Artykuł

Niosący zwycięstwo

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Nios%C4%85cy+zwyci%C4%99stwo-106062
Barański, Nasfeter, Kluba, Królikiewicz i wielu, wielu innych... Razem z Łukaszem Maciejewskim przypominamy polskie filmy zasługujące na ponowne odkrycie. Prześwietlamy alternatywny kanon polskiego kina.

Pewnego dnia, na planie filmu Krzysztofa Krauzego "Mój Nikifor", Krystyna Feldman weszła do krynickiego domu zdrojowego, gdzie akurat realizowane były zdjęcia. Wdrapała się na stół i w geście proszalnym wyciągnęła rękę. Była tak wiarygodna, że ludzie wołali do niej "Poszedł, dziadu". Pomylili film z rzeczywistością.


 

Krzysztof Krauze po realizacji słynnego "Długu" szukał nowego wyzwania, złamania gatunkowego.
Po "Długu" miałem poczucie, że powinienem znaleźć nową perspektywę spojrzenia na świat – przejść na słoneczną stronę ulicy. Wszystkie filmy staram się robić w obronie sprawy lub człowieka, najczęściej słabszego, skrzywdzonego lub pogardzanego – opowiadał reżyser*. Pomysł nakręcenia jednego z najważniejszych polskich filmów poprzedniej dekady wyszedł od współscenarzystki i autorki dialogów, żony reżysera – Joanny Kos-Krauze.

W książce "Nasze Nikifory" Joanna pisała: Pomyliłam półki w szkolnej bibliotece. Zamiast wyjąć teksty łacińskie, do ręki wzięłam wydaną w 1966 roku małą, zieloną książeczkę Elli i Andrzeja Banachów pt. "Historia o Nikiforze". (...) Tego dnia Nikifor wygrał z Owidiuszem. Tłumaczenia oczywiście nie zrobiłam (dwója, którą wspominam z dumą!), mało tego – książkę ukradłam. I odtąd się z nią nie rozstaję.

Przez kilka lat scenariusz "Nikifora" ewoluował w stronę filmu nowelowego. Pięć historii opowiadało o ludziach, którzy kupili obrazki Nikifora i to zdarzenie odmieniło ich życie. Akcja toczyła się od współczesności do 1945 roku. Po kolejnych  dyskusjach, wahaniach, Krauzowie wrócili jednak do pierwszego pomysłu,  historii przyjaźni Nikifora i Mariana Włosińskiego.

TUTAJ BĘDĘ MALOWAŁA


"Mój Nikifor" nie jest opowieścią ani o sławnym malarzu, ani o jego sztuce. Jest filmem o spotkaniu artysty i jego opiekuna, Nikifora i Mariana Włosińskiego, o przyjaźni w zderzeniu z ofiarą – heroicznym błogosławionym trudzie ze słynnego wiersza Leśmiana.



Marian Włosiński (w filmie gra go Roman Gancarczyk), absolwent ASP, plastyk w Dyrekcji Domów Zdrojowych, spędził z Nikiforem ostatnich kilkanaście lat. Kiedy w 1960 roku okazało się, że Nikifor ma gruźlicę, w Krynicy zamknęły się przed nim drzwi "dobrych ludzi". Nikifor zapukał wtedy do pracowni Włosińskiego i stwierdził: Tutaj będzie malowała (czasem mówił o sobie w rodzaju żeńskim, zawsze niewyraźnie, bo miał język częściowo przyrośnięty do podniebienia). Nikifor został u Włosińskiego właściwie aż do śmierci. Pod koniec życia Nikifora Włosiński nosił go na plecach, mył mu stopy. Trzymał za rękę, kiedy po zawale robiono mu ostatni zastrzyk. W serce, z adrenaliny.

Czasem mi się wydaje, że ty mi się śnisz – mówi w filmie do Nikifora Włosiński. To centralny wątek: spotkanie i dziwna przyjaźń dwóch mężczyzn, w której role z czasem ulegają odwróceniu. Początkowo upośledzony Nikifor (grany przez Krystynę Feldman) przyjmuje pomoc od mocno osadzonego w życiu Włosińskiego. Z czasem jednak to raczej Nikifor pomaga Włosińskiemu. Jedną z największych wartości filmu Krauzego jest pokazanie tego procesu w sposób wiarygodny, wierzymy w tę przemianę bez zastrzeżeń.

Nikifor pokazuje bowiem Włosińskiemu, że radość z następujących po sobie dni  (z pełną świadomością fizycznego bezwładu) jest możliwa, że można cieszyć się z każdej minuty bezinteresownej fascynacji naturą, że dystans do siebie nie musi oznaczać dystansu do sztuki, a podarowany przez Boga talent jest powinnością, obowiązkiem i jednocześnie powołaniem.



Nikifor został hojnie obdarzony talentem – mówił KrauzeTen kaleka, z językiem przyrośniętym do podniebienia, przytępionym słuchem i nikczemną posturą, miał wielką wewnętrzną wolność. Nigdy nie miał dylematów, czy to, co robi, komuś się podoba, czy nie. Większość ludzi na pewno uzna postawę Nikifora za szaleństwo, ja uważam, że to my jesteśmy raczej szaleni. Marnotrawimy czas, nie pozostawiając po sobie niczego trwałego. Imię Nikifor pochodzi z greckiego i oznacza "niosący zwycięstwo". Nikifor niósł ze sobą zwycięstwo wolności.

CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY OBRAZÓW

Chcieliśmy opowiedzieć o poświęceniu, o odwadze dawania i bycia "nikim", czyli zdolności do rezygnacji z własnego "ego" – pisała Joanna Kos-Krauze w książce "Nasze Nikifory".

Nikifor malował średnio po trzy, cztery obraz dziennie. Zostawił po sobie około czterdzieści tysięcy obrazków. Większość zaginęła, została spalona albo zniszczona. Wstawał rano, pluł wodą na palce, mył oczy i szedł malować. Wędrował na deptak albo do pijalni zdrojowej. Popołudniami schodził z murku, dreptał do drzwi pensjonatowej kuchni, gdzie wystawiano mu (albo i nie) miskę ciepłej zupy i wracał do domu. Siadał do stołu i znowu rysował. Tak przez cały tydzień, tylko w niedzielę nie pracował. Niedziela była dla Pana Boga, chodził wtedy do cerkwi.



Nikifor był barwnym zjawiskiem, ale tak zwane "gotowe filmowe biografie" są  zwodnicze. Życie bywa większe od kina. Prawie każdy ma przecież w pamięci własnego Nikifora: na murku, obok malującego, leżała nadgryziona bułka, w kuferku czekały gotowe obrazki. I był on, w zniszczonych bucikach, starym, przekrzywionym kapeluszu, z obklejonymi plastrami okularami na nosie, obojętny na przypatrujących mu się gapiów, niemal pozamaterialny.

W ostatniej fazie twórczości choroba zmusiła artystę do zastępowania akwareli kredkami (malowane przez siebie akwarelki rozcieńczał śliną), a pod koniec życia – ołówkiem. Na tych ostatnich szkicach widać doskonale rygoryzm Nikifora, nadzwyczajną staranność, z jaką komponował plany, dobierał cienie, wyostrzał perspektywę, wyróżniał detale. Miał przy tym pewność skali talentu – na płaszczyźnie papieru, a często także na dykcie, tekturowych pudłach, bezbłędnie rozmieszczał poszczególne elementy i trafiał w sedno. Jego zestawienia barw były zawsze wyszukane. W miejsce typowej dla malarzy "naiwnych" pstrokatej kolorystyki wprowadzał cienie, przesłony, nie narzucające się plamy.

Kolor musi prosić – mówi w filmie Nikifor.

Malował świat czyli Krynicę, Krynica była przecież całym światem. Patrząc na Nikiforowe rysuneczki, oglądamy ciągle ten sam obraz. Krynica – akwarelowe sceny we wnętrzach cerkiewnych i kościółkach, w kuchniach, na posterunkach, pejzaże górskie, dworce i stacyjki, autoportrety, drewniane płoty, siermiężne chałupy, chłopi wystrojeni w płócienne koszuliny po sąsiedzku z eleganckimi kuracjuszkami.



Sceneria Krynicy w obiektywie operatora filmu, Krzysztofa Ptaka, staje się scenerią Nikiforowych wizji. Sennych wizji lepszego świata. Ale Krynica pozostaje również tylko Krynicą – małym, prowincjonalnym miasteczkiem. Krzysztof Ptak wykreował w filmie genialny świat równoległy, zaklęty w nieruchomych kadrach, z kilkoma zaledwie jazdami kamery. W "Nikiforze" nieprzypadkowo pojawiają się określone kolory, specyficzna kompozycja, figuratywność i symetria, bezkresne pejzaże. Wszystko jak u Nikifora.

Prosta, realistyczna relacja, pozbawiona pseudożyciowego filozofowania. Dobrze znałem biografię malarza, znałem jego dzieła, ale w kinie, kiedy zgasło światło, spotkałem żywego Nikifora – pisał o filmie Krauzego wspaniały reżyser, Andrzej Barański.

DZIWNY JEST TEN ŚWIAT

Historia powstania i recepcji "Mojego Nikifora" jest bardzo ciekawa i pouczająca. Najpierw, przez kilka lat, Joanna i Krzysztof Krauzówie ze zmiennym szczęściem przygotowywali produkcję:
Niestety, nikt nie chciał za bardzo tego filmu – pisała Joanna w "Naszych  Nikiforach". – Wszyscy pytali zdumieni: "A kto to będzie chciał oglądać? Kogo interesuje jakiś prymityw z Krynicy? Z takim pytaniem zmagaliśmy się przez sześć lat.

Kiedy film w końcu powstał, początkowo został przyjęty nieufnie i bez zrozumienia; w prasie pojawiła się seria krytycznych recenzji, środowiskowa fama była nieprzychylna. Mimo to z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc "Nikifor" zaczął stopniowo zdobywać publiczność oraz przychylność krytyki. Najpierw lokalnej: trzy nagrody na festiwalu w Gdyni, pięć "Orłów" – nagród Polskiej Akademii Filmowej, a następnie międzynarodowej.



Na festiwalu w Karlovych Varach film Krauzego stał się jednym z największych wydarzeń w całej historii imprezy. Zdobył wszystko, co było do wzięcia: w spektakularnym stylu otrzymał trzy Kryształowe Globy (Nagroda Główna, nagroda za reżyserię, nagroda aktorska dla Krystyny Feldman, a także Wyróżnienie Specjalne "Don Kichot" – nagroda FICC). Podczas wręczania nagrody Krystynie Feldman jedna z jurorek, słynna Ali MacGraw, uklękła na scenie przed polską aktorką, mówiąc z załzawionymi oczami: Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, to, co zobaczyłam, to o wiele więcej niż aktorstwo, objawił się człowiek.

Po sukcesie "Mojego Nikifora" w Karlovych Varach w kolejce o możliwość pokazania filmu ustawili się organizatorzy najpierw kilkudziesięciu, w końcu zaś kilkuset międzynarodowych festiwali. W efekcie "Mój Nikifor" pozostaje chyba najbardziej utytułowanym polskim filmem poprzedniej dekady.

Sama lista nagród "Mojego Nikifora" wypełniłaby osobny artykuł. Wymienię tylko najważniejsze: triumf w Karlovych Varach, Nagroda Specjalna Jury oraz nagroda aktorska dla Romana Gancarczyka na festiwalu w Chicago, nagroda Fipresci w Atenach, nagroda dla Krystyny Feldman na festiwalach w Valladolid, Pune oraz Cinemanila,  Nagroda Kieślowskiego na festiwalu w Denver, nagrody na festiwalach w Los Angeles, Kijowie, w Mińsku, Sofii, Harare, Rabacie oraz Zimbabwe. Triumfalna lista bez końca.

Ten późny sukces "Mojego Nikifora" przypomina trochę losy samego artysty – mówił Krzysztof KrauzeNikifor, od pewnego momentu, nie był w Polsce artystą anonimowym, ale jego prawdziwa sława przyszła dopiero po sukcesie międzynarodowym: kiedy zachwycił się  nim Paryż (triumf w sławnej Dina Vierny Gallery), Amsterdam, Hajfa. Losy mojego filmu są podobne. Najpierw "Mój Nikifor" został przyjęty bardzo źle, ale stopniowo nie najlepsza atmosfera zaczęła się zmieniać. Pojawiły się dobre recenzje, rosło grono wiernych przyjaciół "Nikifora".



Co szczególnie uderzające – dodawała Joanna Krauzena świecie w "Nikiforze" najbardziej podobają się akurat te elementy filmu, które w Polsce były najczęściej krytykowane. Nawet życzliwi "Nikiforowi" krytycy pisali, że zakończenie nam nie wyszło. Że "Dziwny jest ten świat" Niemena w finale jest niepotrzebnym naddatkiem, a w Karlovych Varach ciągle nas zaczepiano, skąd wzięliśmy taką niezwykłą, polską wersję Janis Joplin? Chwalono "półprzezroczystą" kreację Romana Gancarczyka-Włosińskiego, ale przede wszystkim – uniwersalny charakter filmu, zrozumiałego pod każdą szerokością geograficzną.

NIE PÓJDZIE UMRZEĆ

 
Krzysztof Krauze: To nie jest film o jednym Nikiforze. Było kilku Nikiforów: Nikifor – nędzarz, Nikifor – przedwojenny malarz odkryty przez kapistów, Nikifor – dramatyczny więzień gorsetu historii najnowszej, z okresu akcji "Wisła" i deportacji, Nikifor – odkryty przez Banachów i wreszcie Nikifor w ostatnich latach życia. I nad tym Nikiforem się pochylamy. Po latach pracy nad projektem i kilkunastu wersjach scenariusza zrozumieliśmy, że chcąc pojąć Nikifora, musimy zastanowić się nad istotą talentu, ale nasz film powinien być historią przyjaźni i poświęcenia.

Kiedy Nikifor, już ciężko chory na gruźlicę, odmawia w filmie hospitalizacji, woła: Nie pójdzie umrzeć. Ale nie ma w tym rozpaczliwym jęku strachu przed wiecznym odejściem, jest za to paraliżująca pewność, że w szpitalu nie będzie mógł malować, nie będzie tworzył. To wyrok dotkliwszy od śmierci.

Dla Krystyny Feldman – mistrzyni drugiego planu, która w momencie wejścia na plan filmu Krauzego miała na swoim koncie ponad setkę filmowych epizodów (debiut w "Celulozie" Kawalerowicza z 1954) – to była pierwsza główna rola. W filmie nie grała Nikifora, była nim naprawdę – fizycznie wręcz nie do odróżnienia.



Krzysztof Krauze: Ten pomysł przyszedł nam z Joanną właśnie w Krynicy. Zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym czasie w Krynicy przebywała Krysia. Grała w "Bożych skrawkach" Jurka Bogajewicza. Kiedy pan Marian Włosiński zobaczył Krysię, szepnął: "Oto Nikifor". Początkowo Krysia była zaskoczona naszą propozycją, ale uznała ją za wielkie wyzwanie. "Odziedziczyła" po Nikiforze nie tylko posturę i gesty. Podobieństwo fizyczne przełożyło się na podobieństwo mentalne. Krysia Feldman miała bowiem własną, bardzo konsekwentną wizję ludzi i świata, prywatną hierarchię wartości – była  bezkompromisowa i skromna. Później dowiedzieliśmy się, że żyje też trochę jak Nikifor: nie ma pralki, lodówki, a nawet garnków. Tylko to, co jest niezbędne do życia.

Roman Gancarczyk grający Włosińskiego był wielkim odkryciem Krauzów. Wspaniały krakowski aktor teatralny pojawił się na zdjęciach próbnych w Krakowie, startował do jednej z ról drugoplanowych, ale Krauzowie odkryli w nim idealnego odtwórcę roli Mariana Włosińskiego. Patrząc na Gancarczyka, nigdy nie jest się pewnym, co on tak naprawdę sobie myśli. Z panem Marianem było podobnie. W filmie, jak w malarstwie Nikifora, było dużo ciszy. A Gancarczyk znakomicie potrafi wypełnić ciszę mówił Krauze.

***

Siedział tam, gdzie mi wskazano, na murku pod "Soplicowem", naprzeciwko starych zdrojowych łazienek. Dostrzegłem go od razu w pustej uliczce – tak bardzo samotnego, jakby nie należał do tego świata – pisał o Nikiforze Krynickim w opowiadaniu "Biskup jedzie przez morze" Jan Józef Szczepański. Pisarz notował dalej: Podróż Nikiforowego biskupa nie jest jednym z eksponatów mojego prywatnego muzeum. Jest... jak by to określić... Jest oknem. Jednym z okien przebijających ściany mojego świata. Od dwudziestu już lat zaglądam w to okno z niesłabnącą ciekawością i z niezmiennym bezradnym zadziwieniem.

To samo zadziwienie towarzyszy mi za każdym razem, podczas oglądania wybitnego filmu Krauzego.
Wielki węgierski pisarz, Sándor Márai, w "Dziennikach" rozpatrywał swoje życie jako długotrwałe, uporczywe odchodzenie, któremu towarzyszy niesłabnące poczucie konfuzji. Życie Nikifora również było niekończącą się konfuzją: ale raczej dla innych, dla znawców sztuki – nie dla samego Nikifora. Fizyczny bezwład, upośledzenie Nikifora, dzień po dniu, stawało się dla niego nieoczekiwaną iluminacją, silnym artystycznym doznaniem.



Bezwładne ciało wyławia z przeszłości, z teraźniejszości, to, co przebija z mroku. Osiemdziesięciopięcioletni Márai porównywał ów stan do ostatniego promienia o zmierzchu, kiedy nieboskłon już jest ciemny, światła nie widać, ale ciągle jeszcze się go czuje. Tym przesmykiem światła w ostatnich latach życia Nikifora było jego spotkanie z panem Marianem. Włosiński trwał przy Nikiforze do końca zmierzchu. Aż po kres.

Krzysztof Krauze opowiadał mi kiedyś, jak zafascynowany patrzył na  czarnoskórego, świetnie ubranego, pewnego siebie biznesmena, który, w trakcie nowojorskiego seansu "Mojego Nikifora", nagle zaczął się zmieniać. Zrzucał kolejne maski. Wreszcie się rozpłakał: głośno i bezwstydnie. W maleńkim człowieczku, który mieszkał w uzdrowiskowej miejscowości gdzieś daleko w Polsce zobaczył kogoś dobrze znajomego. O kim zapomniał.


*Wszystkie wypowiedzi Krzysztofa Krauzego pochodzą z wywiadów Łukasza Maciejewskiego.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones