Co za tragedia. Taka z Knightley Karenina jak z piwa szampan. Z wyciorem na głowie, jak ostatni
kocmołuch. Wroński to zniewieściały, antypatyczny chłoptaś. Już nawet Karenin jest znośny, ale
tylko na tle pozostałej dwójki. Wyszła z tego wszystkiego jakaś kompletna groteska i to jeszcze
nudna. Niewiarygodnie nudna. Poza tym czy dzisiaj ze wszystkiego trzeba zrobić tandetę?
Jedyne, co można zaliczyć na plus, to pomysł pokazania tego wszystkiego w formie
przedstawienia teatralnego. Pewne ujęcia przypominają mi film "Goya en Burdeos", dość
specyficzny w formie. Ale "Anna Karenina" jest filmem tak słabym, że nie ratuje go ani ta
specyficzna konwencja, ani stroje, ani inne poboczne kwestie.