Może mi ktoś powiedzieć dlaczego w obsadzie nie ma nic o kocie?? Przecież on tam miał ważną rolę! Kto wie, czy to nie była rola jego życia! W ogóle, to to była rola główna! Powinien dostać oskara. A nie ma nawet wzmianki! Teraz to już pewnie nie żyje... Może ma chociaż jakiś pomnik? Na pewno ma.
Ale najbardziej żałosny i nieśmieszny to był ten japoniec z krzywym ryjem. Jemu powinni dać złotą malinę. Co za beznadziejne poczucie humoru, gorzej niż w Disneyach!
Ale może w latach sześćdziesiątych to coś takiego jak ten Japoniec było jeszcze dla ludzi śmieszne? Nie wiem jak to sobie inaczej wytłumaczyć, bo poza nim to nie było w filmie aż tak dennych prób rozśmieszenia publiczności. Chyba że on nie miał być śmieszny?
Japoniec to jedyny słaby punkt filmu i zdecydowanie miał on być "zabawny" ale coś jednak nie wyszło. Jednak nawet on nie zmienił mojej oceny "Sniadania..". 10/10 bez dwóch zdań!
Też 10/10. Chociaż zakończenie w filmie było inne, to i tak i film i książka są niepowtarzalne :)
Czytając tą wypowiedź do połowy się zgadzam, ale przez część tekstu zastanawiam się czy to nie troll lub dziecko. Nieważne, pozostawię to bez komentarza. Aczkolwiek w napisach początkowych jest wymieniony trener kota.
Moim zdaniem Kot był alegorią miłości. Istniał w życiu Holly, przelatywał, jednak nie był, aż tak ważny, nie miał imienia (jak mawiała "nie należą do siebie"). Imię miała mu nadać dopiero gdy się ustatkuje i znajdzie miejsce, w którym poczuje się tak dobrze jak u Tiffany'ego. Podejrzewam, że wtedy też znalazłaby miłość. Gdy w taksówce kłóci się z Paulem wyrzuca z niej kota, czyli odrzuca miłość. Potem jednak zrozumiała co naprawdę czuje, wróciła po kota. W ostatniej scenie, scenie pocałunku, kot znajduje się między Paulem, a Holly. Znalazła miłość.
Takie są moje przemyślenia.