Sposób, w jaki załatwiła rekina sprawia, że powinna zostać członkiem zespołu Karoliny Czarneckiej „Żelazne Waginy”. Przypomina mi się równie głupia scena ze „Szczęki dwie”, kiedy szeryf wtyka rekinowi do buzi całą linię przesyłową.
Cały film robi za tanią miejscówkę. Od połowy wszystko strasznie śmierdzi tanim feminizmem najnowszej fali. Baba już nie jest wkurzonym kaszalotem, lecz seksowną, delikatną, ale nieustępliwą blondynką. Wyliczy czas potrzebny na dopłyniecie do boi, ptaszkowi nastawi zwichnięte skrzydełko, a samej sobie zszyje ranę kawałkami złotego łańcuszka, a na końcu wyprowadzi rekina na stado meduz czy koralowców. Już nie wiem, co to tam było. Lekkość i pewność, z jaką uskoczyła przed szarżującym w stronę dna rekinem zasługuje na najwyższe uznanie. Pomysł rodem z filmów z Arnoldem i Sylwestrem.
Słowem, baba z żelazną waginą. Wyjątkowo urodziwa, więc nawet rekin chciał ją schrupać. Tylko że ona mu się nie dała i jak Kazia Szczuka pokazała mu, gdzie raki zimują. Na dodatek w epilogu wraca po roku z całą rodziną, aby dalej pływać.
Z tymi wypadkami już tak jest. Większość motocyklistów po ciężkich wypadkach też wraca na dwa kółka.