Wiem, spadną na Mnie gromy, wiem, zostanę wyzwany od prostaków? Byc może. Ze swojej strony nie zamierzam obrażac kogokolwiek komu najnowszy film Tarantino się podobał. Nie zamierzam sarkac ani osądzac czyikolwiek filmowy gust, każdy ma swój. Przyznam się jednak, że naprawdę, bardzo dawno nie przydarzył mi się przypadek w którym moja osobista ocena byłaby aż tak krańcowo inna od reszty ocen. "Bękarty Wojny" koszą kasę i to nie tylko u nas, na zachodzie jest bez zmian, może to sprawa, naprawdę porządnej reklamy? Może stoi za tym mile łechtająca czyjąś próżnośc alternatywna historia żydowskiego oporu wobec hitlerowskich Niemiec? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że przecieram oczy i uszy ze zdumienia i nie pojmuję o co tyle krzyku?
Najnowszy film Tarantino jest tak potwornie nudny, że w pewnym momencie żałowałem, że nie zostałem do kinowego fotela przyklejony klejem "kropelka", wtedy przynajmniej wiedziałbym, że nie mam po co mocowac się aby wyjśc a tak, cały czas musiałem walczyc sam ze sobą aby nie opuścic kina.
W najnowszym filmie Tarantino, się gada, gada, gada, gada, gada... i tak bez końca. Sam prolog znakomity, jak w klasyczynym westernie, do tego świetnie wmontowany w ścieżkę muzyczną fragment "Dla Elizy" Bethowena. Potem? Potem to już tragedia. Dialogi, które absolutnie w żaden sposób nie iskrzą się dowcipem jaki pamiętamy z "Resevoir Dogs" czy "Pulp Fiction", coś takiego można usłyszec w naprawdę wielu filmach a przecież Tarantino przyzwyczaił nas do tego, że robi kino szczególne, nie tym razem. Orgia przemocy, tak, jest dosyc ostra, celeborwane w zbliżeniach zrywanie nazistowskich skalpów ale nie jest jejza dużo, nie można powiedziec, że Tarantino ową przemocą epatuje, nie, czyni coś znacznie gorszego, potwornie nudzi, nudzi i jeszcze raz, nudzi.
Pienia z zachwytu nad rolą Christophera Waltza kreującego postac wrednego płk. Aldy. To jakiś żart? W którym miejscu ta postac jest szczególna? W byciu chłodnie uprzejmym i diablo rzeczowym? Tysiąckroc coś podobnego prezentowało stado szwarcharakterów chociażby z dawnych Bondów. Alda jest jednowymiarowym, nazistowskim skurwysynem płaskim jak panele, jednak wszyscy od kolorowych pisemek po gazetę koszerną stoją przed tą kreacją na bacznośc. Ale o co chodzi?
Z całej tej Tarantinowskiej mizerii wyłamuje się finałowa apokaliptyczna orgia w kinie. Na płóciennym, kinowym ekranie gigantyczna twarz dziewczyny, która już nie żyje, śmieje się jednak wieszcząc przerażonym Niemcom to co się za chwilę z nim stanie. Jednak dwie sceny to stanowczo za mało, kiedy w takim "Pulp Fiction" genialne było dosłownie, każde ujęcie.
"Bękarty Wojny" to dla mnie wyraźny akces do tego, że Pan Tarantino się kończy, to również jawna kpina z widza, który ma prawo oczekiwac chocby w przybliżonym stopniu poziomu zbliżonego do pierwszych filmów chłopaka z wypożyczalni video, to mimo wszystko, niepotrzebne epatowanie przemocą, które dziwnie jakoś nie współgrają z autorem "Reservoir Dogs" - wtedy Tarantino stac było na to aby nie pokazywac aktu odcinania nożem ucha, to wreszcie, żałosna a nie dobra rola Waltza, który jednowymiarowo odgrywa jednowymiarowego bohatera.
Naprawdę, myślałem, że mimo wszystko ten film mnie jakoś zaskoczy. Nie zrobił tego. I tak jak w swojej domowej DVDtece mam wszystkie dotychczasowe Tarantinowskie filmy, tak tego miec nie zamiarzam.
No bo to przecież Tarantino :)
Nie wychwalam, ale uważam ten film za przyzwoity. :)
I nie pisz mimetyzm bo albo ja nie znam nowego znaczenia tego słowa, albo Ty nie masz pojęcia jak go używać.
Mam własne zdanie i gust i nie zapatruję się na innych. Dziękuję.
Pozdrawiam
Odwołam się do definicji z wikipedii, bo jest całkiem niezła: "termin stosowany w różnych dziedzinach, oznaczający naśladowanie albo upodabnianie się.". Jeśli nadal nie widzisz związku to napiszę łopatologicznie: Życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że trochę ludzi, nie mając własnego zdania, albo bojąc się, że zostanie ono wyśmiane przyjmuje oficjalnie jako swoje opinie, z którymi zgadza się dużo osób; W ten sposób upodabnia się, naśladuje.
Zadziwia mnie na filmweb'ie fakt, że krytykę ogólną, nie skierowaną do nikogo, bardzo dużo osób bierze do siebie, a potem próbuje udowodnić, że ich to nie dotyczy. :-/
A film też uważam za przyzwoity. Za właściwą uważam oceną 7,5.
OT: Upodobnienie się to NIE to samo co przypodobanie się.
A chyba o to chodziło.
Nie bądź proszę kolejnym fanem łapania za słówka. Chodzi o naśladownictwo. Tak jak patyczak się upodabnia do gałązki, tak beztalencie przez powtarzanie często słyszanych opinii próbują upodabniać się do ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. To po pierwsze, a po drugie język polski to nie C++ i istnieją tu przenośnie, parabole i inne formy pozwalające operować pojęciami jedynie na zasadzie skojarzeń. Jak kiedyś jeden z komentatorów politycznych na TVN24 powiedział, ze niektórzy politycy uprawiają mimetyzm polityczny to też nie trzymał się ściśle znaczenia słowa, a inteligentni ludzie zrozumieli o co mu chodzi. Poczytaj trochę poezję albo coś podobnego. Miłosza proponuję. On tym lubi operować.
Nie, dzięki. Czytanie Miłosza było by jak mimetyzm. Upodobniłbym się do ludzi, którzy skończyli UW czy UJ ;) Spoko to taki żarcik.
Co do samego łapania za słówka - chciałem się poprzekomarzać ;)
O ile oczywiście jest ogólnie znane takie słowo. ;)
Pozdrawiam
Ech. I zrobiło się ciekawie. Co jest równanie w górę, a co naśladownictwem. Niebezpiecznie szeroki temat by się zrobił gdyby pociągnąć dalej.
Pozdrawiam.
No ale "niestety" to jest film TEGO Quentina. Być może nie napisałby bo u innego reżysera nie spodziewałby się głowy roztrzaskanej bejsbolem. A tutaj mogłem się tego spodziewać. :)
Tarantino robi filmy rozrywkowe, ale rozrywka w jego stylu jest ciężkostrawna dla większości widzów.
Nie czytałem całego twojego postu, ale filmy Quentina są takie i koniec. Ja daje 10/10!! :D
Stwierdze tak: fantastyczna gra kilku aktorow, swietna realizacja oraz niebanalne zdjecia to fakt, podobnie jak "przegadane" momenty i usypiajace chwile. Film, technicznie majstersztyk - jak dla mnie -, sama tresc i wykonanie moglo byc lekko zywsze.
"Tarantino robi filmy rozrywkowe, ale rozrywka w jego stylu jest ciężkostrawna dla większości widzów."
Doprawdy, komarku? Jest dokładnie na odwrót. Nieprzypadkowo to właśnie nie kto inny jak Tarantino wyprodukował slashera pt: "Hostel". Właśnie takiej prymitywnej rozrywki potrzebuje większość bezimiennej tłuszczy bez wyobraźni, którą pobudzić może jedynie widok wyrywanych bebechów.
I "Bękarty" właśnie wpisują się w ten nurt, nieprzypadkowo to najbardziej komercyjny film Tarantino.
Ty naprawdę sobie myślisz, że stanowisz część elity widzów???? Jesteś częścią, malutkim trybikiem pośród nieprzebranych tłumów tych, których kiedyś rajcowały zmagania gladiatorów a teraz potrzebują widoku skalpowania, pałowania czy czegoś tam jeszcze.
"Bękarty Wojny" są w dużej części proste by nie rzec prostackie jak walenie bejsbolem po łbie.
Nie to ty myślisz, że jesteś jakąś elitą. Tarantino robi kino rozrywkowe, w sposób którego większość widzów nie trawi, ponieważ jego filmy mają strasznie nudną, długą akcję, długie nudne dialogi, ociekają kiczem, jest mnóstwo odwołań do scen z filmów klasy B o których mało kto słyszał, w filmach jako jedyny już chyba stosuje stare metody realizacyjne.
To co pokazuje nam w swoich filmach ani troch nie pokazuje tego co można zobaczyć u 99 procent reszty reżyserów gdzie królują CGI, zero dialogów, zero klasy B i kiczu, szybka akcja itp.
On nie wpisuje się w ten kanon. Dziś nikt nie powinien go nawet oglądać, bo jego filmy są jak z innej epoki. Dziś królują Transformery itp. rozumiesz? To co pokazuje Quentin nie podoba się większości młodych widzów bo młodzież usnęłaby w kinie z braku akcji i nadmiaru dialogów, pozatym to nie Transformers.
Sam jesteś prostacki. "Bękarty Wojny" niewiele różnią się od "Kill Bill", czy "Pulp Fiction" to wciąż ten sam film i jestem z tego zadowolony, żer Quentin się nie rozwija, że nie zdradził do tej pory swoich korzeni zapuszczonych w komercji, kiczu itp., tylko daje nam radość ogladania kolejnego pastiszu.
Powiem ci coś jeszcze, bebechy to jeden z filarów wszystkich filmów Quentina. Tu królują "Pulp Fiction" i "Kill Bill", bo nie ma tu bardziej niesmacznych filmów Tarantina.
"Hostel" nie jest pastiszem, "Pulp Fiction", "Bękarty Wojny", "Kill Bill" są pastiszami ociekającymi krwią i tandetą.
Człowieku ty po prostu zachowujesz się tak jakbyś nie znał Tarantino i jego filmów. Przypomnij sobie jego słowa o tym co kręci, jak kręci i co ma w dupie.
Ty za to jesteś małym trybikiem należącym do świata, który nie pojął
czym są filmy Tarantino - arcydziełem zbudowanym z tandety i kiczu.
Napiszę jeszcze raz słowami Quentina Tarantino.
Quentin w ogóle by z tobą nie rozmawiał, jak większość jego sympatyków na Filmwebie rozmawia z tobą. On by po prostu powiedział coś w stylu:
'podobało ci się "Pulp fiction"? a widziałeś "Kill Bill"?' ty byś odpowiedział
"tak", a on by ci na to odpowiedział coś w stylu
'no to kurwa niczego jeszcze nie widziałeś, a to co teraz zobaczysz może ci się nie spodobać, ale pierdoli mnie to, jak ci nie pasuje to wypierdalaj' tak by powiedział. Już nie raz tak zrobił, bo śmieci krytykujących dzieła każdy artysta ma w dupie.
Najbardziej komercyjnym filmem Tarantino było i jest "Pulp Fiction" - komercja to największa sprzedaż i największa reklama i "Pulp Fiction" które zawsze było takie coool dla młodzieży nic nie dorówna.
Wg. definicji ze SJP.PWN.PL (http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2564011) oznacza m. in. produkt działalności nastawionej tylko na zysk. Z moich obserwacji większość ludzi używa tego słowa we właśnie tym znaczeniu. Wg tej definicji to PF i "Wściekłe Psy" są mało "komercyjne", gdyż jako filmy dosyć na swój czas eksperymentalne musiały mieć wkalkulowane ryzyko porażki. Komercyjne to jest np. "2012", które opiera się na prostym marketingowym przepisie: Znane nazwiska (reżyser)+dużo efektów+dużo promocji+aktualny temat(wydumana przepowiednia Majów).
Nie będę się wypowiadał jaki jest stopień komercyjności poszczególnych utworów Tarantino względem siebie, bo to śliski temat ;-)
http://www.youtube.com/watch?v=49tLEcgW0Po&feature=related
posłuchaj wypowiedzi Rogera Watersa o tym czym jest komercja, a dowiesz się jak jest pojmowana komercja na zachodzie Europu czy też w USA.
Tak samo na zachodzie terminy takie jak film rozrywkowy czy muzyka pop mają zupełnie inne znaczenie niż u nas w Polsce się to utarło.
Dla nas nap. Pink Floyd to rock, a dla nich muzyka popularna, pop.
To samo z Led Zeppelin itp.
Komercja to sprzedaż. Sprzedaje się wiec jest komercyjne. Nie sprzedaje się nie jest komercyjne.
"Pulp Fiction" to najbardziej sprzedany, komercyjny i zarazem znany film Tarantino. Koniec .
Tłumaczenie:
Reporter: Czy jesteście komercyjni czy niekomercyjni.
Waters: Nie wiem. Ty mi powiedz, mieszkasz tu. Jeśli nasze nagrania się sprzedają jesteśmy komercyjni.
Reporter: Myślę, że nie jesteście komercyjni.
Waters: Więc nasze płyty się tu nie sprzedają.
****genialnie podsumował wypowiedź reportera. Krótka piłka.
Oni byli komercyjni, ale nie przeszkadzało to im być wyjątkowym.
To samo jest z Tarantino. Z "Pulp Fiction" przede wszystkim.
Ten film zarobił najwiecej przez sprzedaż biletów do kina, wydawnictwa DVD, gadżety... jest taki coool,;p każda wypowiedź, każde słowo Julesa jest jak objawienie Pana w Biblii. Hehehe, może nie?
Ja się zgadzam oczywiście z Watersem - komercja = sprzedaż (nawet bez reklamy), reklama (oczywiście jest jej dźwignią).
Każdy film, każda płyta jest robiona dla zysku, więc to co napisałeś nie jest żadnym wytłumaczeniem. Główny cel robienia filmów, nagrywania płyt to zarobek artystów, twórców. To jest ich źródło utrzymania.
Durnoty opowiadasz. Zajrzyj do ku... nędzy na filmowy box office i dowiedz się, że to właśnie "Bękarty" sprzedały się najlepiej! "Bękarty" to film Tarantino, który przyniósł najwięcej dolarów zysku. Koniec.
Wcale nie najpopularniejszym filmem Tarantino było jest i z pewnością będzie coolll "Pulp Fiction".
Nie skupiaj się na naszym kraju bo to błąd. u nas Pulp Fiction nie mogło zarobić tyle w kinach co dziś Bękarty, nawet obojętnie jaki inny film z prostej przyczyny. W 1994 roku ludzie chodzili do kina raz na ruski rok, bo nikogo nie było na to prawie stać. Był wielki kryzys.
Bękarty mogą być największym komercyjnym sukcesem u nas.
Na świecie największy komercyjny sukces odniosło "Pulp Fiction", później każdy następny film to mniej widzów w kinach. "Bękarty Wojny" nieźle sobie poczynają, ale na Zachodzie nie prześcigną nawet "Kill Bill" nie mówiąc już o "Pulp Fiction".
Sam nie pleć głupot.
"Pulp Fiction" zarobił dla Quentina najwięcej kasy na całym świecie <nie u nas!> setki milionów wpływów z biletów, miliony z VHS, DVD, gadżetów itp. przez całe 15 lat....
Wiem, że nie masz już argumentów, więc próbujesz zrobić z Bękartów największą komercję Tarantino. Cóż jakoś musisz "udowodnić" to, że że ten film jest "be", prawda? Niestety nie bardzo ci to wychodzi.
Przypominam sobie twoje dawniejsze wypowiedzi, w których twierdziłeś, że Bękarty są oczywiści "be", wszyscy krytykują tą beznadzieję i nawet większości się nie podoba. A teraz? Nagle wszystkim zaczął się podobać?
Zaczął się sprzedawać? Coś niebywałego?
Obudź się, albo zmień Matrixa;p
I nadal twierdzę, że to najgorszy film Tarantino, argumentów wcale mi nie brakuje i miło stwierdzić, że przestałeś bluzgać.
Więc Roger Waters jest większym ekspertem na temat znaczenia słów w Polsce niż eksperci PWN? Interesująca teza. W związku z tym czekam z niecierpliwością na słownik języka polskiego Waters'a. Na pewno będzie bardzo "komercyjny". Zupełnie tak "komercyjny" jak poezja Mickiewicza albo Słowackiego.
Waters jest muzykiem, więc chyba dobrze wie czym dla muzyka jest komercja.
Słownik PWN? Jemu bym nie wierzył, gdyż często znaczenia nie pokrywają się z tymi stosowanymi na Zachodzie, np. jeśli chodzi o wspomnianą już przeze mnie muzykę pop. U nas taki np. Jimi Hendrix jest muzykiem rockowym, u nich muzykiem popowym grającym świetnie na gitarze, gdyż na Zachodzie patrzą przez pryzmat czasu, a rock w tych czasach był tym czym jest teraz Mandaryna.
Z komercją jak widać jest podobnie, bo mógłbym tu wkleić linki do conajmniej kilkunastu takich wypowiedzi, wiec nie możesz temu zaprzeczać, znaczy możesz, ale nie powinieneś.
Zdziwię cię, Mickiewicz, Słowacki, Chopin - wszyscy pisali dla kasy....
Mickiewicz jest wieszczem, genialnym poetą, tak, tak, jaki on jest genialny, jednak niewielu pamięta, że w XIX wieku "poezja" Mickiewicza jeśli można to tak w ogóle nazywać, była traktowana jak tania liryka dla sprzątaczek, już nie pamiętam dokładnie tego określenia ekhmm.
Oni wszyscy pisali dla kasy. Nawet Mozart. Komercja, pewnie i wyśmienita, nikt temu nie zaprzecza, ale w momencie gdy powstawały ich dzieła, powstawały gdyż musieli się utrzymać, to był ich chleb.
Daj spokój. Przestać. Nie przyszło Ci do głowy, że on to zdanie powiedział w angielskim, gdzie słowa mają nieco inne konotacje? U nas słowo komercyjny nie jest po prostu pochodną od słowa "commerce" czyli handel. U nas od razu pojawiło się z wydźwiękiem pejoratywnym, jako coś pozbawionego wyższych wartości. Coś czego mottem są tylko i wyłącznie pieniądze. Ignorując pewne sprawy nigdy nie poznasz prawdy.
A z tym Mickiewiczem to się trochę naśmiewałem z Ciebie.. Dziś też Mickiewicz jest komercyjny? Wg. Ciebie tak, bo przecież tyle go wydają. A może Miłosz też? On też pisze dla kasy? Proszę. Nie ośmieszaj się już dalej.
Otóż to na zachodzie słowem "komercyjny" określa się wszystko co się dobrze sprzedaje i tam nie ma ono pejoratywnego znaczenia. Inaczej jest u nas, ale przecież to ja pierwszy to zaznaczyłem.
Dziś Mickiewicz nie jest komercyjny, ale kiedy wydawał swoje dzieła był jak najbardziej komercyjny, a jego liryki były ówczesną rozrywką, jak dziś książki Stephena Kinga.
A co powiesz o Mozarcie? Na tym przykładzie widać to wyraźniej. Widzisz, Mozart komponował muzykę popularną, komercyjną w swoich czasach, muzykę typowo rozrywkową, pisaną za grube pieniądze, a ci którzy zamawiali opery wtrącali się mu we wszystko, chociaż nie mieli pojecia o muzyce, zmieniali libretto itp. A Mozart nie miał wyboru, aby mu zapłacili dostosowywał sie do gustów panujących na danym dworze niczym nasza sławna Mandaryna. Był komercyjny w swoich czasach.
Ja się ośmieszam? Czy to co napisałem np. o muzyce Mozarta nie jest prawdą? Sam się nie ośmieszaj.
Dziś Muzyka Mozarta czy poezja Mickiewicza to klasyka. ale w czasach gdy żyli było to coś typowo rozrywkowego i do tego pisanego na zamówienie na ogół.
A na poezję Mickiewicza mówiono na początku XIX wieku "literatura dla pomywaczek".... bynajmniej tak mówią podręczniki, nawet sami poloniści przedstawiają tak ten temat.
Jeśli chodzi o komercyjność muzyki Mozarta to dość dobrze pokazuje to film Amadeusz. Nie zapominał często o zyskach (choć film sugeruje, że to żona bardziej o nich pamiętała), ale tworzył w dużym stopniu z pasji.
A co się tyczy polskiego rozumienia komercyjność, to przypomina mi się pewna dyskusja, która miała miejsce przez media między Edytą Bartosiewicz a Kazikiem. Mogę nie pamiętać dokładnie, ale sens tego co do mnie dotarło był mniej więcej taki, ze Bartosiewicz powiedziała, że praktycznie wszyscy polscy artyści to dziwki, które robią tylko dla kasy, a Kazik jest tu wyjątkiem, bo jest artystą. Na to ponoć Kazik odpowiedział w innym wywiadzie, że każdy artysta jest dziwką, która sprzedaje to ma cennego, tylko większość to takie tanie dziwki, które robią dokładnie to co im każą, a prawdziwy artysta jest jak taka dziwka, która pokaże klientowi coś, czego się nie spodziewał, coś co go zadziwi i zachwyci. Ciężkie dosyć słowa, jak to u Kazika, ale wydaje mi się, że warte przemyślenia, bo dosyć dobrze uchwycił różnicę między dziełem komercyjnym, a niekomercyjnym, oczywiście w polskim rozumieniu tego słowa ;-).
Czasy się zmieniają. Kiedyś muzyka Mozarta nie była dla ludzi żadną sztuką. Była za to świetną rozrywką, którą ów kompozytor dawał władcom na ich dworach - za grube pieniądze.
Owszem ma ona wysoki poziom, jest sztuką, ale w swoim czasie służyła jako czysta rozrywka. Kaprys bogacza, wielkie pieniądze, kolejna opera itp.
Pisane wprost na zamówienie.
A dziś to wielka muzyka klasyczna, kiedyś typowy komercyjny pop. Tylko poziom inny, ale poziom techniczny czy też przesłanie w tamtej komercji był wyższy niż w dzisiejszej muzyce pop. Już tak jest ludzie nie chcą myśleć, żyją szybko. To co kiedyś było proste dziś jest za trudne.
ustawiłem sobie świetną tapetę :D
http://images.allmoviephoto.com/2009_Inglorious_Basterds/2009_inglorious_bastard s_002.jpg
Może i film nie był rewelacyjny (przegadany momentami do wymiotu), ale jeśli szanowny założyciel tematu twierdzi, że sposób, w jaki Waltz zagrał płk Landę był zły, a postać kiepska- to pardon, ale puknij się w czoło. Wg mnie jedna z najbardziej fascynujących ostatnio ról, jaki pojawiły się na ekranie kinowym. Moja ulubiona postać w tym filmie.
Kolejny fan Quentina ("mam wszystkie jego filmy"), którego nudzą jego
"przydługawe" dialogi. Kino wg Tarantino właśnie na nich się opiera i są
one wielką zaletą filmu. Rozczarować mogły trochę przy Death proof, ale w
Bękartach stanowią prawdziwą siłę napędową. Ale to porównanie Waltza do
bohaterów rodem z bonda? Oj stary złota palma w cannes i pewna nominacja do
oscara sprawiają że twoje wywody są po prostu zwykłą kompromitacją. Może
autor chciał po prostu wywołać szum na forum, mam nadzieję że tylko tym się
kierował; każdy inny powód wywołuje u mnie uczucie głębokiego współczucia i
życzeń jak najszybszego powrotu zdrowego rozsądku
W 100 procentach zgadzam sie z ta opinia.Film jest nudny, zrobiony bez polotu i kompletnie bez pomyslu.dlugie nudne dialogi, ani ciekawe , ani smieszne.nie wiem w ogole " co poeta mial na mysli".
Film jest absurdalnie glupi, ciagnie sie , jak flaki z olejem ( choc poczatek zwiastowal ciekawa historie).
Szkoda czasu na ogladanie go i szkoda czasu na rozpisywanie sie na jego temat.
Drogi panie Tarantino- nie bierz sie za robienie filmow o II wojnie swiatowej.Nawet fikcja powinna miec jakis sens.
A mi film "Bękarty wojny" bardzo się podobał, za to "Pulp fiction" uważam do bani. Nudny i bez sensu. Jak widać dla każdego coś dobrego. Pozdrrr
Ciekawa dyskusja, przy każdym lepszym filmie powinny takie być ;).
A do filmu...
Póki co obejrzałam zaledwie kilka filmów Tarantina, a już poczułam ten charakterystyczny klimat (wykonanie) filmu. Może to jeszcze nie to ale obiecuje poprawę.
Do rzeczy... Christoph Waltz- aż mi głupio po przeczytaniu niektórych opinii, ale dla mnie postać którą zagrał była interesująca. Co było interesującego? Po namyśle- nie wiem. Ale w trakcie seansu było... no cóż, ciekawie.
Nie wiem jakie jest nastawienie do roli Brada Pitta ale powalił mnie amerykańskim akcentem (szczególnie przy wypowiadaniu włoskiego nazwiska..). Ale to chyba mało aby zachwycać się jego występem.
Film mnie nie powalił ani nie zachwycił. Ot tak, obejrzałam go pewnie ze zbyt dużymi oczekiwaniami. A to zasłoniłam oczy (no cóż, wrażliwość..), pośmiałam się trochę ale jakiś taki... niedosyt.
Tak więc, według mnie, młodego kinomaniaka film całkiem OK. Dziękuję, to tyle.
A ja powiem że widziało się gorsze filmy widziało lepsze. Jako ze wielkim krytykiem nie jestem, tylko zwyczajnym szarym widzem, powiem że Bękarty jako film bardzo przypadły mi do gustu.
Nie będę polemizował z doświadczonymi filmwebowcami...
A może dlatego ze lubię kiczowaty styl filmów klasy B a nawet Ż.
Peace people...
Z nocnego seansu z BLU-RAY pozdrawia Pablo.