Wywiad

Filmweb rozmawia z twórcą oscarowego "Sugar Mana"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Filmweb+rozmawia+z+tw%C3%B3rc%C4%85+oscarowego+%22Sugar+Mana%22-93379
Pora udać się do kina i razem ze szwedzkim artystą Malikiem Bendjelloulem odszukać "Sugar Mana". Film zdobył właśnie Oscara dla najlepszego dokumentu.

Przeczytałem w jednym z wywiadów, że nie lubisz dokumentów muzycznych. To prawda czy zawodowa kokieteria?

Chyba coś pomiędzy. Lubię ciekawe historie, niestety rzadko muzyka coś do nich dodaje. Sama w sobie jest sztuką – nie możesz jej tłumaczyć, definiować. Kiedy to robisz, tracisz kontakt z tajemnicą, zabijasz magię. Potrzebujesz przede wszystkim dobrej opowieści. Pomagałem realizować dokumenty o Kraftwerk, Bjoerk, Rodzie Stewarcie, Stingu. Ale nigdy nie miałem tak dobrej historii – z tak wielkim potencjałem narracyjnym, z tak mocną puentą.   

Tacy artyści jak Sixto Rodriguez nie trafiają się codziennie.

To prawda. Historia jego życia wydała mi się nieprawdopodobna. Miała mnóstwo kontekstów, od razu się w niej zakochałem. Sztuka, odrodzenie, i tym podobne motywy – to było wspaniałe. A przy okazji mieliśmy arcydzieło w postaci pierwszego albumu Rodrigueza. No i nie zapominajmy o historii detektywistycznej: o poszukiwaniu śladów po wielkim człowieku. Podoba mi się przekaz tego filmu: jest w nim nadzieja, jest spełniony sen fanów o sławie ich cichego bohatera. To świetna historia. Po prostu zasługiwała na film.  

Wnioskując z Twoich słów, muzykę Rodrigueza poznałeś dopiero w trakcie dokumentacji.

Najpierw usłyszałem opowieści o nim, dopiero potem zainteresowałem się muzyką. Jego twórczość z początku nie wydała mi się aż tak istotna, ale kiedy zaczęliśmy pracować, a ja wychodziłem z kamerą na ulice Detroit, wszystko zaczęło się zmieniać. Jak ważna była jego praca w kontekście mojej historii zrozumiałem dopiero w Johanessburgu. Pytałem ludzi, czy znali piosenki Rodrigueza. A oni na to: "Czy znam Rodrigueza? To tak jak spytać, czy znam Elvisa albo Hendrixa!". I wtedy sam zacząłem słuchać. To wspaniała twórczość, wspaniała muzyka.

Twój film pokazuje, jak powstaje artystyczna mitologia. Zahacza również o temat miejskich legend. Myślisz, że odpowiedni mit jest tym, czego zabrakło Rodriguezowi u progu kariery?

Być może. Nie sposób tego jednak zaplanować, zaprojektować sobie własnego mitu – przynajmniej nie dla kogoś takiego jak Rodriguez. Często fundamentem artystycznej mitologii jest życie według własnych reguł – bez zbędnego hałasu, bez fanów. Na początku kariery Rodriguez robił źle wszystko, co mógł. Ale pozostawał w zgodzie ze sobą.



Wytwórnia chciała, żeby zmienił nazwisko.

Tak, miał je zmienić na bardziej "amerykańskie". Pierwszy singiel wydał nawet jako Rod Riguez. Wiem, to idiotyzm. Koniec końców, chciał być sobą, nie grał w cudzą grę. Wszyscy drapali się po głowie: kto to w ogóle jest? Jak mamy go promować?

Miał trudniej z powodu latynoskich korzeni?


Miało to na pewno znaczenie. Nie wiem, jak wielkie, ale możemy bezpiecznie zakładać, że całkiem spore. Wtedy Latynosom nie było tak łatwo w branży jak dziś. Teraz jest Marc Anthony, Jennifer Lopez, wielu, którzy przetarli szlak i wielu, którzy poszli ich śladem. Poza tym stereotyp zakładał, że Meksykanin powinien grać meksykańską muzykę, być jak kreskówkowy Speedy Gonzales. Stereotypy to potężna broń.

W RPA Sixto stał się bogiem – artystą formatu Presleya, ikoną popkultury, symbolem walki z apartheidem. Jak wyjaśnić jego popularność w miejscach takich jak Australia? Sprzedał tam miliony płyt zanim jeszcze Ameryka przypomniała sobie o jego istnieniu.

RPA i Australia to de facto dwa miejsca, w których był słuchany – jego płyty dotarły tam stosunkowo szybko. Ameryka dopiero go odkrywa. Rodriguez robi się coraz popularniejszy, jego płyty są hitami na Amazonie, sporo się o nim pisze. Lepiej późno niż wcale.

Historia Rodrigueza nie miałaby szans wydarzyć się teraz, w dobie nowych mediów i tak drożnych kanałów komunikacyjnych. Paradoksalnie, ta sama rzeczywistość sprawia że twój "detektywistyczny" wątek traci impet.    

Nigdy nie myślałem o tym z tej perspektywy. Wydaje mi się, że mało który reżyser myśli. Film miał być możliwie najlepszy, miał być spójny i poukładany. Kiedy sam wybieram się do kina, staram się nie czytać recenzji, nie oglądać zapowiedzi. Chcę wiedzieć jak najmniej i to samo wrażenie chciałem przenieść na swojego widza. Chciałem, aby "Sugar Man" był ekscytujący, pełen niespodzianek. Żeby ludzie nie mogli uwierzyć w tę historię, nawet jeśli już ją znają. Chciałem, żeby podczas seansu o tym zapomnieli. To istniejący psychologiczny mechanizm, to naprawdę działa.



Miałeś jakąś strategię ilustracyjną, jeśli chodzi o utwory Rodrigueza?

Kłopoty bogactwa. Często montujesz coś pod muzykę, potem zmieniasz obraz i nic już do siebie nie pasuje. Ale prawie wszystkie kawałki Sixto to arcydzieła. Miałem więc szczęście – jeśli muzyka jest aż tak dobra, montowanie pod nią to przyjemność.  

Więcej kłopotów sprawiły chyba animacje?


Było gorąco. Zrobiłem szkice, ale nie miałem pieniędzy na animatorów. Czekałem na fundusze wieczność, chciałem nawet wycofać film z Sundance, ale festiwal był dla mnie niezwykle wyrozumiały. W końcu udało się zapiąć budżet.

Szwedzki Instytut Filmowy nie pomógł?

W początkowym okresie produkcji nie dostałem od władz ani centa. Przez cztery lata płaciłem sam za wszystko. Miałem dziury w koszulach i oszczędzałem, bo obiecano mi pieniądze – po prostu musiałem zaryzykować. I wtedy Szwedzi powiedzieli: "nie". Byłem wściekły: "Przecież obiecaliście, jestem zrujnowany". Tym bardziej ciesze się, że wszystko się dobrze skończyło.

Pracowałeś wcześniej w telewizji. To tam nauczyłeś się, jak patrzeć na swoich bohaterów?

Nauczyłem się ważnej rzeczy: dokumentalista musi sprawić, by jego bohater poczuł się najważniejszą i najbardziej interesującą osobą na świecie. Chodzi o entuzjazm artysty, który przełoży się na entuzjazm bohatera, o szczere zaangażowanie. To truizm, ale tak właśnie jest.



Zależy Ci również na mocnej dramatyzacji wydarzeń. "Sugar Man" sprawdziłby się równie dobrze jako kino fabularne.

Lubie tego rodzaju dokumenty, jestem wielkim fanem "Człowieka na linie" Jamesa Marsh. Zrobiłem wszystko, aby producent tego filmu Simon Chinn pracował również przy "Sugar Manie". Fabułę możesz w zasadzie zrobić jak ci się podoba. Ale z dokumentami bywa podobnie – mogą trzymać w napięciu, mogą być podporządkowane jakiejś dramaturgii, mogą zachwycać plastycznie, wizualnie. To większe ryzyko oczywiście – nie znasz historii, nie wiesz czy coś w ogóle się stanie, co warto będzie zarejestrować. To przygoda również dla reżysera. Kreatywność – oto słowo klucz. Póki masz ambicje być tak dobrym jak to tylko możliwe, twojemu filmowi nic nie grozi.

Myślisz już nad kolejnymi przygodami?

Minęło 11 miesięcy od premiery. Rok temu myślałem, że dziś będę pracował już nad czymś nowym. Na razie jednak media nie dają mi żyć (śmiech).

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones