... stał się Lordem Vaderem xD
To właśnie były pierwsze słowa, jakie cisnęły mi się na usta po obejrzeniu pierwszego odcinka.
Wam też było szkoda Lighta? Właściwie, wolałam, aby to on wygrał, a tu BUCH!!!
I już po fajnym przystojniaku. Prawie popłakałam się przy jego śmierci. Przeżyłam ją o wiele gorzej, niż śmierć L, co na początku trochę mnie zaskoczyło.
A wy za kim bardziej tęskniliście - za przystojnym geniuszem zła, czy tajemniczym detektywem z podpuchniętymi oczami i fajnymi sucharami?
Za geniuszem zła, ale nie dlatego, że był przystojny (jestem facetem :P). Po prostu szkoda mi było, że to już koniec. Mogliby zrobić bonusowy epizod w którym to Raito wygrywa i zostaje bogiem swojego wymarzonego świata :)
Ja bym już wolał bonusowy odcinek, przedstawiający świat po śmierci Lighta, ogłoszonej wielkim nagłówkiem w gazetach "Kira is dead!!!". Jak po tych 6 latach świat by nagle zareagował?
Raz już tak zrobili (odc 27) i jakoś nikomu się to nie spodobało (oprócz mnie)
Ja tęsknie za moim kochanym buszmenkiem - L. Był dość ciekawą postacią z ciekawymi zachowaniami i nawykami (bądź co bądź ja też lubię słodycze ale nie w takiej ilości. Do dziś sie zastanawiam, że go nigdy nie zemdliło O.o) Trochę było szkoda, że go uśmiercili zastępując niedoszłym klonem... bardzo chciałabym zobaczyć, jak to Lawliet ostatecznie pokonuje Raito. W zasadzie to po śmierci L anime przestało się mi podobać i przez te kilka odcinków przebrnęłam tylko dzięki Mello... Jak dla mnie to serial skończył się po śmierci L...
Heh, ja na początku (wcześniej tylko czytając recenzje) myślałem, że Light będzie robił swoje próbując co najwyżej nie dać się złapać L, bez zabijania stróżów prawa, czy morderczych podchodów na samego L... drugi odcinek pozbawił mnie wszelkich złudzeń.
Oczywiście, że za szalonym, genialnym i cudownym Lightem. Od samego początku był moim faworytem i tak było do ostatnich jego chwil. Urzekł mnie swoim niecnym planem stania się bogiem nowego świata i swoją przebiegłością. Przystojniak miał coś w sobie, nie dziwie się, że te baby przyciągał niczym magnes. Byłam bardzo przygnębiona po jego śmierci, choć przyznam, że moment, w którym L opuszczał świat też zakręciła mi się łezka w oku, jednakże to nie to samo co czułam, kiedy Light odszedł. Nie mogłam uwierzyć, że seria się ot tak skończyła i że Light nie zdołał całkowicie wprowadzić swego planu w życie. Zostawić widza z takim niezaspokojonym nasyceniem dalszego oglądania, ech... Cóż, taki był zamysł twórców, chociaż ja wolałabym żeby seria skończyła się happy endem dla Lighta.