Dla mnie "Śniadanie u Tiffany'ego" jest historią zagubionej, interesującej dziewczyny szukającej swojego miejsca na świecie i... niczym więcej. Film mnie nudził, odniosłam wrażenie, że większość ludzi, którzy tak się nim zachwycają, po prostu go nie rozumieją, a wysokie oceny i pochlebne opinie wystawiają tylko po to, by uchodzić za niebanalnych, innych, o uważnym i głębokim spojrzeniu na świat. To jak z Paulem Coelho - wszyscy go czytają, cytują, ale tak naprawdę znaczna część nigdy głębiej nie zastanawiała się nad sensem jego ochjakżeuduchowionejtwórczości. A pan Coelho ciągle kręci się wokół tego samego. Taki mały paradoks - jest znakomitym pisarzem (muszę przyznać, że po odstawieniu jego książek zawsze czuję się "mądrzejsza"), ale tak naprawdę niczym nie zaskakuje, chce jakby na siłę ukazać tę magiczną stronę świata, często niepotrzebnie. Mimo wszystko, postanowiłam powstrzymać się przed wystawianiem filmowi danej ilości gwiazdek - może jestem na niego po prostu za głupia...?
Nie!! Ten film nie rusza zupełnie!! Magiczny z pewnością nie jest. Jest wręcz infantylny, to jet taka filozofia dla ubogich. Jak chce się głębokiego przekazu to ogląda się filmy skandynawskie, ambitne. Ten jest wręcz banalny.
Wydaje mi się, że w tej kwestii zasadniczą rolę odgrywają oczekiwania i nastawienie, a właściwie ich nieadekwatność co do rzeczywistości, co skutkuje niczym innym jak właśnie rozczarowaniem. Z Twojej wypowiedzi można wywnioskować, że przed filmem przeczytałaś kilka opinii osób trzecich i uprzedziłaś się na korzyść filmu;) czego później nie zweryfikowała jego projekcja, racja?
Mnie osobiście film zachwyca i nie ma z tym nic wspólnego potrzeba afiliacji społecznej. Warto zwrócić uwagę, że Blake Edwards przekształcił historię Trumana Capote'a na potrzeby własne robiąc ze ''Śniadania..." lekką komedię romantyczną o szczęśliwym zakończeniu. Może zamiast oglądać ''ambitne, skandynawskie filmy'' wystarczy przeczytać pierwowzór Capote'a o zupełnie odmiennym zakończeniu aby dostrzec ''głębię'' tego dzieła.
Infantylność jest jedną z głównych cech bohaterki, która została w obrazie nakreślona właśnie po to, żeby pokazać jej naiwne, dziecinne podejście do świata i ludzi. Na czym polega wyjątkowość tej postaci? Mimo iż Holly pała się najstarszym zawodem świata, jest niestała emocjonalnie, infantylna - ani przez chwilę nie irytuje, a wręcz przeciwnie. Zarówno Edwards jak i Capote budują relację emocjonalną między widzem a bohaterką sprawiając, że rażące wady postaci ustępują miejsca jej zaletom, które staramy się wyciągnąć z każdego jej zachowania.
Film został nieco skomercjalizowany na potrzeby audytorium, więc różni się od książki. Magicznego klimatu z pewnością nadaje mu wspaniałe "Moon River" w wersji równie magicznej w tej roli Audrey Hepburn, której strojami od Givenchy'ego zachwycają się po dziś dzień kobiety na całym świecie.