Pierwsza scena jeszcze z czołówką niby nic a mnie hipnotyzuje. Pusta poranna ulica N.Y. Wystawa TIffaniego. Śniadanie z papierowej torby. Piękna dziewczyna i ten genialny kawałek muzyczny.
Mam tak samo;) Audrey była niezwykła, trudno ją określić słowami. Po prostu, oglądając filmy z Jej udziałem, patrzę jak zahipnotyzowana.
Ja uwielbiam scenę szykowania się do Sing Sing - to paplanie Holly jest urocze, wspaniała jest też scena kiedy Paul i Holly chcą zrobić zakupy u Tiffaniego a dysponują 10 dolarami, nie mówiąc już o scenie końcowej, która zawsze łamie mi serce a miauknięcie biednego, zmokniętego Kota przyprawia o łzy (jak przystało na skończoną kociarę :D).
Macie rację, jest to wręcz magiczny film. Nie jest to jednak zasługa wyłącznie Audrey, ale również reżysera, innych aktorów i cudownego KOTA.;)
Sukces ma wielu ojców... Niesamowitą pracę wykonał G. Axelrod, jego scenariusz jest świetny - to chyba dzieło jego życia! Dla mnie największy atut filmu to klimatyczna i kameralna muzyka... Aktorstwo też jest na wysokim poziomie choć Peppard jakoś specjalnie mnie nie olśnił, jest taki spięty i oficjalny... Jednak cały film jest czarujący i ponadczasowy.
Paradoksalnie ta magia dzieje się w środku miasta, w kamienicy jakich wiele - wreszcie Hollywood zerwało z bohaterką - księżniczką i wydumaną historią miłosną rodem z wyższych sfer...
Film jest pełen autentyzmu choć cudne stroje i scenografia mają nieco teatralny charakter... a Kot... jak wszystkie koty świetny!