O ja cię....!!!!!!!!!!!!!!! Co za końcówka!!! Naprawdę epicka!!!!!! Jedno z najlepszych finałów SPN!!!
Jutro po południu napiszę coś więcej jak się pozbieram O__O
odcinek niesamowity i... nie mam słów... nadal mam post-finałową depresję... a tu trzeba czekać aż do października... w ogóle teraz to 8x23 jest 'najlepiej ocenionym' odcinkiem :D
Taka ciekawostka, również ostatni odcinek 1 sezonu "Arrow" również 23-i też ma tytuł "Sacrifice", wspominam o tym przy okazji ponieważ oba ukazały się w tym samym czasie. Serial jak najbardziej polecam jak ktoś ma dylemat co zacząć.
podobne odczucia, 1/2 sezony temu bylo naprawde kiepsko ale w tym, szczegolnie 5-8 odcinkow ostatnich bylo coraz lepiej,i zrobilo sie o wiele lepiej. Final, moze nie epicki ale i tak bardzo dobry...
Mnie się bardzo podobał, a końcówka faktycznie genialna. No i finał sezonu faktycznie niesamowity. Szkoda mi Naomi, bo naprawdę fajna kobieta chcąca ratować Niebo. Css też pokazał to co trzeba. Wszystko zmienia teraz postać rzeczy jak pokazano w 5 sezonie przyszłość z 2014 roku kiedy to Michał i Lucyfer wyjdą z klatki i będzie wojna. Możliwe że tak to się wszystko już zakończy a Cas będzie człowiekiem, który pomoże braciom. Ponadto słyszałam pogłoski że Crowley będzie sojusznikiem braci a także mają powrócić Baltazar, Gabriel i Chuck. Ten ostatni w 100% jest Bogiem. W końcu widziały go jedynie 4 osoby jak było niedawno wspomniane w serialu. Podejrzewam, że widzieli go właśnie Baltazar, Gabriel, Naomi i Cas, który go chronił jak Dean i Sam poznali go jako zwykłego człowieka. Jak wspomniano w finale jest seksistowski i miał niezły humorek oraz uciekł. Teraz to już potwierdzone, że to on jest Bogiem. Liczę również na powrót Meg(myślę, że żyje), Anny(bohaterki z 4 sezonu) i Jody.
Kiedy wspomniano o tych 4 osobach? :D Bo na pewno widziały go 4 archanioły (Rafał, Gabriel, Michał i Lucyfer), bo ich stworzył na samym początku + Metatron to już wychodzi 5...
Anna bodajże w 10 odcinku 4 sezonu o tym mówiła. Choć można się czepiać że tu mówiła o aniołach, nie archaniołach, ale to naciągane.
Nie o sceny w serialu mi chodziło tylko ogół. Po prostu się zastanawiało parę osób kto w końcu widział Boga skoro by wyszło że nie tylko 4 archaniołów więc może ktoś oprócz Metatrona też Boga widział. Wytłumaczyłem czy mam narysować wykres?
Po prostu czyta się chociaż ostatnie kilka postów, nie tylko ten na który się odpowiada. Jako ktoś kto ten serial oglądał już trochę jak najbardziej wiem z serialu że Jouze z Bogiem rozmawiał. Anna mówiła że 4 archaniołów widziało Boga, tyle że Metatron w rozmowie z Cassem zdaję się też wiedzieć jak Bóg wygląda. Pytanie tylko czy go widział czy opisywał go tylko ze względu na jego słowa. Wydaję mi się też że Metatron nie do końca zrobił to z zemsty. Chuck który prawdopodobnie jest Bogiem w serialu ma te cechy, tyle że dziwne by ujawniły się one już w niebie. Obstawiam że wygnanie z nieba to plan Boga na nauczanie pokory aniołów.
czytałam ... nie rozumiem Twojego ogółu...
Mowie o serialu, bo przecież nie o życiu..
Jozue mówił, że nie widział Boga. Nie, że w ostatnim "miesiącu" ale że w ogóle.
A kto powiedział, że archanioły musiały widzieć Boga? Co z tego, że je stworzył.
Co do Metatrona... jasne, że nie z zemsty.. po prostu zachował się jak rozżalony dzieciak... "tatuś mówił, że mnie tak kocha, bo przecież prosił, żebym spisał jego słowo.. a potem świnia jedna pojechał na wczasy i nie puścił esa ani nie wysłał kartki!". Trochę jak Lucyfer... "Kocha bardziej ich a nie mnie, więc ja mu pokażę, pff"!
Byli jego synami, wydaję się naturalne że to właśnie ta 4 musiała ich widzieć. Tyle że Matatron zdaję się też go widział, czyli słowa Anny o 4 aniołach nie były do końca wiarygodne. Więc może tych aniołów było jednak więcej. Zresztą po słowach archaniołów było widać że byli w jego najbliższym otoczeniu.
Ja obstawiam że ten upadek aniołów to plan Boga. Metron mógł być z nim cały czas w kontakcie. A czemu ma służyć upadek? Nauczeniu pokory skrzydlatych bo im odwaliło i nie są tacy jacy powinni być. Meg raczej nie żyję(ja jej nie lubię, nie ma tej klasy co choćby Alastair czy Crowley, w obu wersjach raził mnie nawet jej wygląd) Anna była spoko, tylko potem jej coś odwaliło( kto wie czy to już nie była sprawka Naomi. 4 osoby - Gabriel,Rafał,Michał i Lucyfer - 4 archaniołów, jego synów choć jeszcze powinni być tu Metatron i Jozue, być może Naomi choć to naciągane. Jody jeśli przeżyła tą randkę to chyba się pojawi.
Chwilę już chciałam napisać komentarz, ale nie mogłam się zebrać. Nie chodzi mi tu wcale o Casa (biedny, naiwny idiota. serio, co on robił w czasie gdy miał obserwować ludzkość? niezwykle łatwo jest nim manipulować) tracącego łaskę czy ten cliffhanger z dezczem aniołów, ale, kurczę , ten chick-flick moment w kościele. Pominąwszy to, że Padalecki był genialny (wiem, że był bo w samym środku jego wyznania znalazłam chwilę, żeby to docenić, a ja nigdy, nigdy nie zwracam uwagę na grę aktorską, o ile nie jest absolutnie drewniana), to Sammy... kurczę, Sammy. Dean powiedział "I know we had our disagreements" i przypomniała mi się wiadomość, którą Sam usłyszał w 4x22 [listen to me, you bloodsucking freak] i od tego momentu już tylko waliłam głową w ścianę.
Bo nigdy tego nie wyjaśnili i Sam naprawdę myślał, że Dean potrafił go tak nienawidzić. Bo czuł się zastąpiony przez Casa. Bo Dean wyrzucił amulet, może później tego żałował, może już o tym nie myśli - ale Sam najwyraźniej nie może o tym zapomnieć. Bo Dean jedszcze w tym odcinku wywlókł Ruby, Lucyfera (seriously? 1,5 roku w Klatce nie wystarczyło za pokutę?) i utratę duszy (przecież to akurat spieprzył Cas!). Bo poza 3x16, nie pamiętam kiedy ostatnio Sam płakał. Bo myślał, że Dean będzie zawiedziony - znowu - jeśli Sam nie zamknie bram piekieł, nawet jeśli miałby umrzeć. Bo gdyby dokończył zdanie "do you have any idea how it feels like to watch your brother", kompletnie by się rozsypał. Bo to wszystko męczyło go od... Bóg wie kiedy, najpóźniej sezon 3, kto wie co się działo pre-series. Bo Sammy zawcze powtarzał "I'm fine". Bo nawet w to uwierzyłam.
Mam teraz dziurę w ścianę dość dużą, żeby wstawić nowe okno. Wszystko przez Jareda. Był po prostu niesamowity.
Casem, jak wspomniałam, się nie przejęłam. Widziałam sporo fanfiction traktujących o upadku Castiela, pozbawieniu go łaski - ale chyba nie tak to sobie wyobrażali ludzie shipujący Destiela :P nie z Deanem wkurzonym na niebieskookiego aniołka i mówiącemu Samowi "there's nothing, past or present, that I would put in front of you". Ale jeśli Dean wybaczył mu zniszczenie bariery w głowie Sama (Dean mógł, ja nie zapomnę, może kiedyś wybaczę) to i teraz się zejdą. Scena z ogłpszeniami towarzyskimi - boska. Spadające anioły - jeśli spadając, zachowują łąskę, to dziewiąty sezon ze zgrają potłuczonych, nieprzepadających za ludźmi i tęskniących za rajem aniołów może być interesujący. Najważniejsze, że piekło pozostało otwarte, i Crowley - "I deserve to be loved!" - nie byłam pewna, czy rzeczywiście proces oczyszczania dziala, czy też jest Crowleyem i gra,, ale padłam :D Mam nadzieję, że nie zostanie taki na zawsze. I tylko Naomi szkoda.
Ciekawe ile razy zdołam obejrzeć ten odcinek do rozpoczęcia dziewiątej serii. Chyba nigdy się nie dowiem, bo minęły trzy dni a ja już przestałam liczyć :P
Z tym amuletem... Ja tam trochę rozumiem Deana i coś mi się zdaje, że zawsze go będę bronić (no chyba że zrobi coś na serio głupiego). On go wyrzucił, bo się wkurzył, że najlepsze wspomnienia Sama nie dotyczą ani jego, ani ich ojca. O ile dobrze pamiętam, to Jensen wspominał na jakimś konwencie, że ten amulet wróci. Tylko jak skoro wyrzucił go do jakiegoś bliżej nieokreślonego kosza na śmieci? No i ręki bym sobie nie dała uciąć za tą informację.
I zgadzam się co do gry aktorskiej Jareda. Moim zdaniem wszyscy byli świetni. Nawet nie spodziewałam się, że Sam jest taki zazdrosny o Castiela i Benny'ego. Bo właśnie nawet sam Jensen zapytany tydzień temu, czy Sam był zazdrosny o Benny'ego, to ten odpowiedział, że nie, że raczej był zły, że mu nie zaufał czy coś takiego. Więc w sumie może raczej o to chodzić.
Ja tam właśnie dziwiłam się to zazdrością Sama i tym, że myślał, iż Dean chce go zastąpić innymi osobami (?). WTF, Sammy? Od 1 sezonu Dean tylko i wyłącznie poświęcał się dla Sama, nawet poszedł dla niego do piekła! Nie wiem co może jeszcze zrobić, by udowodnić mu, iż nie chce go nikim zastąpić. Jasne, Dean potrafi być dla niego złośliwy i rzuca czasem w jego kierunku cierpkie słowa, ale on tak naprawdę wcale tak nie myśli, to jego system obronny.
W tym sezonie przecież też sam chciał się poświęcić i rozpocząć próby, ponieważ pragnął dać Samowi szansę na normalne życie. A to Sam podjął decyzje i je rozpoczął! Na dodatek Dean poświęcił Benny'ego (bezsensowna utrata fajnej drugoplanowej postaci) by uratować Sama!
A co do argumentu Sama na temat Casa i Benny'ego - a to co, Dean nie może mieć już przyjaciół i ma tylko obracać się w towarzystwie Sama? To niezdrowe!!
Dlatego mam wielką nadzieję, że porzucą te braterskie chick flicki, ponieważ koszmarnie działają mi na nerwy, gdyż nie mają najmniejszego sensu i są tylko powtórką z poprzednich sezonów. Chcę w końcu zobaczyć zdrowe relacje między braćmi, a nie chorą symbiozę.
Ja tak samo! Aż się zaczęłam zastanawiać, czy na pewno dobrze usłyszałam. No i nie zapominajmy, że kiedy poszedł do Śmierci, by wyciągnął dusze jego i Adama z piekła, to nie zawahał się ani chwili i wybrał Sama. Powinni już sobie darować z tym, że czuje cały czas żal do Dean o coś tam, co stało się w czwartym czy piątym sezonie.
nie, nie, nie chodzi o żadną zazdrość. Sam nie jest zazdrosny o przyjaciół Deana, to nie tak, że Dean nie może mieć żadnych przyjaciół, tylko Sama. Spójrz na to szerzej.
Sam wie i rozumie, że Dean się dla niego poświęca, ale odnosi wrażenie, że Dean robi to, bo uważa że Sam wszystko psuje. Nie dziwie się, że Sam w końcu wybuchnął. Czuje, że Dean ma do niego ogromny żal za kolejne potknięcia, wypomina mu błędy cały czas i z jednej strony jest w stanie się za niego poświęcić, z drugiej go gnębi psychicznie. I nie mówię, że "wina Deana", bo jego zachowanie jest uzasadnione, ale w pewnym momencie powinien umieć Samowi odpuścić, bo ten nie dość, że uważa, że jest na tyle słaby, że Dean musi się poświęcać, to jeszcze wypomina mu wszystko. Czuje się zwyczajnie jak kula u nogi. Dlatego uparł się na te próby, żeby poczuć się lepiej, że jest jeszcze coś wart, że potrafi coś zrobić dobrze. Rozpaczliwie próbował zdobyć od deana akceptacje i usłyszeć, że brat jest z niego dumny. A brat był dumny z wszystkich dookoła, z Cassa, z Bennego, tylko nie z Sama. Traktował ich jak równych sobie, Sama jak osobę, za którą on musi wszystko zrobić. I o ile może się wydawać z boku, że to miłe z jego strony, to dla Sama oznacza to mniej więcej, że Dean nie ufa jego czynom, nie wierzy, że Sam sobie poradzi. A taki odbiór bliskiej osoby jest krzywdzący i dołujący.
Bo wyobraź sobie, że osoba z którą spędzasz większość czasu cały czas patrzy ci na ręce i mówi, że nie potrafisz, że on zrobi za ciebie, podczas gdy innego znajomego, który nie jest mu tak bliski jak ty, traktuje jak człowieka, z którym może iść w bój, ramię w ramię, powierzyć mu życie. To nie jest zazdrość, tylko okropne rozgoryczenie, bo czujesz, że ty nie znaczysz dla niego nic.
I o ile dla Deana jest oczywiste, że Sam jest dla niego najważniejszym człowiekiem, to Samowi tego nie powiedział. To jest coś jak potrzeba usłyszenia od osoby, która wiele dla ciebie znaczy, że jest z ciebie dumna. A Sam słyszał tylko krytykę. Nie tylko czyny, słowa też mają znaczenie, potrafią zniszczyć.
Właśnie chodzi o to, że w już w 2 połowie sezonu nie było pokazane żadnej krytyki, a Dean wręcz zaczął wspierać Sama w próbach, dlatego w finale zdziwiło i zirytowało mnie, że znów scenarzyści ni z gruszki, ni z pietruszki wrzucili ten wątek, który zwyczajnie jest po tych 8 sezonach nudny. Serio, to było tak powtarzalne, że praktycznie mogłam z nimi mówić dialogi, ponieważ identyczne dyskusje były wielokrotnie już pokazywane wcześniej. A ja myślałam, że w końcu w 2 połowie tego sezonu zobaczymy jakieś nowe relacje między nimi, które nie będą przypominać chorych relacji rodem z telenowel. Naprawdę, uważam, że ta scena była zbędna, ponieważ pojawiła się znikąd i nie miała żadnego uzasadnienia w związku z rozwojem postaci w tym sezonie.
scena nawiązywała do dialogów między braćmi z całego 8 sezonu, wręcz była ich zwieńczeniem. Przez cały sezon gromadziły się emocje i presja Sama. Więc moim zdaniem nie było to zaskoczeniem.
Może od połowy 2 sezonu nie było krytyki, ale była nadopiekuńczość, która wskazywała "nie poradzisz sobie Sam, nie umiesz sobie poradzić", "nie pomagaj mi, bo nie dasz rady, ja to zrobię za ciebie", "jesteś słaby, ja z innymi zrobię to, co trzeba zrobić" co chyba bardziej obciąża psychicznie niż krytyka.
Na prawdę nie wiem, jak możesz tego nie zauważyć.
I w pierwszych sezonach bracia traktowali się na równi, jako wsparcie i wzajemna pomoc, w ostatnich- Dean zaczął traktować Sama jak człowieka, któremu potrzebna jest jego pomoc, bo nie poradzi sobie sam, mimo że ten zapierał się rękami i nogami i prosił o odrobinę zaufania w swoich działaniach.
Sam nie chciał tak na prawdę robić tych prób. I to było pokazane właśnie w tej scenie. Że podjął się ich, tylko dlatego, żeby zmienić swój wizerunek w oczach Deana. Dlatego nie mówił Deanowi, że kaszle krwią, nie potrzebował litości, potrzebował
Najpierw Sam był tak zdesperowany, żeby zyskać w oczach Deana, że chciał umrzeć dla ukończenia prób, potem wyrzucił z siebie wszystko co dusił od dłuższego czasu, siłując się sam ze sobą, nie mówiąc Deanowi o tym, że jest z nim coraz gorzej. Sam na prawdę nie potrzebował troski (czyt. litości- bo tak to odbierał) Deana, w sensie psychicznym była dla niego obciążeniem, oznajmiała mu, że jest słaby.
Kiedy tylko Dean wyrzucił z siebie emocje względem Sama, które ten bardzo potrzebował usłyszeć, Sam momentalnie zmienił zdanie, zgodził się na odwołanie tego wszystkiego.
Ta scena to na prawdę było coś więcej niż "relacje z telenowel". Moim zdaniem była potrzebna, była mocna i mam nadzieję, że właśnie ona zmieni trochę ich relacje, na bardziej odpowiednie dla nich obu.
I nie pamiętam, żeby podobna scena już była.
To chyba oglądałyśmy inne końcowe odcinki tego sezonu, ponieważ już kilka z nich pokazywało, że Dean wierzy w Sama. Dean nawet mu powiedział prosto w twarz, że wierzy, iż Sam poradzi sobie z próbami. Jasne, początkowo Dean jak zwykle chciał to wszystko zrzucić na siebie i chciał wykonać te próby (ale nie dlatego, że nie ufał Samowi, tylko dlatego, że chciał, aby Sam miał przyszłość, ponieważ Dean miał myśli samobójcze, autodestrukcyjne), ale potem to zaakceptował i uważał, że Sam sobie poradzi (było kilka rozmów potwierdzających to). I ja właśnie to uważałam za rozwój bohaterów. Niestety, w ostatnim odcinku znów cofnęli się o kilka kroków. Ta ich rozmowa całkowicie cofnęła ich rozwój z kilku ostatnich odcinków, co mnie bardzo zasmuciło. Mam wrażenie, że scenarzyści wrzucili to na siłę, aby tradycji stało się i by pojawiła się w finale 'telenowelowata' scena z braćmi.
I jak to nie pamiętasz podobnych scen i sytuacji? Cały sezon 4 i 5 podejmowałam dokładnie ten sam wątek z braćmi, a ja nie lubię takiego niepotrzebnego recyklingu.
Zachowanie Deana było wystarczające, by dać Samowi wierzyć, że się do niczego nie nadaje, że nie zasługuje na miłość Deana. Weź pod uwagę, że w tej scenie Sam nie mówił o tym, że ma żal do Deana, mówił o sobie- i o tym, że nie jest niczego wart, że popełnia same błędy i nie umie sobie z tym poradzić.
Dean tylko dobił Sama wyrzucając mu wcześniej wszystko, co powinno być dawno wybaczone.
I o ile trudne relacje braci były wcześniej ukazane, w tym sezonie był położony na nie szczególny nacisk, zbierane wcześniej żale nagromadziły się i na szczęście zostało to w końcu rozwiązane, bo takiej sceny wcześniej nie było.
Po za tym jaka telenowela. Jared zagrał niesamowicie, nie spodziewałam się, że tak potrafi. Szacun.
Nie miało to nic wspólnego z telenowelą.
"Zachowanie Deana było wystarczające, by dać Samowi wierzyć, że się do niczego nie nadaje, że nie zasługuje na miłość Deana."??? Co? W ŻADNYM miejscu w ŻADNYM sezonie SPN nie było sceny, która by w jakikolwiek sposób dawała Samowi wierzyć, iż nie zasługuje na miłość Deana. Na zaufanie i owszem (np w takim 4 sezonie), ale nigdy nie na miłość.
"Dean tylko dobił Sama wyrzucając mu wcześniej wszystko, co powinno być dawno wybaczone."
I to również było wrzucone nie wiadomo po co (wg tylko dla dramy). Uważam, że w całym tym odcinku relacje między braćmi cofnęły się w rozwoju do sezonu 4, olewając to, co się między nimi stało w poprzednich odcinkach. W ogóle siedziałam zdziwiona, zastanawiając się o czym, do jasne ciasnej, oni mówią, ponieważ biorąc pod uwagę poprzednie epizody, nie miało to najmniejszego sensu. Jeszcze odcinek temu Dean z żarem w oczach mówił Samowi, że w niego wierzy, ponieważ jest silny, potrafi zająć się sobą i nie potrzebuje ciągłej opieki, a tu nagle w finale Sam wyjeżdża z tekstami, że Dean w niego nie wierzy i mu nie ufa O__O Tym bardziej, że te żale, o których wspomniałaś, zostały w poprzednich odcinkach rozwiązane i wyjaśnione (jak np sprawa Benny'ego w 19 odcinku. A w finale scenarzyści kompletnie olali to, co się stało z Samem w tym odcinku. Olali to, co poznał i przeżył). Nigdzie nie twierdzę, że Jared źle zagrał. Wręcz przeciwnie, napisałam, że zagrał naprawdę świetnie. Mam jedynie pretensje do scenariusza i tej niepotrzebnej, przedramatyzowanej sceny, która była dokładną kalką finału 4 sezonu. I oczywiście, że ta rozmowa była rodem z telenowel. Konstrukcja zdań, słowa, moment tej rozmowy i sam fakt, że dokładnie ta sama rozmowa przewija się od kilku sezonów, są cechami typowych rozmów w telenowelach.
Znowu, zgadzam się z ezz - takiej sceny jeszcze nie było. Takiej, w której nasi chłopcy mówią, co czują do siebie, bez ukrytych fochów, szczerze, prosto z mostu (to sam, dzięki bogu, przynajmniej on potrafi wyrażać swoje emocje, Dean prędzej by się chyba udławił, niż miałby rozpocząć chick-flick moment). Tak, były wcześniej sceny, w których Dean mówił, że ufa Samowi. Zazwyczaj przekazywał mu wtedy kluczyki do Impali. I słowem kluczowym jest tu "zazwyczaj". Prędzej czy później rzeczy wracały do wcześniejszego stanu, bo chłopcy przecież niczego nie wyjaśnili. Dlatego też te sceny nie niosą dla mnie większego znaczenia, niczego nie naprawiały, przemilczając dręczące ich kwestie. Jakby byli w pokoju z trupem i zgodnie ignorowali, że zaczyna się rozkładać. Dlatego też uważam, że owy chick-flick moment był wyjątkowy, dla mnie to on był gwiazdą finału, tentegować anioły. Chociaż również nie chcę, żeby stało się to częste w serialu - straciłoby to na wymowie.
Ale może, może naszym chłopcom uda się wrócić do stanu ich związku z pierwszych sezonów, gdy nawet drzwi do Impali zamykali na raz, dwa, trzy. Może nawet będzie lepiej, bo przecież "wcześniej" nie wypaliło, było po części powodem, przez który Sam zaufał Ruby. Pokładam wielkie nadzieje w tej scenie - naprawa związku byłaby ogromnym krokiem w przód, dobrze byłoby zobaczyć w sezonie dziewiątym dynamiczne duo :)
Jest 1:46 a ja siedzę na forum Supernatural. Chyba potrzebuję pomocy.
Ciekawostka - o ironio, najwięcej chick flicków rozpoczyna właśnie Dean ;) Mówi, że ich nie lubi, a prawie zawsze to on je zaczyna. To ta postać ma same emocjonalne wątki (a nie ma w ogóle swojej własnej historii), a Sam ma głównie akcje i scenarzyści mniej skupiają się na jego uczuciach. Cały sezon 8 to jeden wielki chick flick ze strony Deana.
Mówiłam o końcówce tego sezonu, nie poprzednich. W końcówce tego sezonu przed finałem bracia przeprowadzali normalne rozmowy na ten temat, a Dean wyrażał słowami (a nie kluczykami), to, że wierzy w Sama i mu ufa. Kilkakrotnie było to podkreślone przy Samie i raz, gdy go nie było (z księdzem). Bracia wszystko sobie tam wyjaśnili (od 19 odcinka wszystko było cacy i miało się wrażenie, że ich relacja w końcu będzie zdrowa, ale po finale w to wątpię), a Dean od 18 odcinka całym sercem wspierał i ufał Samowi, a Sam o ty wiedział.
I oj nie, ja nie chcę by ich relacje powracały do tych z 1 sezonu. Już wtedy były niezdrowe. Ich relacje były właściwie chore od dziecka, a to wszystko przez "nauki" Johna. Facet kompletnie zniszczył Deana (widać to szczególnie w odcinku ze strzygą), a bracia nigdy nie mieli braterskiej relacji. Ich relacja jest relacją ojciec-syn, ponieważ Dean był zawsze dla Sama bardziej ojcem, niż bratem. Ja liczę na to, że ich relacja w końcu ewoluuje (miałam już taką nadzieję pod koniec sezonu, ale finał zachwiał moją wiarę w to) i będzie zdrowa, ponieważ do tej pory ich relacje są autodestrukcyjne, sami siebie w kółko niszczą.
Co do amuletu - Zachariasz manipulował wspomnieniami Deana, czemu wykluczamy możliwość, że nie zrobił tego z Samem? Wiem, nie było tego w serialu i wychodzi to na grunt "co by było gdyby", ale te wspomnienia - skoro już nie Deana, spodziewałabym się raczej Jess. Ale to tylko kwestia wiary - tak samo nie wierzę, że Sam mógłby przejść przez drzwi koło tego kosza i go nie wyciągnąć (a może Dean się po niego wrócił).
Co do reszty - Sam nie jest zazdrosnym, rozpieszczonym dzieckiem. Sam jest złamany, bo myśli, że Dean w niego nie wierzy, że jest gotów zaufać każdemu, ale nie jemu (wampirowi nawet, auć). I myśli, że Dean ma rację, bo Sam jest słaby i ciągle go zawodzi. Sam wie, że Dean go kocha - i uważa, że na to nie zasługuje. (tak mi się zdaje przynajmniej,wyrocznią nie jestem)
Sam mógł być zazdrosny o Casa, ale przecież nigdy wcześniej tego nie okazywał, nie pamiętam, żeby kiedyś się wkurzył na Casa. Nawet gdy ten rozwalił mu barierę w głowie - w celach czysto strategicznych, zeby odciągnąć Deana (seriously, co stało się z "Sam Winchester is my friend", Cas?), to Sam modlił się na tym parkingu. Sam chyba bardziej dba o przyjaźń Deana z Casem niż Dean.
Sam nie ma żalu do Deana - Sam ma żal do siebie, bo ciągle zawodzi. I to mnie tak boli, że idiota nie widzi, że nie jest wcale taką koszmarną pomyłką, jak sądzi.
http://suchalovelybrother.tumblr.com/post/50588306982/buttsexalecki-itsjustjense n-jaredimplecki
o, o to mnie chodzi :)
cóż mogę powiedzieć, jestem za chorą symbiozą ;P
No nie wiem, teraz jak o tym mówisz to też mi się wydaje dziwne, że nawet Jess nie było w tych wspomnieniach. Sama w sumie na to nie wpadłam, że Dean dlatego go wyrzucił, tylko gdzieś to przeczytałam, a różnie to z tym bywa.
Racja, racja. Trzeba na po prostu szerzej wspomnieć. W ogóle tam jest taka rozpiętość motywów, uczuć itd, że można by się w tym zagłębiać hoho.
Och tak. Jared był genialny w tej scenie.
no i dziękuję bardzo, że ktoś w końcu to widzi (chodzi mi o Sama)! próbuję to wyżej wytłumaczyć, ale chyba nic z tego.
Wyrocznią może nie jesteś, ale w tym względzie masz stuprocetową racje. Nie wiem, jak można tego kompletnie nie widzieć. Bardziej tego wyeksponować się nie dało, scenarzyści musieliby chyba twój tekst Samowi na czole napisać, bo niektórzy nadal nie są w stanie tego zauważyć.
Nie mam pojęcia jak może fam się podobać rozwiązanie akcji z piekłem.
Ok, finałowa scena z aniołami - mocna, bardzo fajna.
Ale ku*wa męczyli się przez 23 odcinki by zdobyć i przetłumaczyć tabliczkę. Poginęła masa ludzi, szczeólnie w przedostatnim odcinku. Sam przez kilka odcinków biegał jak jakiś cień męcząc sie od momentu pierwszej próby i wszystko tylko po to, by powiedzieć sobie przy samej mecie: - nie możesz tego zrobić. - ok. I tyle? Co to ku*wa ma być? Ok, plus że żaden z braci nie zginął tym razem <nowosć> ale takie załatwienie sprawy z piekłem woła o pomstę do nieba.
Btw. na pierwszej stronie ktoś napisał, że nie mogą zamknąć piekla bo sobie z aniołami nie poradzą. Polecam obejrzeć jeszcze raz odcinek, bracia zdecydowali sobie odpuścić akcje jeszcze zanim zobaczyli deszcz aniołów:D
Naprawdę odcinek ok, poza samym rozwiązaniem sprawy....
...a zapomniałbym. Abadanon czyy jak on tam się zwie - ten demon w postaci kobiety.
Poważnie? Nie ma demona pod ręka to wezmy sobie najgrozniejzsego demona jakiego "cudem" udało nam sie schywtac. Pozszywajmy go i zostawmy samego. Boże toż to jest głupota na miare karola krawczyka. Pozniej oczywiscie w finałowym oscinku to samo z Crowleyem. Zostawmy go. Kurde jak ja bym miał tak cenmnego zakladnika to nie zostawiałbym go nawet na minute, tym bardziej po tym wszystkim co przezyli oni przez 8 sezonów.
Oczywiście, że szkoda, iż nie rozwiązali kwestii piekła, ale z drugiej strony, gdyby je zakończono, to znów Sam by umarł, a to byłoby naprawdę nudne. Mam nadzieję, że w 9 sezonie poprowadzą jakoś logicznie ten wątek, bo zniosłabym porzucenia go. Choć teraz Abaddon pewnie przejmie teraz piekło, bo Crowley stał się człowiekiem (jest to potwierdzone przez producenta serialu. Wg mnie to idiotyczny pomysł. Wolałabym by Crowley był dalej demonem, lecz rytuał przeprowadzony przez Sama zwróciłby mu ludzkie uczucia i emocje).
Co do głupoty braci - niestety, ale podobne sceny jak z Abaddon w tym finale dzieją się już od 1 sezonu. Chłopcy inteligencją nie grzeszą... :> Mnie w dodatku interesuje jak, do cholery, przyszyli oni jej głowę? o__O Przecież sama skóra nie utrzyma głowy, a wątpię by cienką igłą i nitką mogli zszyć jej ścięgna i mięśnie... Poza tym nie są przecież chirurgami!
Ale dawniej ich głupota tak nie raziła ;D
Może głowa sama się zrosła z ciałem....w sumie to demon, który za pomocą mysli sterowal swoja dłonia :D
Crowley jako człowiek, Castiel też człowiek no ja pytam co to sie dzieje niedługo to będzie "Completelynatural" :D
No i tak btw jak zaczynali z tymi próbami to Dean wyraźnie powiedział, że to się skończy śmiercią jednego z nich. Więc po prostu nie bardzo to wszystko czasami rozumiem.
Uch jakoś nie bardzo widzę Crowleya jako człowieka. Pożyjemy, zobaczymy.
Producenci potwierdzili, że uczłowieczyło Crowleya?! O_o Moge poprosić o jakiegoś linka? Nie to, żebym nie wierzyła, ale przecież Sam ewidentnie nie dokończył egzorcyzmu. EWIDENTNIE zatrzymał się tuż przed, na to wskazywałby filmik instruktażowy z poprzedniego odcinka. Na pewno nie chodziło po prostu o "uczłowieczenie" psychiki Crowleya?
Przecież na filmiku wyraźnie pokazali, że demon był już zupełnie "dobry", a mimo to woda święcona na niego działała, dopóki ksiądz nie przyłożył mu dłoni do ust...
Ugh, teraz ci linka nie znajdę, ale kilka dni temu Jim Michaels (producent) udzielił wywiadu. Powiedział tam między innymi, że Crowley jest człowiekiem i zostanie wprowadzona jakaś nowa postać. Już za kilka dni Comic Con, więc tam dowiemy się szczegółów :)
Mam wielką nadzieję, że to jakieś nieporozumienie :( Choć z mojego punktu widzenia lepszy Crowley-człowiek, niż Crowley-niezmieniony.
Ja tam jeste nawt ciekawa, co z tego wyjdzie. Crawley płaczący nad filmami o kotach albo wróżach :D
No ja też jestem strasznie ciekawa :D Po prostu myślę, że fajniej by było, gdyby płakał nad tymi kotami, ale jako demon.
Pewnie. Czkam na scenę, w ktorej Crowley mówi Samowi, że był dla niego nie dobry, a ten na to, że gada jak laska z okresem Jajca by były.
Może byc jeszcze tak, że zhipisiały Crowley nie może już być królem piekła i zostaje bezrobotnym. Pomaga Chłopakom, żeby naprawić swoje błędy itp. To by mi się nie podobało, takie pitu-pitu
A teraz pojawiają się jeszcze inne informacje (sprzeczne w sprawie Crowleya) z magazynu TV Guide:
Carver and Singer say that season 9 is going to open where season 8 left off.
Singer says that Sam will still be "quite ill" but how he bounces back from that is a "real spoiler”.
Crowley will still be under Sam and Dean’s control, probably still tied up (but Carver and Singer made it clear that he is not human, but Crowley did enjoy his brief touch with humanity and that idea "will color him throughout the season.")
Castiel will be in the woods alone. Not with Sam or Dean.
The angels are discussed!
“They’re not happy about being earthbound. They lost their wings, so while they have powers, they can’t teleport. Different factions will find each other," Singer said. Misha said that, "all these disgruntled former angels with a certain amount of power would make for a formidable army.”
Misha says that Castiel has fallen and will "be human for the first time."
Characters—whose returning and who isn’t?
Abaddon seems to be the Big Bad of season 9. When speaking of Crowley’s iffy alliance to come in season 9 with Sam and Dean, Singer says, "…but there’s someone else who wants to take over the reins of Hell. That person is an enemy to the boys, so there’s a certain ‘the enemy of my enemy is my friend’ feeling between them." But Alaina Huffman as Abaddon is unlikely since that “meatsuit" kinda burned in the finale.
Carver says "I hope we see her [Charlie Bradbury] again.”
Henry Winchester: Carver says, "It might not be in the present, but he’s part of our world now." I think it’s unlikely he’d make a return as anything other than a flashback of some sort (or maybe in one of those old movie reels in the bunker?). But the TV Guide issue does have some focus on the Men of Letters society (and bunker) being explored in season 9.
Singer says, "The fans love Benny. We’ll probably find a way to bring him back."
Kevin Tran "has a role to play…because he has an angel tablet that hasn’t been translated yet," Singer says.
Carver says, "I would think that Metatron is someone that we will be hearing from.”
So, Naomi got stabbed in the head, right—well to this, Carver says, "Supernatural is Supernatural." So maybe Naomi’s going to get a new vessel if hers is beyond repair.
I tyle na razie wiadomo.
No i ta wersja Crowleya mi się podoba najbardziej :3 Mam szczerą nadzieję, że tak własnie zrobią! Dzięk iza ten promyk nadziei :D
Mnie również ta wersja bardziej się podoba :) Nie byłabym zadowolona z Crowleya-człowieka.
Co mnie jednak martwi - znów nie ma nawet słowa na temat wątku głównego Deana :/ Nie chce by przesiedział kolejny sezon jako opiekun Sama, który nie ma swojej własnej historii... Deanowi należy się więcej.
Uspokoiłam się całkowicie ^^
http://www.supernatural.com.pl/gallery/by/cat/623.html
Najlepsza dla mnie wiadomość w tym wszystkim to możliwość powrotu Benny'ego i Naomi. Obawiam się jedynie, że gdy Abaddon będzie grała inna aktorka, to już nie będzie mi się tak podobać jak Alaina Huffman. Uch i podobnie Amanda Tapping.