Mam pytanie do osób, które zarówno obejrzały ten film jak i przeczytały jego książkowy pierwowzór. Jestem świeżo po lekturze Śniadania u Tiffany'ego i muszę przyznać, że mi się spodobało (ma duży potencjał filmowy). Zastawiam się więc czy ekranizacja bardzo różni się od książki i czy te różnice wpłynęły ujemnie na całą fabułę. Będę bardzo wdzięczna za każdą odpowiedź.
POLECAM FILM!!
To jest tylko moja własna opinia ale dla mnie KSIĄŻKA to dno... Holly jest tam zezowatą dziewuchą..
a w FILMIE Audrey Hepburn stworzyła niezapomnianą postać...
i ogólnie film jest jednym z moich ulubionych, a książkę omijam szerokim łukiem!
pozdraiwam
Dzięki za odpowiedź. Film jeśli tylko nadarzy się okazja, obejrzę. Ale nadal czekam na kolejne opinie.
Mi podobała się zarówno książka jak i film. Fakt różnią się od siebie, ale nie powiedziałabym, że książka to dno, a wręcz przeciwnie uważam ją za bardzo dobrą. Wracając do filmu to warto go obejrzeć. Ja osobiście go uwielbiam.
Książka jest cudowna, ale jednak uważam, że film jest lepszy.
Audrey Hepburn stworzyła taką Holly Golightly, jakiej nie udało się stworzyc Trumanowi Capote.
Przede wszystkim książka i film różnią się od siebie zakończeniem, poza tym jest taka zbieżność wątków, że aż byłam zdziwiona (poza tym, że w ksiązce nie ma nic o związku głównego bohatera). Holly w książce strasznie mnie wkurzała, w filmie natomiast - dzięki kreacji Hepburn - jesr całkiem sympatyczna.
też się zdziwiłam , ze wielu watkow nie wykorzystano w filmie np.ciąża Holly,
ale mysle ze rezyser odpowiednio wybral sceny , tzn. rozbudowal watek glownego bohatera - Paula Varjaka bo bez niego [watku] film bylby lekko przygnębiający a Holly pozostala by "zepsutą dziewucha"
Książka i film się różnią, w książce bohaterka rzeczywiście jakoś bardziej kojarzy się z osobą pokroju Marylin Monroe, natomiast Audrey nadała tej roli zupełnie inny, wrażliwszy wymiar. Bo nikt patrząc na nią nie powie, że gra kobietę - hmm w typie call-girl. Każdy nadal w niej widzi cudowną, eteryczną Audrey, zagubioną w świecie, szukającą swego miejsca i mimo wszystko miłości.
Uważam, że warto przeczytać książkę i zdecydowanie obejrzeć film.
W książce główna bohaterka wcale nie jest taka pociągająca, a Hepburn nadaje jej urok. Jest taka zmysłowa i jak na tamte czasy piękna! I milion razy ładniejsza od Monroe. Polecam film!
Bo Capote tworzył Holly z myślą o Marilyn.
Dla mnie postaci w książce były zdecydowanie antypatyczne, wręcz odczłowieczone. Wcale nie miałam ochoty oglądać ekranizacji - dopóki nie zobaczyłam Audrey w innych filmach. I zdecydowanie wolę adaptację od oryginału - kocham tę scenę, jak Holly, przemoknięta do suchej nitki, krzyczy: "Caaat...!".
Książka i film to zupełnie dwie inne bajki, całkowicie się od siebie różnią.
Kiedyś ów film był jednym z moich ulubionych, ostatnio gust mi się trochę zmienił i za zdecydowanie lepszą uznałabym książkę Capote`a, którego prozę bardzo sobie cenię. Jak sam mówił, ze "śniadania..." uczynioną hollywodzką przesłodzoną historię, która w jego zamierzeniu wcale takową nie miała być. I rzeczywiście - owa filmowa "cukierkowatość" chwilami mnie razi, natomiast w książce bohaterowie są o wiele bardziej interesujący, chociaż może nie zawsze godni naśladowania, a w zakończenie Capote`a łatwiej jest mi uwierzyć ...
calpurnia, wiesz jak się wkurzyła,, kiedy wyrzuciła kota? No, ale lubię happy endy. Trochę przewidywalny film na nasze czasy, ale wtedy to był hicior! Lubię też moment kiedy Holly pali papierosa i podpala coś. Nie pamiętam co teraz, ale zaraz to się gasi. Się wtedy uśmiałam. ;)
ps. Nie cierpie Mairlyn.