Klasyk kina SF ale i też kina ogólnie pojętego. Pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana. W pamięci po tym filmie na trwałę zostały mi obrazy: architektura miasta-molocha, sceny badań empatii androidów przez łowców, śmierć ostatniego z androidów (Rutger Hauer). Z dwóch wersji tego filmu wolę reżyserskie wydanie. Ze względu na to że dodano jeszcze jedną drogę interpretacji obrazu. Mianowicie opcja że Deckard jest androidem. Odnośnie zgodności książki i flimu. Ridley Scott moim zdaniem rozszerzył bardziej wątek przedłużenia przez androidów swojego życia, zbuntowania się przeciwko twórcą. Natomiast Dick bardziej skupił sie na tym co moze odróżniać prawdziwego człowieka od maszyny człekopodobnej. Na tych różnicach bazują moim zdaniem różnice fabularne.
Co prawda nie widziałem wersji reżyserskiej (ale oczywiście zamierzam to jak najszybciej nadrobić :) to w wersji producenckiej też można dojść właściwie do wniosku, że Deckard jest androidem. Dlaczego? Pamiętacie zdjęcia, które Deckard miał w swoim mieszkaniu na fortepianie? Przecież na początku dowiadujemy się, że androidy nie mając własnej (powiedzmy) rodziny, "budowali" sobie taką zbierając lub też robiąc zdjęcia. (zdjęcia znalezione w szafce w hotelu 2 androida (sorka wyleciało mi teraz z głowy jego imię ;)... Czy może się mylę? co o tym sądzicie?
W wersji producenckiej - replikant dowodzi swego... człowieczeństwa
W wersji reżyserskiej - nie.
I to jest ogromna strata dla filmu.
Niestety w wyniku, perfidnej dodajmy sugestii Ridleya, że Deckard nie jest człowiekiem, lecz androidem, a właściwie replikantem (za pomocą snu o jednorożcu i przyniesionego mu do domu origami o kształcie jednorożca sugerującego, że sen został mu wdrukowany) film traci swoje... człowieczeństwo.
Bo czyż nie tego dowodzi robot Roy Batty ratując w finale od śmierci... człowieka, który mu zagraża?
Swojego człowieczeństwa.
Dopóki Deckard jest człowiekiem to scena wielka, pełna humanizmu.
W momencie gdy Deckard okazuje się androidem scena traci jakiekolwiek znaczenie. No, bo co może oznaczać, czego dowodzić, że jeden replikant ratuje drugiego?
Niczego.
Pozostaje pustka.