więcej niż jeden - dwa sezony, nie da się uniknąć. Scenarzyści konsekwentnie staraja się dostarczać widzom kolejnych atrakcji, nie zawsze wychodzi im to równie udanie, ale zdecydowanie muszę przyznać, że póki co, zarzut odnośnie "formy spadkowej" tutaj nie wchodzi w rachubę: kiedy już wydaje nam się, że wszystko jest już stare i znajome, autorzy wyjmują z kapelusza zwrot akcji, który wszystko orzeźwia. Zakończenie sezonu trzeciego daje bardzo interesujące prognozy na ciąg dalszy. Ogromny (największy, jak sądzę) plus należy się za odtworzenie realiów i podrzucane w dużych ilościach "smaczki" związane zarówno z epoką, jak i środowiskiem, o których serial opowiada. Bardzo dobre jest także aktorstwo, w zasadzie nie ma pod tym względem jakichś istotnie słabych punktów i, co ma niebagatelne znaczenie, dość szybko zżywamy się z całą menażerią. Co mi chyba najbardziej odpowiadało w całym "Mad Men" to fakt, że bohaterowie są nam bliscy, choć... w zasadzie nie ma tu postaci krystalicznie czystych. Każdy ma tu jakieś grzeszki na sumieniu, trupy w szafie czy skrywane sekrety, a zróżnicowanie charakterologiczne jest przy tym spore. Jeśli kolejne sezony będą równie udane (w co śmiem wątpić, naznaczony doświadczeniem), co trzy pierwsze, spokojnie można mówić o jednej z najciekawszych, najlepiej przygotowanych serii telewizyjnych XXI wieku (pewnie i tak już tak mówią).
O, Caligula wypowiada się o czymś, co nie jest horrorem typu gore lub graniczącym z pornografią? Dziwne :D