Ciężko będzie zliczyć powody dla których film uważam za całkowicie nieudany. Na
początek kilka uwag odnośnie samej fabuły. Ja sobie zdaję sprawę, że to film akcji i nie
powinienem od niego wymagać zbyt wiele ale ja proszę…: Zafascynowany bronią
niemowa trafia do strzelnicy i zaczepia się w niej jako woźny/sprzątacz(?) – ok. Spotyka
dwójkę ludzi którzy dają mu sobie postrzelać a że okazuje się iż chłopak ma talent, to
przyjmują go do swojej paczki i szkolą na zabójcę (wtf???). Słyszałem o uproszczeniach
fabularnych ale to? Nie odpuszczę również nie wspomniawszy sceny ze ślepymi
nabojami. Takiej durnoty z zawodowym mordercą w roli głównej to ja już dawno nie
widziałem.
To co zawodzi w filmie jednak najbardziej to jego strona wizualna, która, paradoksalnie
miała być jego największym atutem. Odniosłem wrażenie iż twórcy chcieli napakować
obraz jak największą ilością wszelkiego rodzaju nowinkami zdjęciowo montażowymi
żeby pokazać jacy to oni są w tym dobrzy. Czego tam nie ma: zwolnienia, przyspieszenia,
rozmycia, przenikanie, przejaskrawianie i inne których nazw nawet wyobrazić sobie nie
potrafię. Co z tego wszystkiego jednak wynika dla widza? Ano właśnie nic! Zdaje mi się,
że twórcy nie pojmują prawdy starej jak świat, iż ilość sprawdza się jak najbardziej, ale
tylko wtedy gdy przekłada się na jakość. Zabrakło mi w tym wszystkim szczypty artyzmu,
ewentualnie odrobiny finezji w dobieraniu środków filmowego wyrazu. Sposób który
przyjęli twórcy nie dość że oka nie cieszy to go co najwyżej męczy.
Będę monotematyczny i powtarzać się będę do znudzenia, iż w historiach filmowych (i nie
tylko) poszukuję przede wszystkim bohaterów, postaci z krwi i kości za pośrednictwem
których pokazana zostanie subiektywna prawda o człowieku. Gdy ich znajdę jestem w
stanie wiele obrazom wybaczyć (np. brak oryginalności historii jak to miało miejsce w
świetnym „Wilczym prawie: 1974”) Bohaterowie Bangkok Dangerous to schematyczne
pionki posuwające się pomiędzy, z góry zaplanowanymi i do bólu przewidywalnymi,
polami. Z minuty na minutę oglądając film moje ziewanie stawało się coraz bardziej
donośniejsze a w finale (który miał być w zamierzeniu, jak sądzę, niezwykle
emocjonujący) prawie spałem. Oczywiście, na domiar złego, papierowych bohaterów
wspomaga głupota rozwiązań fabularnych o których wspominałem już wyżej. To
wszystko tworzy wyjątkowo ciężkostrawny mix. Boję się sprawdzać (więc chyba się
powstrzymam) co z tych rewelacji wysmażyli amerykanie z królem drewien czyli
Nicolasem Cage w roli głównej.
Miała być przyjemność a była męka (i jak tu nie ściągać filmów kiedy kupując „w ciemno”
można trafić – i ja trafiłem - na taki bubel).