Do misji wysłano tym razem specjalny oddział antyterrorystyczny, liczący zawrotną liczbę czterech funkcjonariuszy, z czego jeden do noszenia kamery. Niestety byli to nowicjusze zrekrutowani z drogówki i straży miejskiej, pierwszy dzień w AT. Nie przeszli jeszcze szkolenia, nie zapoznano ich z posiadanym wyposażeniem ani nie poddano testom na inteligencję. Już po dwóch minutach dopuścili się niesubordynacji, później jeden z nich udał się na rozpoznanie terenu, ubezpieczany przez partnerów stojących dwa piętra wyżej. Drugi zostawił karabin i wszedł do szybu wentylacyjnego, w którym "coś się rusza", uzbrojony tylko w latarkę. To znaczy nie, miał jeszcze pistolet przy pasku, ale o tym został poinformowany przez dowódcę dopiero w połowie filmu. Chłopaki zabrali ze sobą również flary, dla których niestety nie znaleźli zastosowania, za to zapomnieli zabrać amunicji. Natomiast kamerzysta, trzeba przyznać, okazał się wysoce kompetentny - naprawił stłuczoną w poprzedniej części filmu żarówkę z kamery.
Inna sprawa, że ludzie odpowiedzialni za zabezpieczenie terenu wokół miejsca akcji również się nie popisali - zdążyli oblepić cały dom torebkami foliowymi, a nikt nie pomyślał, żeby sprawdzić plany budynku i np. policzyć wyjścia, w efekcie czego do odciętej od świata kamienicy zdążyli wejść niewpuszczeni drzwiami frontowymi lokatorzy, wycieczka szkolna, Świadkowie Jechowy, koleś z ulotkami, jacyś bezdomni, windykacja do mieszkania na ostatnim piętrze z powodu zaległości w opłatach za telefon... i cholera wie kto jeszcze.
Ogólnie dziwi fakt, że do napisania scenariusza do tego filmu potrzebne były aż 3 osoby. Jak dla mnie do napisania takiej historii wystarczyłby jeden z funkcjonariuszy tego oddziału AT.