Rewelacyjne „Ultimatum Bourne’a” wykreowało modę na nowe kino akcji – krótkie ujęcia, kamera prowadzona z ręki, dynamiczny montaż i realizacyjny chaos, który ma stwarzać namiastki realizmu. Widzieliśmy to już w dobrym „Królestwie” Berga, widać i teraz.

I rzeczywiście trzeba przyznać, że mamy do czynienia z niezłym kinem akcji – dynamicznym i ciekawie zainscenizowanym, szczególnie w scenach paniki i pościgu samochodowego (taka gorsza kalka „Ronina”, czy „Ultimatum Bourne’a”). Od strony technicznej rzeczywiście trudno coś filmowi zarzucić.

Z drugiej jednak (tej merytorycznej) film jest przekombinowaną bzdurą, która nie dość, że raczy nas absurdalnymi pomysłami („backup” prezydenta), źle wplecionym wątkiem politycznym (niepotrzebne próba kreślenia bliskowschodniego odwetu) to jeszcze jest heroistyczną laurką o dzielnym prezydencie USA (spokojnie, nie jest tak tragicznie jak w durnym „Air Force One”) i agentów ochrony.
Dla fanów kina akcji będzie mimo wszystko nie lada gratką.

Moja ocena - 6/10