Jak by tu zacząć moją wypowiedź? Hmmmmm? Może tak: "Boże, Boże, Boże, w końcu, nareszcie doczekałem się odcinka, który został w większości przegadany. W końcu dialog, w końcu relacje, w końcu problemy emocjonalne, żywy strach!! Nareszcie!" Dobra, frustracje wylane, mogę przejść do właściwego toku wypowiedzi :D Tradycyjnie już na samym początku powiem jak oceniam odcinek. Wnioskując po stwierdzeniach powyżej opiniuję go bardzo wysoko. W skali od 1-10 z czystym sumieniem wystawiam mu 9. Teraz pytanie dlaczego? A no z prostej przyczyny, która brzmi: "jest treściwy". Zmniejszenie akcji do minimum wyszło "The Suicide King" na dobre. Na bardzo dobre można by nawet powiedzieć. Twórcy dzięki swoistemu odsapnięciu od ciągłej gonitwy mogli sprawnie pociągnąć historię dokładając coraz to nowych wątków, będących w końcu bez podłoża opierającego się na konflikcie więzienie-Woodbury. To raz. Dwa, przedstawiono nam kilkoro bohaterów z kompletnie innej perspektywy. Trzy, zaimplementowano kilka nowych płaszczyzn, jeżeli chodzi o punkty patrzenia na otaczającą rzeczywistość, tychże bohaterów. I cztery, sprawie nakreślono przyszły tok wydarzeń następnych odcinków.
Żeby zachować jakąś spójność, zacznę typowo od bohaterów (w końcu najważniejsza rzecz w "Żywych Trupach), lecz zrobię to z nutką niekonwencjonalności, bo od Gubernatora
Gubernator, moim skromnym zdaniem, należał w tym odcinku do trójki najbardziej intrygujących bohaterów. Obok niego jest Rick i sama Andrea. Nie Daryl, nie Merle, nie Glen i Maggie, a właśnie ta trójka. Czym mi jednak tak "zaimponował Blake (zaznaczam, że to odrobinę nieadekwatne słowo)? A no tym, że w końcu pokazuje swoją prawdziwą naturę. Nie ma bawienia w klocki. Oczywiście proces postępuje powoli, aczkolwiek można już odczuć to jego prawdziwe "ja". Najbardziej w oczy rzucają się dwa momenty. Pierwszy to walka na arenie, w której to widzimy, jak Gubernator wręcz rozkoszuje się tym chaosem. Można powiedzieć, że wręcz go to cieszy, zaspokaja, ale jednocześnie przy tym fascynuje. Odniosłem wrażenie, jakby zaspokajał tą sytuacją to swoje drugie, chore zaznaczam, oblicze. Drugi moment, to kwestia dobicia konającego już mieszkańca miasta. Tym oto mały gestem Gubernator powiedział "GTFO". Nie obchodzi go już nic. Charyzma, troska, oddanie poszło się przysłowiowo bujać. Koniec. Woodbury jest dla niego tylko miejscówką. Poszedł w rozwiązanie "Niech się dzieje wola nieba". Nie będzie już obiadów, festiwali itd. Dla niego liczy się tylko zemsta. Bezpieczeństwo innych jest mu obce. Naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyż do dokonania tej swoje zemsty użył niewinnych ludzi.
Skoro poszedł Gubernator, to teraz czas na Andreę. Mówcie co chcecie, ale w tym odcinku ta postać zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Naprawdę zapunktowała. Uważam, że twórcy wiedzieli co mają robić dając właśnie ją w otoczenie Woodbury. Blondyna w końcu pokaże swoje prawdziwe, pozytywne "ja" wcześnie skrywane. Kiedy wszystko w około się walki, ona zachowuje zdrowy rozsądek i działa ze sporą dozą rozwagi i inteligencji by zapanować nad tym chaosem. Początkowo wątpiłem w taki zabieg, ale tutaj pokazano, iż Andrea dysponuje sporymi umiejętnościami perswazji, przy czym wymuszanie na otaczających jej ludziach pewnych zachowań, nie jest robione dla jej dobra. Kiedy w około postępuje proces dehumanizacji (patrz Martinez i reszta) ona zachowała pokłady moralności, wiedząc że liczy się jednostka ludzka. Gubernator sobie odpuścił, ale ona nie i to widać. Poza tym tutaj mieliśmy również pierwsze zderzenie się dwóch odmiennych światopoglądów. Z jednej strony ona, z drugiej Blake, co ponadto uświadomiło jej z kim ma tak naprawdę do czynienia. Do tego wyszła na jaw kwestia Glenna i Maggie wraz z atakiem Ricka na miasto, jak i przedmiotowe traktowania niej samej. A i jeszcze jednak kwestia czyli "jesteś tutaj tylko gościem". Jestem wręcz pewien, że w następnych odcinkach będziemy świadkami szybkiego odsuniecie się Andrei od Gubernatora. Każde późniejsze przejawy uczucia, czy rzekomej lojalności, staną się jedynie grą pozorów, choć nie wykluczam tego, że może mieć ona pewne obawy i wewnętrzne rozdarcie. A i jeszcze jedno, nie wiem jak wy, ale ja osobiście odczułem, iż Andrea, nie uwierzył w te nowinki o zamordowanych. Wydaje mi się iż ułożyła sobie wszystko do kupy, wiedząc że całe to zajście to jedna wielka gra Blake'a. Rick w końcu bez powodu nie posunie się do ataku na obcą grupę, o czym Andrea wie.
No i na sam koniec Rick. Co tutaj dużo mówić, jeden wielki pozytyw, mimo postępującej psychozy. Jestem pełen podziwu zarówno dla aktora, jak i dla samego rozwoju tejże postaci. U Ricka widzimy ewidentnie dwie płaszczyzny. Jedna, to racjonalne i klarowne działanie, wraz z dobrze przemyślanymi zagrywkami taktycznymi. Wie kogo, jak i gdzie postawić, co jest niewątpliwie przejawem moralnego kręgosłupa, z tymże sam Rick nie obarcza się już śmiercią innych w około, gdyż zdaje sobie sprawę czym ryzykują (no za wyjątkiem Lori). Druga płaszczyzna to wewnętrzna wojna z własnym "ja" tak skrzętnie przez niego skrywana. Wyrzuty sumienia, żal, złość, agresja. Cała ta gra ozorów była tymczasowa, gdyż już teraz odsłonił wszelkie karty. Ewidentnie wzbudza przerażenie wśród grupy ocalałych, jednakże ci ocaleni wiedzą, iż jest to po części ich wina, więc na pewno się od niego nie odwrócą.
A jeszcze kilka zdań skrobnę o samym Darylu. Cóż, dużo tutaj nie ma co pisać. Jak już tutaj z wieloma uzgodniłem, Daryl zacznie usadzać Merla na każdym kroku. Skończy się jego podskakiwanie. A propos tego fragmentu to zacytuję wypowiedź Reedusa co do sytuacji Merla "Michonne wants to kill Merle, Glenn wants to kill Merle, Governor wants to kill Merle". Oj ma chłopina przekichane. Wracając jednak do meritum. W oczy rzuca się jedna rzecz, a mianowicie Darylowi ciężko gdy zostawia Ricka. Widać to w jego zachowaniu. Sam Daryl wie jak ważnym filarem jest dla reszty i jak wszyscy na nim polegają, więc niewątpliwie jest mu ciężko. Szczególnie jeśli mowa o Carol (romans wisi w powietrzu). Będzie miał chłopak wyrzuty.
Co zaś się tyczy Maggie. Dziewczyna jako jedna racjonalnie myślała w całej tej sytuacji. Kiedy Rick mówił stanowczo "nie", a Glenn wraz z Michonne gotowali się do zamordowania Merla, ta jako jedna dostrzegła w nim pozytywy. Zdawała sobie sprawę, że taki nabytek w ich grupie to wielki zastrzyk wielu możliwości. Zaimponowała mi takim myśleniem.
Glenn i Michonne trzymali się znacznie na uboczu, więc ich kwestię póki co pozostawiam.
Teraz przejdę do krótkiego opisu odcinka. Jak już wspomniałem, podobał mi się bardzo. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż mimo wiedzy co, jak i gdzie się wydarzy, będą pod takim wrażeniem. To zapewne jest spowodowane faktem, iż w końcu mam jakiś materiał do analizowania. "The Suicide King" był wyważony, stonowany, spokojny i to jest jego zaletą. Wszystko tak jakby rozwija się w wolniejszym tempie, ale jednak ciągle zachowano dynamizm, przy czym ten dynamizm nie zalewa widza. Odniosłem wrażenie lekkiej subtelności w sposobie przekazywanej treści. Możliwe, iż jest to zasługa samej reżyserski, Lesli Glatter. Chciałbym aby to ona zasiadła na stałe za kamerą, ale raczej jest to niemożliwe.
Co do nowo zaczętych wątków (wymiana po myślnikach)
-relacja braci Dixon
-kwestionowanie przywództwa Ricka
-lojalność Andrei
-konflikt między Maggie a Glenem
-zacieśniające się relacje grupy z Michonnoe
-możliwi nowi w grupie Ricka
-Michonne i Andrea, czyli co dalej
-kwestia Tyreesa
-przyszłość Judith (mam co do jej przyszłości złe przeczucia, i nie są one związane z Gubernatorem)
-Hershel przejmuje po części władzę w grupie
-konflikt wartości między członkami grupy
-zemsta na Woobdury i jej efekt
Jeszcze trochę by się tego znalazło. Jak widać szykuje się spore pole do analizy, szczególnie jeśli chodzi o przyszły odcinek. Wydaje mi się, że będzie tam miała miejsce walka partyzancka prowadzona przez Gubernatora. Prócz wyjazdu do Cynthiany dostaniemy jeszcze mały prezencik. Świadczyć może o tym fakt, że w czasie kiedy Andrea przychodzi do więzienia, na spacerniaku jest już ta karetka, a jak wiadomo spotkanie zapewne będzie miało miejsce w odcinku 11. Tyle jeśli chodzi o moje zdanie. Jak ktoś chce może komentować, czekam na dyskusję, jak nie to mówi się trudno :)
Mam coś co może Ci sie spodobać :D
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=PS7UB05flBk
Ktoś wam zgłosił wątek? Bez sensu... Tam mogłyście spamić do oporu. Zakładajcie kolejny!
Nie wiem dlaczego komuś przeszkadzał. Jak widzę ile po niedzieli się nazbierało trolli, którym przeszkadza nawet to, że ktoś napisał więcej niż parę zdań, to sobie wyobrażam, co by się działo w Naszym wątku. Może jak trochę się uspokoi, na razie piszemy na priv.
no a co miał Shane powiedziec jak miał swój oboz? czy byli uzbrojeni po zęby, wyszkoleni do takich akcji? były tam całe rodziny a jednak próbowali normalne życie prowadzić, bo byli w kupie jak to sie mowi. Kazdy kompan dobry byle nie samemu działac ;) lepiej iść z jakimis nieudacznikami na samobojcza misje niz zyć ze swirem ktory z nikim i z niczym sie nie liczy ;)
Co do Merla nie robmy z niego takiego dzieciaka zeby go wszyscy pilnowali, facet potrafi sam sobie poradzić, owszem kwestionuje zdanie innych ale tylko to, jakoś nie ma niewiadomo jakich wyskoków. Co do areny i przesluchiwania Glenna to było czyste aktorstwo jak mowilem wczesniej Merle mial wlasny plan związany z Darylem, no bo przecież by nie głaskał ładnie po głowie Glenna przy gubernatorze zeby wydobyc informacje typu :
"Glenn powiedz gdzie sa, a jak to sie wszystko skonczy skoczymy razem na browarka Mocnego Fulla i bedziemy przybijać piateczki zombiakom"
Za to Ricka te szybkie akcje dzialaja z roznym skutkiem hah, kazdy duzo zniosl roznica taka ze albo ktos sie przystosuje albo bedzie sie zachowywać jak dziecko w nowo otwarttym Disneylandzie, raz tak raz tak, od bandy do bandy z roznym skutkiem jak widzimy ;)
Tyle tylko, że ten obóz usytuowany był w dość dalekiej odległości od Atlanty. On sam chyba stwierdził, że nigdy trupy nie zapędzały się na te tereny. Później podpieraniem się na tych osobach grupa się przejechała. O ile mnie pamięć nie liczy w obozie było co najmniej dwadzieścia parę osób, w tym kilkanaście chłopa zdolnego do obrony. Co się stało podczas ataku? Wszyscy się rozpierzchli dając się zaatakować. Tak to oto zakończyła się walka i wspólne przeżycie z tymi oto ludźmi.
Co do Merla, to owszem jest to chłop co ma trochę lat na karku. Głupi też nie jest, ale ulega emocjom. Odnosi wrażenie, że wszędzie będzie sobie panował i miał ludzi pod sobą. Niestety przyszedł Rick i sielanka się skończyła gdyż Merle musi słuchać rozkazów. Tak się jednak stało, że on tych rozkazów respektować nie będzie. Taka jego natura. Można powiedzieć, że Merle to taka tykająca bomba.
Co do planu Merla. O tym, że ma tam on lawirował pomiędzy kilkoma sprawa to i ja wiem. Problem jednak polega na tym, że nie przewidział konsekwencji swoich czynów. Zamiast po ciuchu to załatwić, z dala od Gubernatora, on podprowadził Maggie i Glenna zaraz pod jego drzwi, wiedząc jak i czym może się to skończyć.
Niestety, ale przystosowanie się do takich warunków nie jest w cale takie proste. Weź chociażby takiego Shane pod lupę :D Miał mniej problemów niż Rick, a jak skończył? Sam Grimes też ma swoje granice. Uważam, że po części w tym wszystkim zawiniła również grupa i to dość sporo. Zawierzyli oni mu swoje życia, tyle tylko, że nie kwapili się do odciążenia Ricka. Każde problemy spadały na niego. On sam musiał się po części utożsamiać z tymi problemami. Nie dość, że Lori w ciąży to jeszcze kilka innych osób na głowie. Grupa wiedziała co robi, ale nie wiedziała przy tym jak go odciążyć. Jedynie Daryl potrafił tak naprawdę zżyć się z Rickiem i robił wszystko by było mu lżej. Przychodził w traumatycznych dla niego momentach. Tyle tylko, że to i tak było za mało.
Czy decyzje Ricka kończyły się z różnym skutkiem? Owszem, ale nie w każdej sytuacji było możliwe do przewidzenia, czy pojawią się jakieś następstwa. Weźmy takiego Andrew. Słychać było krzyki, atakujące zombie itd, ale jednak udało mu się ujść z życiem. Wiele osób czepia się też tego dlaczego nie zabił Gubernatora. Jest jeden prosty powód, a mianowicie priorytetem był Daryl. Widząc, jak bracia walcząc na śmierć i życie chciał go jak najszybciej z miasta wyciągnąć. Przecie, gdybyśmy przyjęli, że Rick bądź Maggie zamordują Gubernatora to w szybkim tempie ktoś mógł odstrzelić Dixonów bo byli w centrum.
zgadzam sie z toba w wiekszosci :) zabijanie gubernatora bylo by strzalem w kolano nie ten moment po prostu :)
Merle to cięzki ale wyjatkowy charakter mimo wszystko, jest zywiolowy stad najczesniej nie mysli co robi i stad takie a nie inne konsekwencje jednak dla mnie jest prawdziwą perełka w TWD. Nie zapominaj ze Gubi juz wczesniej cos podejrzewał wiec Merle wział ich pod jego drzwi dla wiekszej wiarygodnosci jego lojalnosci, co pokazal rowniez pozniej na arenie.. Owszem zbyt duzo grupa nakladala na Ricka obowiazkow, stad facet nie ogarnia tego bajzlu.
"Jedynie Daryl potrafił tak naprawdę zżyć się z Rickiem i robił wszystko by było mu lżej." no własnie tutaj wielki minus dla Ricka, Daryl go wspierał traktował go jak brata a teraz widzielismy jak Rick potraktował Daryla, który nie chciał opuscic brata....
bardziej samobójczą misją byłoby wyruszyć z bandą tchórzliwych mieszkańców miasteczka którzy zamiast broni to brali jakieś pierdoły ze sobą, chociaż z drugiej strony zawsze to jakieś mięso armatnie i w czasie gdy trupy by się posilały ona mogłaby się w miarę bezpiecznie oddalić ;)
Mam ochotę Glena i spółkę przyprawić o wstrząśnienie mózgu. DO JASNEJ ANIELKI CO ONI ROBIĄ Z MICHONNE?! U komiksowej widać charakter, a tu? Jeżdżą po niej jak po łysej kobyle, a ona nic! Nawet nie miauknie.
Widać ładne zmiany u Gubernatora i Ricka. Ten pierwszy w końcu przestaje być akwizytorem, a bydlakiem, którego pamiętam z komiksów. U drugiego postępuje psychoza. Choć uważam, że zagrywka ze zjawą Lori jest brzydka, a nawet bardzo. Telefony były przyjemniejsze, potraktowali je po macoszemu, bach bach i migawka z komiksu, bo fani oczekują, pojawiła się.
Merle i Daryl - więź braterska ponad wszystko, ale widać, że Daryl nie da już sobą pomiatać. Można też zauważyć, że nie bardzo chciał odchodzić. Czekam na ich powrót do grupy. No i błagam, litości, zmiłujcie się, żadne Caryl!
Andrea - nie :x
Glenn mnie zaczyna irytować. Złości się, rzuca i po promo widać, że coś kombinuje, za to Maggie najlepsza i najładniejsza rola damska, cudnie. Ja ją uwielbiam. Na początku była denerwująca i proszę jak się wyrobiła.
Allen i Ben - proszę jako mięso armatnie jak najszybciej, a Tyreese i Sasha - jak najdłużej. Oboje mi się podobają póki co i mam nadzieję, że Rick się do nich przekona.
Gubcio przynajmniej nie musi przymykać jednego oka przy celowaniu :P A co do odcinka całkiem dobry. Michonne za bardzo daje sobie w kaszę dmuchać. Mam nadzieję, że do końca tego sezonu jej serialowa postać zrówna się z komiksową. Na promo widać most i jakąś osobę spadającą z niego (może to być szwendacz), i jeszcze ta osoba z długimi włosami odwrócona tyłem. Jak myślicie kto to może być ? Według mnie jest to albo Lori albo ta dziewczyna z Woodbery, z którą rozmawiała Angela. Niestety zapomniałem jak miała na imię.
Michonne też mnie wkurzyła tym nic nierobieniem oprócz patrzenia się z krzywą miną. Rick się Jej pyta czy zna Andreę, a ta nic, stoi i się patrzy. Rozumiem brak zaufania, strach, ale nie przesadzajmy.
Żadnego romansu Daryla i Carol - zgadzam się.
Co do Maggie zgodzę się ze wszystkim. Najlepsza żeńska postać. Jeśli chodzi o czwórkę z więzienia, napiszę tylko - otóż to!
Na jej miejscu bym się broniła. Komiksowa Michonne nie dała sobie w kaszę dmuchać.
Nie wiem, co tym ludziom wali na zwojach z tym romansem. Po prostu W KAŻDYM serialu MUSI być romans, bo nie może być przyjaźni!
Miejmy nadzieję, że Michonne się "rozrusza", bo jest ciekawą postacią i może wnieść fajny wątek do serialu.
Ja oprócz gestów przyjaźni nie zauważyłam jakiegokolwiek romansu pomiędzy Carol i Darylem i mam nadzieję,że nic takiego nie nastąpi.
Cieszy mnie to że nie tylko mnie nasz pocieszy dostawca pizzy zirytował w tym odcinku. Kompletnie nie rozumiem czemu sobie chłopak wkręca jakieś głupoty że Maggie została zgwałcona..zamiast się cieszyć że nic jej nie jest, to ten takie akcje robi...
tak jak wczesniej wspominalem w zwiazku Maggie & Glenn ta pierwsza jest facetem w tym zwiazku :)
No głupi jakiś. Glenna już totalnie porąbało. Gdyby nawet Gubernator ją zgwałcił to Maggie nie wyglądałaby tak dobrze. Może on słyszał o zgwałconych kobietach bez siniaków, jakiś pęknięć, zadrapań i w nieposzarpanym ubraniu. Z Glennem było tak: dobrze żarło i zdechło.
Jedna użytkowniczka chyba trafiła w sedno - po prostu Skośnego zabolało to że nie obronił swojej kobiety i jeszcze dodatkowo ona poszła na akcję, a on został bo ledwo stał na nogach. Taka urażona męska duma.
Apropo Bena, ciekawe czy będzie tak samo ciapa, jak w chłopak o tym samym imieniu co był w grze. :)
Aa stąd skojarzyło mi się to imię! Bo doszłam do wniosku, ze nie chodziło mi o dziecko o tym imieniu z komiksu. Ojj chyba nie, ten Ben już miał ochotę na bunt, ambicje, plan. Trudniejszy do zrealizowania niż myślał, to dziecko i ta kobieta wcale nie są takimi słabiakami za jakich ich uważa. Ben z gry, szkoda gadać! Zbaczając troszkę z tematu, co z Nim zrobiłeś w grze? W jaki sposób zginął w Twojej wersji? Podejrzewałeś o to, że to on stał za spiskiem?
U mnie spadł z balkonu i się nadział. Nie podejrzewałem go, w ogóle nie myślałem o tym, po tym jak Lilly tą laskę zastrzeliła. Ben najbardziej zirytował mnie jak zabrał ten toporek, taki matoł z niego był, że szok. Ale raczej nie robił niczego specjalnie, po prostu taki głupkowaty był.
Ja go zostawiłam w budynku na pożarcie, to była pierwsza okazja na pozostawienie Go i skorzystałam z niej. Był taki.. bezmyślny taki infantylny, no nie można go było winić o nic. Przypomnij mi, jaki toporek zabrał? Nie kojarzę momentu.
Ben wyciągnął toporek z uchwytu drzwi, po czym uwolnił hordę zombich :) Był debilem, ale czułem do niego jakąś sympatię i dlatego nie chciałem, aby zginął, zawsze się za nim wstawiałem, albo kazałem mu być cicho. To taka dramatyczna postać.
Ten toporek był klinem w drzwiach wyjściowych (chyba) gdy grupa zombie chciała przez nie przejść, gdy Lee z ekipą wpadli po paliwo i akumulatory do Crawford.
Hahaha no tak!! To było bezbłędne! Chłopak chciał dobrze, on naprawdę zawsze chciał dobrze, inna sprawa, że wychodziło wręcz przeciwnie.
Ja go będę pamiętał do końca życia, zapadł mi w pamięć. Jedna z najbardziej charakterystycznych postaci w grach wszechczasów.
https://www.youtube.com/watch?v=csIO3HjW7yI
Jesli ktos jest zainteresowany spoilerem z 10 epizodu:
http://forums.imagecomics.com/viewtopic.php?f=37&t=658
Jako, że dopiero obejrzałam to teraz dodam swoje trzy grosze. Poczytałam z grubsza Wasze wypowiedzi i nie wiem pod co się podczepić, wiec pod główny temat haha :D
Przegląd odcinka zatem, właściwie kilku spraw:
Największe wrażenie zrobiła na mnie Andrea. Ahhhh kobieto! W takiej wersji Cię lubię! Stanowcza, zdecydowana, potrafiąca zapanowac nad sobą i sytuacją. Ktoś tutaj napisał, ze jej gadka coś tam coś tam, była świetna! Co dała ludziom? To czego potrzebowali-nadziei. Nadzieją było/jest Woodbury, ta idylla pośród całego szajsu, a kiedy miasteczko stanęło w płomieniach mieszkańcy odruchowo zaczęli panikować, snuć najgorsze plany. Pomysł z opuszczeniem mieściny? Hahah, rozbawił mnie. Uświadomił tylko, że CI ludzie naprawdę zapomnieli w jakim świecie żyją. Argument z podręcznikiem od historii? No błagam, genialny. Być może Andrea nie znała imion chociazby każdego z mieszkańców, a potrafiła stanąc na wysokości zadania. Blondi wiedziała, ze tak się nie stanie, że nie ma lekarstwa, była w CDC, ona wie. Moment kiedy Gubernator przyszedł dobić pogryzionego mężczyznę, no miała wrażenie, ze robi sobie kanapkę i słucha radia i jego jęki mu przeszkadzają, dlatego zrobił co zrobił :D Tom słusznie zauważył, że Andy w stosunku do Gubcia stała się zdecydowanie bardziej ostrożniejsza, kalkulując jego każde słowo. Jakby też nie patrzeć, Andy nie zna Ricka po przemianie. Jej relacje z grupą zakończyły się przecież na farmie, gdzie Rick był inny.
Ukłony w stronę Lincolna, on robi dobrą robotę swoją grą aktorską. ąęąęąęę pfffffffff fuj, strasznie się czytało to zdanie. No, także grana przez Niego postać w tym odcinku nie miała wytchnienia. Strata ludzi, wielu ludzi. Z drugiej strony nowi ludzie. THE GROUP IS BROKEN -wisiało w powietrzu calutki czas, miałam takie wrażenie. O jego problemach psychicznych teraz wie już cała grupa. Zobaczymy co zrobią z tym dalej.
Zaś największy zawód na rzecz jasna Michonne. No jak ona moze być odbierana w superlatywach skoro nie znamy jej s takiej strony.. W tym odcinku oprócz chęci zabicia Merla i spania na pryczy nie było jej w ogóle. A szkoda, czekamy dalej. Oby nie została wykopana przez Ricka tak jak mówił.
Zobaczcie jak słaba jest ta grupa w tej chwili, dosłownie w tej. Rick(cierpi na psychozę), Hershel(kaleki starszy człowiek, o, btw. jak to możliwe, ze zszedł po schodach skacząc na jednej nodze po schódkach? Może głupio pytam, ale czy.. tak się da?), Glenn-w totalnej rozterce, pobity, zdolny do mhm no nie wiem, zadeptania mózgowia zombie? haha :D, Maggie- stara się dojśc do siebie po ostatnich przezyciach, Carol- dopiero co straciła największe oparcie w grupie, Carl-nie mam nic do zarzucenia, w końcu brat AssKickera!, Beth- 6nastolatka zajmująca się niemowlęciem, Michonne- w tej chwili pacjentka. W takim skłądzie nie zostaną na pewno długo, czeka Nas dużo zmian.
I tak, mnie równiez ucieszyło, że relacje między bohaterami wyłoniły się na pierwszy plan.
I dla tych 10 ludzi, którzy to przeczytają WARTO. Tomb zdaje sobie z tego sprawę, gdyby szukał aprobaty u każdego użytkownika to daawno temu by sobie odpuścił. Poza tym, miło jest pisać o czymś co się lubi nie czekając na odzew. A jeszcze rozpętać dyskusję i napisać coś wartościowego? Ohh to nie jest definicja stracenia czasu!
Dla niektórych przeczytanie więcej niż 2-3 zdań graniczy z cudem, stąd później takie wpisy.
Dla Ciebie to 60 min? No to mnie rozbawiłeś, gdyż dla mnie to niecałe 10. A zresztą co mnie tam to obchodzi.
Ja się tam nikim nie przejmuję :D Po prostu mnie to bawi, że jeden post długości więcej niż trzy zdania, który zajmuje niecałe 10 min wywołuje takie "coś".
Za dwa dni będziesz mówił, że szybciej piszesz i wciskasz klawisze niż klawiatura przesyła sygnał do PC i w sumie napisałeś to na zasadzie przekazu myśli :)
Produkuj się dalej. Mnie to naprawdę nie rusza.
Ps. nie szkoda ci czasu na takie pisanie, a przepraszam, przecież to typowa zagrywka trolla.
Ja się produkuję? <lol2> Ja wale z ciebie polewkę :) toż to forma rozrywki :) Takie coś jak Angry Birds :D rzucasz ptaszynkę i patrzysz jak świnie kwiczą a domki się przewracają :)
Jak już mówiłem, wisi mi to co tutaj piszesz. Weź może sobie coś poczytaj itd.