PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=832443}

Something Else

After Midnight
4,4 202
oceny
4,4 10 1 202
After Midnight
powrót do forum filmu After Midnight

Hank (Jeremy Gardner) usycha z powodu opuszczenia go przez dziewczynę. Popada w deprechę, pije i cholernie tęskni rozpamiętując dni spędzane z ukochaną. Jakby tego było mało – znika kot a wkrótce z okolicznych krzaczorów zaczyna go co noc (Hanka, nie kota), regularnie o tej samej porze nachodzić tajemniczy drapieżnik próbujący wtargnąć do domu. Hank mieszka na odludziu. W zaniedbanym, wielkim starym domu. Wokół nie ma sąsiadów mogących potwierdzić jego relacje. Gliniarz reagujący na zgłoszenie interpretuje ślady pazurów widoczne na drzwiach jako aktywność baribala zwabionego kocią karmą. Kumpel Hanka (w tej roli, mało rozgarniętego przyjaciela – Henry Zebrowski) typuje, iż niezidentyfikowanym intruzem może być głodna puma. Zasadniczo chyba nikt Hankowi nie wierzy a na dodatek sam nasz bohater zaczyna się zastanawiać czemu zniknięcie (odejście) dziewczyny zgrało się idealnie w czasie z aktywnością tajemniczego napastnika próbującego sforsować drzwi jego domu. Hank zastawia pułapki na niedźwiedzie i czeka nadejścia nocy. Tym razem poza strzelbą uzbroiwszy się także w aparat fotograficzny…

Tyle tytułem wstępu. Do filmu nastawiłem się optymistycznie. Lubię Gardnera. Kilka lat wcześniej zapamiętałem Go pozytywnie z - na poły amatorskiej i podobnie jak omawiany „After Midnight” – niskobudżetowej wariacji o zombie pt. „Battery”. W drugoplanowej roli pojawia się też dość często Justin Benson, także odbierany przeze nie z sympatią a zapamiętany z kolei z dość karkołomnego pomysłu za jaki uważam „Endless” z którego zapadł mi w pamięć. Sympatia do tej dwójki jednak niewiele pomogła na tle całościowego odbioru filmu.
Początek, jak to zresztą często w horrorach bywa – prezentuje się obiecująco. Coś łazi przed domem próbując sforsować drzwi. Coś dużego i drapieżnego. Znika dziewczyna. Znika kot. Ludzie bohaterowi nie wierzą. Nawet się zeń podśmiewają.
Dość klasyczny układ, ale dobrze sfilmowany miał szansę przyciągnąć oko i zając uwagę. Tyle, że… chyba zabrakło talentu.
Głowna wina zdaje się obciążać Jeremiego Gardnera. W końcu to autor scenariusza oraz współreżyser. On sam dużo wkłada w odtwarzanie roli Hanka. To widać. Tyle, że szybko priorytet filmu idzie w wątki stojące daleko od kina grozy.
Przeżywanie zniknięcia ukochanej. Ciągłe retrospekcje, pomyślane najczęściej w rozwlekłej i rozbudowanej formie, pokazujące jak to z nią było dobrze, odbierania zaległej korespondencji która też ją przypomina, wydzwanianie na jej komórkę itd. Wszystko przetykanie chlaniem alkoholu mającego uśmierzyć ból, poczucie porzucenia i narastającą frustrację. Tego jest po prostu za dużo. 90% filmu to jakieś cierpienia porzuconego. Tyle że ja nie usiadłem do seansu aby obejrzeć dramat. Plakaty z filmu, zwiastuny i trailery w sieci, przyporządkowanie obrazu do gatunku horroru na wszystkich portalach i platformach, które przebadałem przed obejrzeniem filmu… Wszystko to manipulowało mną, jako potencjalnym widzem, że proponuje mi się kino grozy. Dlatego po seansie czułem się z lekka oszukany. Gdyby jeszcze wątki obyczajowe skonstruowano jakoś zajmująco, można by się im dać ponieść. Ale z filmu wieje zasadniczo nudą. Jest przegadany, wtórny i idzie po utartych schematach.
Całość ciągną w dół rozwlekłe dłużyzny z którymi naprawdę wg mnie przegięto.
Film liczy sobie 83 min, ale po odjęciu 5 min na „listę płac”, głownie z końca – niewiele ponad godzinę zostaje na całą fabułę. Tymczasem przed finałową sceną mamy blisko 15 minutowe (dosłownie, nie w przenośni), stacjonarne ujęcie, w którym dwójka bohaterów siedzi ględząc przy winie o „du..e Maryni”. Podobne ujęcia stanowią raczej receptę na zanudzenie widza, niż na jego przestraszanie. Gdyby jeszcze towarzyszyły im dialogi rodem z Woody Allena. Ale scenarzysta wykazał w dobranych rozmowach nieszczególnie dużo inwencji.
Przypominam – w deklaracjach twórców to miał być horror. Nie – przede wszystkim horror. Tylko po prostu horror. Wyszło więc trochę, że nabiera się widownię przed seansem.
Dłużyzny, nuda i fabuła „nie na temat” to jedno.
Osobne zarzuty może wywołać szereg bzdur, niespójności czy luk w scenariuszu, ewentualnie niedopatrzeń, które zlekceważyli twórcy, jeśli nie cała ekipa.
Co noc bohatera nachodzi jakiś wielki drapieżnik a ten właściwie co noc czekając na intruza… każdorazowo sobie docelowo... zasypia na tapczanie.
Gdy w jednej scenie czeka na przybycie groźnego gościa w otwartych drzwiach zamiast choć udawać czujność myśliwego czatującego na swój cel – bohaterowie zaczynają rozpamiętującą dyskusję, całość popijając lampkami wina… Halo!? Co jest? Lada moment ma z chaszczy wyskoczyć coś, o czym wiadomo, że jest dużych rozmiarów, że jest agresywne, że zalicza się do drapieżnych spożywających mięso i że nie tylko nie boi się człowieka, ale wręcz szuka z nim konfrontacji…
A oni sobie gawędzą, opróżniają lampki wina i z butelką przy nodze rozpamiętują w otwartych zapraszająco drzwiach - wzajemne żale. I robią to ze stoicyzmem, którego nie rozproszyła by najwyraźniej nawet perspektywa szarzującego nosorożca.
Naprawdę wydaje mi się, że większość ludzkości zachowywała by się skrajnie inaczej w oczekiwaniu na nieznane, nadchodzące realnie zagrożenie, które ma ci zaraz wyskoczyć na posesję z krzaków.
Motywem przewodnim filmu miało też być (celowo zaznaczam, że „miało być”, gdyż w praktyce za motyw przewodni posłużyła tęsknota za ukochana i cierpienia zalewane alkoholem z tym związane) osaczenie przez zwierzę próbujące wtargnąć do domu bohatera. Tyle, że jak się chwilę przyjrzymy to filmowcy sobie za obiekt scenerii upatrzyli dosyć dziwny dom. Zwróćcie proszę uwagę, iż obok drzwi wejściowych, drapanych i rozwalanych co noc, znajdują się wielkie, szerokie okna osadzone tak nisko, iż szkło zaczyna się na wysokości kolan jeśli nie łydek. Ale agresor jakoś nie pcha się przez nie, upierając się wejść przez solidne, zabarykadowane, jednolicie drewniane drzwi. Z drugiej strony pomieszczenia widzimy inne, podobne drzwi prowadzące na zewnątrz. Bohater też przez nie wchodzi i wychodzi. Te drugie są nawet łatwiejsze do sforsowania. W odróżnieniu od atakowanych przez cały film – nie jednolicie drewniane a w dużej mierze przeszklone, przystawione w odróżnieniu od pierwszych, blokowanych tapczanem – jedynie telewizorem. Ale przez nie jakoś nigdy żadna poczwara przeleźć nie próbuje...

Nie będę jakoś szczególnie zniechęcał do oglądania filmu.
Najlepiej niech każdy sam zobaczy i oceni.
Po prostu z jednej strony uważam obraz w zaproponowanej formie za nudny, przegadany i nie na temat. Z drugiej strony oceniam go jako swoistą niedoróbkę. W obszarze scenariusza, niedopatrzeń na samym planie oraz niewielkiego wysiłku włożonego przez samych twórców w klimat, atmosferę i całą otoczkę filmu.
Za scenerię wybrano jakieś krzaki, góra do kolan. Nie można było pomyśleć o plenerze w głębi jakiegoś lasu? Który bardziej budowałby poczucie zagrożenia, izolacji, tajemniczości i osamotnienia. Ale nawet te nędzne krzaki, które obrano za pole rywalizacji człowieka z nieznanym zagrożeniem – filmuje się jakby na odwal. Bohaterowie łażą po nich i ględzą o UFO lub snują jakieś inne spiskowe teorie wypełniając czas emisji bezproduktywnymi, nic nie wnoszącymi dialogami. Nawet rachityczne gałązki, nawet leżące w bezruchu pudełko zapałek czy paczkę fajek można sfilmować tak, że wzbudzi niepokój. Ale w filmie na nic podobnego nikt się nie zdobył.

Mamy więc finalnie niskobudżetowy obraz, dość konsekwentnie męczący widza zanudzaniem w tematach obyczajowych a gdy w końcu w finałowej scenie spada na widza pożądana makabreska z zakresu kina grozy – wszystko na co stać pomysłodawców historii to oblanie scenerii mazią imitującą krew i groteskowa walka oberwanym porożem. Gdyby to ostatnie było choć w przybliżeniu tak efektywne, jak proponują nam twórcy filmu, zamiast z broni palnej dużego kalibru polowano by na drapieżniki z użyciem rogów poobrywanych kopytnym.
Szkoda. Potencjał niezaprzeczalnie był i to niemały. Finalnie jednak wyszło tak jak zazwyczaj, tyle że na dodatek jeszcze w dość nudnej oprawie.

Jeśli zanudziłem w przydługich wywodach - to przepraszam. Na jakiś czas po seansie mogła się do mnie przyczepić rozwlekła konwencja filmu z której się jeszcze niestety nie otrząsnąłem.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 3
jabu

Uważam, że twoja wypowiedź ma więcej treści i sensu niż cały ten film. Lubię filmy dziwne, nie oczywiste, ale tutaj coś nie zagrało tak jak powinno.

ocenił(a) film na 3
JoaHa88

Moja wypowiedź jest przegadana, ale po części wynikało to z frustracji po seansie filmu, po którym (z różnych względów) oczekiwałem znacznie więcej. Ty ujęłaś to samo, tyle że w telegraficznym skrócie, za to trafiając w dziesiątkę. Rzeczywiście coś nie zagrało. Myślę, że nie zagrał cały szereg rzeczy.
Pozdrawiam.

jabu

Także z dużą nadzieją podchodziłem do seansu, lubiąc mniej znane i niskobudżetowe dzieła, ale ten film jest po prostu bardzo nużący. Znów - nie mam nic przeciw takim tytułom w których nie dzieje się wiele, albo są wypełnione statycznymi ujęcia, czy dialogami. Tutaj jednak jest po prostu nieciekawie. Na tyle, że nie dokończyłem. Może to zrobię w wolnej chwili.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones