Jak by tu zacząć moją wypowiedź? Hmmmmm? Może tak: "Boże, Boże, Boże, w końcu, nareszcie doczekałem się odcinka, który został w większości przegadany. W końcu dialog, w końcu relacje, w końcu problemy emocjonalne, żywy strach!! Nareszcie!" Dobra, frustracje wylane, mogę przejść do właściwego toku wypowiedzi :D Tradycyjnie już na samym początku powiem jak oceniam odcinek. Wnioskując po stwierdzeniach powyżej opiniuję go bardzo wysoko. W skali od 1-10 z czystym sumieniem wystawiam mu 9. Teraz pytanie dlaczego? A no z prostej przyczyny, która brzmi: "jest treściwy". Zmniejszenie akcji do minimum wyszło "The Suicide King" na dobre. Na bardzo dobre można by nawet powiedzieć. Twórcy dzięki swoistemu odsapnięciu od ciągłej gonitwy mogli sprawnie pociągnąć historię dokładając coraz to nowych wątków, będących w końcu bez podłoża opierającego się na konflikcie więzienie-Woodbury. To raz. Dwa, przedstawiono nam kilkoro bohaterów z kompletnie innej perspektywy. Trzy, zaimplementowano kilka nowych płaszczyzn, jeżeli chodzi o punkty patrzenia na otaczającą rzeczywistość, tychże bohaterów. I cztery, sprawie nakreślono przyszły tok wydarzeń następnych odcinków.
Żeby zachować jakąś spójność, zacznę typowo od bohaterów (w końcu najważniejsza rzecz w "Żywych Trupach), lecz zrobię to z nutką niekonwencjonalności, bo od Gubernatora
Gubernator, moim skromnym zdaniem, należał w tym odcinku do trójki najbardziej intrygujących bohaterów. Obok niego jest Rick i sama Andrea. Nie Daryl, nie Merle, nie Glen i Maggie, a właśnie ta trójka. Czym mi jednak tak "zaimponował Blake (zaznaczam, że to odrobinę nieadekwatne słowo)? A no tym, że w końcu pokazuje swoją prawdziwą naturę. Nie ma bawienia w klocki. Oczywiście proces postępuje powoli, aczkolwiek można już odczuć to jego prawdziwe "ja". Najbardziej w oczy rzucają się dwa momenty. Pierwszy to walka na arenie, w której to widzimy, jak Gubernator wręcz rozkoszuje się tym chaosem. Można powiedzieć, że wręcz go to cieszy, zaspokaja, ale jednocześnie przy tym fascynuje. Odniosłem wrażenie, jakby zaspokajał tą sytuacją to swoje drugie, chore zaznaczam, oblicze. Drugi moment, to kwestia dobicia konającego już mieszkańca miasta. Tym oto mały gestem Gubernator powiedział "GTFO". Nie obchodzi go już nic. Charyzma, troska, oddanie poszło się przysłowiowo bujać. Koniec. Woodbury jest dla niego tylko miejscówką. Poszedł w rozwiązanie "Niech się dzieje wola nieba". Nie będzie już obiadów, festiwali itd. Dla niego liczy się tylko zemsta. Bezpieczeństwo innych jest mu obce. Naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyż do dokonania tej swoje zemsty użył niewinnych ludzi.
Skoro poszedł Gubernator, to teraz czas na Andreę. Mówcie co chcecie, ale w tym odcinku ta postać zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Naprawdę zapunktowała. Uważam, że twórcy wiedzieli co mają robić dając właśnie ją w otoczenie Woodbury. Blondyna w końcu pokaże swoje prawdziwe, pozytywne "ja" wcześnie skrywane. Kiedy wszystko w około się walki, ona zachowuje zdrowy rozsądek i działa ze sporą dozą rozwagi i inteligencji by zapanować nad tym chaosem. Początkowo wątpiłem w taki zabieg, ale tutaj pokazano, iż Andrea dysponuje sporymi umiejętnościami perswazji, przy czym wymuszanie na otaczających jej ludziach pewnych zachowań, nie jest robione dla jej dobra. Kiedy w około postępuje proces dehumanizacji (patrz Martinez i reszta) ona zachowała pokłady moralności, wiedząc że liczy się jednostka ludzka. Gubernator sobie odpuścił, ale ona nie i to widać. Poza tym tutaj mieliśmy również pierwsze zderzenie się dwóch odmiennych światopoglądów. Z jednej strony ona, z drugiej Blake, co ponadto uświadomiło jej z kim ma tak naprawdę do czynienia. Do tego wyszła na jaw kwestia Glenna i Maggie wraz z atakiem Ricka na miasto, jak i przedmiotowe traktowania niej samej. A i jeszcze jednak kwestia czyli "jesteś tutaj tylko gościem". Jestem wręcz pewien, że w następnych odcinkach będziemy świadkami szybkiego odsuniecie się Andrei od Gubernatora. Każde późniejsze przejawy uczucia, czy rzekomej lojalności, staną się jedynie grą pozorów, choć nie wykluczam tego, że może mieć ona pewne obawy i wewnętrzne rozdarcie. A i jeszcze jedno, nie wiem jak wy, ale ja osobiście odczułem, iż Andrea, nie uwierzył w te nowinki o zamordowanych. Wydaje mi się iż ułożyła sobie wszystko do kupy, wiedząc że całe to zajście to jedna wielka gra Blake'a. Rick w końcu bez powodu nie posunie się do ataku na obcą grupę, o czym Andrea wie.
No i na sam koniec Rick. Co tutaj dużo mówić, jeden wielki pozytyw, mimo postępującej psychozy. Jestem pełen podziwu zarówno dla aktora, jak i dla samego rozwoju tejże postaci. U Ricka widzimy ewidentnie dwie płaszczyzny. Jedna, to racjonalne i klarowne działanie, wraz z dobrze przemyślanymi zagrywkami taktycznymi. Wie kogo, jak i gdzie postawić, co jest niewątpliwie przejawem moralnego kręgosłupa, z tymże sam Rick nie obarcza się już śmiercią innych w około, gdyż zdaje sobie sprawę czym ryzykują (no za wyjątkiem Lori). Druga płaszczyzna to wewnętrzna wojna z własnym "ja" tak skrzętnie przez niego skrywana. Wyrzuty sumienia, żal, złość, agresja. Cała ta gra ozorów była tymczasowa, gdyż już teraz odsłonił wszelkie karty. Ewidentnie wzbudza przerażenie wśród grupy ocalałych, jednakże ci ocaleni wiedzą, iż jest to po części ich wina, więc na pewno się od niego nie odwrócą.
A jeszcze kilka zdań skrobnę o samym Darylu. Cóż, dużo tutaj nie ma co pisać. Jak już tutaj z wieloma uzgodniłem, Daryl zacznie usadzać Merla na każdym kroku. Skończy się jego podskakiwanie. A propos tego fragmentu to zacytuję wypowiedź Reedusa co do sytuacji Merla "Michonne wants to kill Merle, Glenn wants to kill Merle, Governor wants to kill Merle". Oj ma chłopina przekichane. Wracając jednak do meritum. W oczy rzuca się jedna rzecz, a mianowicie Darylowi ciężko gdy zostawia Ricka. Widać to w jego zachowaniu. Sam Daryl wie jak ważnym filarem jest dla reszty i jak wszyscy na nim polegają, więc niewątpliwie jest mu ciężko. Szczególnie jeśli mowa o Carol (romans wisi w powietrzu). Będzie miał chłopak wyrzuty.
Co zaś się tyczy Maggie. Dziewczyna jako jedna racjonalnie myślała w całej tej sytuacji. Kiedy Rick mówił stanowczo "nie", a Glenn wraz z Michonne gotowali się do zamordowania Merla, ta jako jedna dostrzegła w nim pozytywy. Zdawała sobie sprawę, że taki nabytek w ich grupie to wielki zastrzyk wielu możliwości. Zaimponowała mi takim myśleniem.
Glenn i Michonne trzymali się znacznie na uboczu, więc ich kwestię póki co pozostawiam.
Teraz przejdę do krótkiego opisu odcinka. Jak już wspomniałem, podobał mi się bardzo. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż mimo wiedzy co, jak i gdzie się wydarzy, będą pod takim wrażeniem. To zapewne jest spowodowane faktem, iż w końcu mam jakiś materiał do analizowania. "The Suicide King" był wyważony, stonowany, spokojny i to jest jego zaletą. Wszystko tak jakby rozwija się w wolniejszym tempie, ale jednak ciągle zachowano dynamizm, przy czym ten dynamizm nie zalewa widza. Odniosłem wrażenie lekkiej subtelności w sposobie przekazywanej treści. Możliwe, iż jest to zasługa samej reżyserski, Lesli Glatter. Chciałbym aby to ona zasiadła na stałe za kamerą, ale raczej jest to niemożliwe.
Co do nowo zaczętych wątków (wymiana po myślnikach)
-relacja braci Dixon
-kwestionowanie przywództwa Ricka
-lojalność Andrei
-konflikt między Maggie a Glenem
-zacieśniające się relacje grupy z Michonnoe
-możliwi nowi w grupie Ricka
-Michonne i Andrea, czyli co dalej
-kwestia Tyreesa
-przyszłość Judith (mam co do jej przyszłości złe przeczucia, i nie są one związane z Gubernatorem)
-Hershel przejmuje po części władzę w grupie
-konflikt wartości między członkami grupy
-zemsta na Woobdury i jej efekt
Jeszcze trochę by się tego znalazło. Jak widać szykuje się spore pole do analizy, szczególnie jeśli chodzi o przyszły odcinek. Wydaje mi się, że będzie tam miała miejsce walka partyzancka prowadzona przez Gubernatora. Prócz wyjazdu do Cynthiany dostaniemy jeszcze mały prezencik. Świadczyć może o tym fakt, że w czasie kiedy Andrea przychodzi do więzienia, na spacerniaku jest już ta karetka, a jak wiadomo spotkanie zapewne będzie miało miejsce w odcinku 11. Tyle jeśli chodzi o moje zdanie. Jak ktoś chce może komentować, czekam na dyskusję, jak nie to mówi się trudno :)
Mówisz o mieszkańcach? A widziałeś z czym oni wychodzili? Same pierdoły, a zero broni. Nikt, dosłownie nikt. Uważasz ich za dobrych kompanów do podróży przez USA?
Tak jak i Rick nie może łazić za każdym krok w krok, tak i Daryl nie może pilnować Merla 24h na dobę. Jest to wręcz awykonalne.
Taka sytuacja przerosłaby każdego. Rick i tak już dużo zniósł. Reszta pod takim natłokiem by się po prostu wyłożyła. Poza tym zauważ, że nasza grupa nie jest skora do podejmowania jakiś szybkich akcji.
Ale nie przesadzaj i nie rób z Merlina jakiegoś chodzącego tornada :D On głównie dużo gada. Jak widać po ostatnim odcinku, wystarczy dać mu w łeb i już jest spokój (przynajmniej dopóki się nie ocknie..). Myślę że Merle'a da się ujarzmić.
wystarczy dać mu w łeb i już jest spokój (przynajmniej dopóki się nie ocknie..) - hahahhaha :D. Da się Go ujarzmić, tylko Musi być to osoba z charakterem, którą Merlin będzie szanować. Swoje powie, bo nie odpuści, ale poza tym nie byłoby tak źle.
Myślę że Darylowi uda go się jakoś ciut uspokoić. Poza tym w więzieniu mają dobrą miejscówkę, więc tym bardziej Merle powinien trochę zluzować i nie mieszać za bardzo. Tak jak piszesz - swoje powiedzieć i tak powie, ale to już taka natura.
No ja nie robię z niego chodzącego tornada. Prawda jednak jest taka, że aby Merle siedział cicho musi mieć nad sobą osobę silną, wobec której będzie czuł respekt. Tą osobą niewątpliwie był Gubernator. Z Rickiem jest inaczej, gdyż Merle żywi w stosunku do niego prywatne urazy. Poza tym ma też wonty do reszty grupy. Daryla natomiast nadal traktuje jako "baby brother", co widać po tym jak się o mało co nie rzucił na niego.
Gdzie się na niego rzucił? Przecież na arenie to był czysty blef.
Tak masz rację, żeby ujarzmić Merle'a trzeba po prostu być większym skur wielem od niego samego. Dlatego cały czas podkreślam, że przyłączenie się do paczki Ricka będzie na pewno tylko chwilę, bo na dłuższą metę nie wypali to z powodów, które wymieniłeś. No ale jednak obaj Dixonowie znajdą się w więzieniu, więc widocznie jakoś uda im się znaleźć jakiegoś "haka" na starego Dixona. No chyba że on sam okaże się nie być taki zły i pokaże się z bardziej racjonalnej i błyskotliwej strony. W końcu głupi nie jest, tylko za bardzo wszystko komplikuje.
Btw, a może Merlin po prostu potrzebuje "big hug" ? :D
A czy ja mówię o arenie? :D Mówię o sytuacji w lesie, kiedy to Daryl słowem "shut up" wywołał erupcję wulkanu :D
Co do pobytu w więzieniu. Niewątpliwie Merle dostanie po dupie. Jestem wręcz tego pewien, bo jak już sama wspomniałaś, sam z siebie nie da ani grama inicjatywy. Z tego też względu jestem ciekaw jak to się w przyszłym odcinku rozegra. Przyjmuję jeszcze opcję taką, że spotkają samego Gubiego, skoro ten chce dokonać sabotażu na więzieniu.
A o to chodzi. Erupcja wulkanu :D Dobre określenie.
Ja nie mówię że nie da. Kto wie może jednak nas czymś jeszcze zaskoczy..nie mam tu na myśli jakieś super przemiany w dobrego Merle'a, ale że może pokaże się od nieco lepszej, "ludzkiej" strony. Choć trzeba patrzeć na sprawę w miarę trzeźwym okiem i po jego popisie pod drzewem, raczej bez obicia mu mordki się nie obejdzie. No nic, trzeba poczekać do następnego tygodnia. Również mnie bardzo ciekawi to, jak to wszystko twórcy rozegrają.
To tylko czekaj aż coś zacznie cie swędzic :D
Daryl jeszcze pokaże, że nie jest już tym samym małym braciszkiem co kiedyś a Merle zatęskni za gubciem.
Hahaha no już nie bądź taki zazdrosny. Merle to facet - wypucowałoby mu się kikuta raz dziennie, to od razu by wyłagodniał.
Hahhahahaha takiej dawce testosteronu jak Merle, raz dziennie, to zdecydowanie za mało ;P.
Merle to czysty testosteron wiec by musiał znalezc niewolników by non stop pucowowali mu kikutka , głodny Merle to zły Merle, napalony Merle to zły Merle ale zaspokojony Merle to jak Michael Jackson swiezo po zmianie pigmentu...
Hahahahaha ostatnie zdanie, leże.
E tam niewolników od razu... ja bym mu dała rady w pojedynkę haha.
Gdyby ktoś nie zgłosił Tortugi i mojego wątku, to byś miał okazję przeczytać Nasze wypociny :). Chyba, że czytałeś co nieco?
No właśnie miałem okazję natknąć sie na waszą (dyskusję) i niestety tylko troche poczytać. Potem założyłyście 2 taki wątek?
Taaa Merle to niegasnący wulkan - obiekt do dyskusji :)
Zauważyłem coś ciekawego w waszych rozmowach o Merle bad assie :]
Jak czytałem/czytam wasze wypowiedzi o Merle jaki on to jest obleśny, że knur i jeszcze inne epitety a potem taką ekstytację nim, że co byście z nim zrobiły a'la Andrea i gubcio to mnie to rozwala po całości ;]
No bo on jest obleśny Knur.
Kassandra to sobie może co najwyżej porobić coś z Darliną i jego kuszą haha.
Leże :D
No cóż , nie skreślaj Daryla bo on uczył sie od mistrza (czyt. Merle) więc wprawe w to i owo ma a jeszcze nie zapomnij o jego kuszy - ma czym facet działać.
Ja go nie skreślam. Daryla też darze wielką sympatią, ale co Merlin to jednak Merlin.
Nie no torba na głowę nie potrzebna. Sama przyjemność patrzyć na tą kwadratową mordkę.
Mhm a wszystko dopełniają palec na jego ustach do znaku ciszy i zbliżający sie kikut z czymś dziwnym na końcu..
http://24.media.tumblr.com/f93b8b3a7711c6d3d374dab15815b852/tumblr_mhxpipVxzx1s4 im5co1_500.gif
Mówisz zatem, że niekiedy masz problem z siadaniem po upojnej nocy? haha
Oj to chyba macie problem bo to nie te leki... Z tymi prawdziwymi Daryl odjechał aż do więzienia.. :/