Trudno mi zestawić ze sobą poszczególne sezony, bo każdy opowiada inną historię, trochę w inny sposób, natomiast po seansie "Eda Geina" myślałem, że nie przebił wciąż najlepszego według mnie "Jeffa Dahmera", ale też nie potrafiłem jednoznacznie orzec, że trzecia część antologii jest lepsza od "Braci Menendez". Problemy z oceną wynikają zapewne z tego, że wszystkie trzy są zajebiste i różnice jakościowe pomiędzy nimi są na tyle minimalne, że trudno powiedzieć, która przewyższa którą. Żebyśmy tylko takie problemy mieli z produkcjami Netflixa.
W "Dahmerze" najbardziej wybrzmiał społeczny wymiar jego zbrodni, a w "Menendezach" autorzy skupili się na różnych perspektywach, bo i w zabójstwo "zamieszana" była cała rodzina, natomiast "Ed Gein" jest najbardziej pokręcony dla widza, bo trudno połapać się, co jest prawdą, a co fikcją. Bo tak właśnie miało być. Pomysł z pogubieniem zaserwowanym widzowi to majstersztyk, ponieważ świetnie współgra narracyjnie z problemami psychicznymi Eda. Już nawet Dahmer, mimo że miewał blackouty podczas dokonywania morderstw, jednak miał większość świadomość swoich czynów. Gein-schizofrenik pokazany jest tu jako człowiek, który przez większość życia nie potrafił odróżnić fantazji od rzeczywistości. Widz wchodzi w sam środek tej choroby psychicznej dzięki gubiącej narracji, co jest strzałem w dziesiątkę.
Drugim strzałem w dziesiątkę jest pomysł zestawienia zbrodni Eda z konkretnymi scenami z filmów, które nie powstałyby w takiej formie, gdyby nie on. Autorom nie wystarcza wrzucenie do własnego serialu sceny pod prysznicem z "Psychozy", ścigania z piłą mechaniczną z "Teksańskiej masakry" i słynnego tańca przy "Goodbye Horses" z "Milczenia owiec", i połączenie tych wszystkich motywów z prawdziwymi morderstwami i zachowaniami Eda Geina. Twórcy rozszerzają te wątki o problemy z orientacją odtwórcy głównej roli w dziele Hitchcoka, o nową falę "powietnamowych", pełnych przemocy filmów okiem Tobe Hooper'a ("Zrobię nie taki film, jaki Ameryka chcę, ale taki, na jaki zasługuje") oraz o wymowę transseksualną w postaci Buffalo Billa.
Mało tego, Murphy'emu i Brennanowi nie wystarczają odniesienia do kultowych filmów, które latami rozpalały i wciąż rozpalają wyobraźnię widzów. Dają w kolejnej części "Monsters" widzom wszystko, co obiecywali przed premierą, czyli rozwijają też wątki związane z tytułem "praojca" seryjnych morderców, jakim mianem mógł "szczycić się" Ed Gein. Uniwersum seryjniaków jest tu jeszcze mocniej rozwinięte niż w poprzednich częściach i z pewnością będzie wciąż rozwijane. Twórcy pozostawili sobie mnóstwo furtek, tak że po seansie można mieć ból głowy w marzeniach na temat kolejnych "Potworów", bo jest ich do opowiedzenia co nie miara. Bundy, dobrze że dosadnie pokazany, jak pokazany, czyli jako facet, który brutalnie zabijał dziewczyny, a potem wracał do ich zwłok, żeby uprawiać z nimi seks, co burzy ten szkodliwy obraz z filmu z Efronem, i dobrze. Speck, więzienna dziwka po zmianie płci, podziwiający Geina. Albo Brudos, Manson, Kemper, każdy w przyszłości mógłby dostać własny serial. Autorzy jadą schematem znany morderca - mniej znany - znów bardziej znany, więc po czwartym sezonie z mniej znaną zabójczynią, w piątym pewnie znów dostaniemy jakiegoś "grubasa". Typuję Gacy'ego, bo był już zaznaczony w "Dahmerze", a nie ma go tutaj, albo Bundy'ego, bo tu jest coś dosyć sporo jego i na pewno zrobi zasięgi. Zobaczymy. Manson też przecież musi kusić reżyserów... Jeszcze słówko o "mindhunterach" pojawiających się w epizodzie "Eda Geina" – czyżby Murphy mówił do Finchera "David, zrób w końcu ten trzeci sezon!"...?
Ale wróćmy do Eda Geina. Jego związek z Adeline, luźno wzorowanej na prawdziwej kobiecie, którą w zależności od źródła określa się jako bardziej lub mniej związaną z Edem, jest jednym z dwóch motorów napędowych fabuły. Wszystko, co Gein tu robi, wynika albo z relacji z nią, albo z matką. Myślę, że jego matka mogła być taka, jak przedstawiono ją w serialu, takie były czasy, ale Adeline, wariatka sama skłonna do przemocy, nagabywaczka Geina, raczej jest fantazją. Nawet jeśli chciała zabłysnąć w prasie po jego złapaniu, to chyba trochę inne było jedno ze źródeł makabrycznych czynności Geina, wynikających raczej z izlolacji na odludziu, a nie odrzuceniu przez kobietę. Tak jak w "Dahmerze"niebezpieczna inność i pieprzona samotność połączona z presją najbliższych i chorymi żądzami dała nam kolejnego potwora. Ale twórcy nie chcieli powtarzać "Dahmera", stąd postać Adeline, więc znów wygrali na fabularnych kombinacjach, które sprawiły, że kolejna część ma swój oryginalny rytm i pomysł na siebie. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to brakowało mi na końcu planszy z ofiarami Rzeźnika z Plainfield. Wiem, że udowodniono mu tylko dwa zabójstwa, ale warto byłoby podkreślić z imiona i nazwiska tych, których mu nie udowodniono, a mocno podejrzewano, niemal była pewność, że ich zabił, i wszystkich, których dałoby się w źródłach znaleźć, którzy zostali przed mordercę bezpośrednio lub pośrednio skrzywdzeni. Wiecie, trzeba złożyć na powrót rozszarpane ciała, aby żadna głowa nie została bezpańska, potrzeba ścisłości.
"Ed Gein" jest zdecydowanie najbardziej brutalnym serialem z antologii. Mam raczej wysoki próg akceptacji przemocy na ekranie, ale tu przy niektórych scenach szczerze mną ruszało, coś mi się przewracało w żołądku i ryło w berecie. Ta część "Monster" jest horrowa, mroczna, porąbana, niepokojąca. Pokazująca, co izolacja, nadkonserwatywne wychowanie i problemy psychiczne mogą zrobić z człowiekiem. Jest grubo, a finał, który pewnie podzieli widownię, moim zdaniem pasuje idealnie. Inny byłby zbyt grzeczny, nie pasowałby do całości, a tak mamy w jakimś tam sposób triumfującego, "docenionego" Eda, tylko że tak jak wszystko, co dobre w jego życiu, działo się tylko w jego wyobraźni. W rzeczywistości były abażury z ludzkiej skóry, zdekapitowane i wypatroszone zwłoki wiszące do góry nogami w stodole i kopulacja z wykopanymi z cmentarza trupami. Myślę, że tak trzeba rozumieć zakończenie, a ostatnia scena z mamą przed domem pokazuje, że Ed niezdrowo świata poza nią nie widział, więc gdy umarła, popadł w obłęd pozbawiony "matczynej miłości", która częściowo zrobiła z niego mordercę.
Murphy i Brennan znów balansują na cienkiej granicy zrobienia ze zwyrodnialca kogoś, komu się współczuje, ale znów wychodzą z tej sytuacji obronną ręką, nie przekraczając granicy na długo, żeby widz nie miał wątpliwość, że czyny Geina były skrajnie złe, nieakceptowalne, niewytłumaczalne i niewybaczalne, bez względu na okoliczności. Nie zmieni tego ani wpływ jego matki od dzieciństwa, ani, jeśli była prawdziwa, pokręcona relacja z ciągnącą go w stronę mroku Adeline, ani inspiracje brutalną śmiercią i zwyrolami z komiksów. Swoją drogą, twórcy naprawdę lubią dygresję, co znów widać, bo nie mogli się powstrzymać przed nakreśleniem historii Ilse Koch i Christine Jorgensen. Oczywiście, są one ważne dla fabuły i nie przeszkadzają. Przecież "rozmowy" przez radiostację idealnie oddają chorobę Eda, a zmiana płci aktorki łączy się z problemami seksualnymi i płciowymi Geina.
Czy Ed Gein powinien dostać czapę albo dożywocie w więzieniu? Czy udawał chorego psychicznie? Twórców nie interesuje odpowiedź na to pytanie. Oni budują kolejną historię, w której udowadniają, że fascynacja seryjnymi mordercami wśród ludu istniała już na lata, zanim wymyślono ten termin. I wciąż istnieje, i ma się dobrze, a na co dowód oglądalność serii "Monsters", zapowiedzi nowych, dyskusje na forach i ten tekst. To jest w nas chore, że fascynujemy się takimi ludźmi. Oczywiście zapewnia nam to rozrywkę, mrożące krew żyłach sceny, porąbane obrazy, mocne fabuły, co widz zwyczajnie lubi obejrzeć po dniu pracy, ale też chcę wierzyć, że trochę chcemy ujarzmić ten temat, zrozumieć niezrozumialne, szukać odpowiedzi na pytanie, skąd się tacy ludzi biorą, dlaczego są, jacy są i czy można jakoś powstrzymać powstawanie kolejnych. A najgorsze jest to, że z tyłu głowy świta nam, że osobowość psychopatyczna się nie zmienia i często psychopata od małego nie ma wpływu na to, że nim jest... Tak czy owak, seryjni mordercy są częścią popkultury i to się nie zmieni.
Czy jesteśmy nienormalni, że jaramy się takimi historiami? Może. A może "Historia Eda Geina" to jest serial nie taki, jakiego chcemy, ale na jaki zasługujemy.