Przyznam szczerze, że dopiero wczoraj pierwszy raz obejrzałem ten film... Nie wiem, jakoś nigdy wcześniej chyba nie miałem okazji. Myślę, że film jest dla grona fanów Sci-Fi itp. dlatego mnie nie zachwycił. Momentami nudny, ciężko wszystko pojąć. Pokazany inny świat, bardzo dobra reżyseria, efekty jak na tamte czasy na prawdę bardzo dobre, ładnie pokazane LA no i Rutger Hauer, którego momentami się nawet bałem;) Nie jestem fanem takich filmów więc oceniam go na 6/10 jednak za Rutgera Hauera i reżyserie oceniam na 7/10. Warto zobaczyć, ale jednak spodziewałem się więcej i to można powiedzieć, że duuużo więcej... 7/10
Nie ty jeden tak masz. Ten film przy pierwszym oglądaniu bywa ciężki. Ale jest w nim coś co chwyta i przyciąga człowieka, zresztą z twojego postu też to wynika. Przy każdym następnym seansie film zyskuje potężnie, aż w końcu dochodzi się do jedynego słusznego wniosku. Arcydzieło SF. Bez dwóch zdań.
Zależy od wersji.
W wersji producenckiej - replikant dowodzi swego człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując w finale od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.
Pozostaje pustka.