Dawno mnie nic tak w serialu nie bolało. Śmierc L-a + jeden odcinek na otwarte zakończenie, gdzie widzimy triumfującego Lighta ogłaszającego się bogiem, którego nic nie powstrzyma.
Wszystko idealnie, główny wątek zakończony, największy detektyw świata pokonany. Nie wiem, co twórcy mieli w głowach że wymyślili to co wymyślili...