Jak łatwo popaść w rutynę, zapomnieć to co było ważne, co zbliżyło nas do siebie. Jak trudno wyjść poza utarty schemat - praca, dom, sprzątanie, zakupy, seks raz w tygodniu/miesiącu?
Tak szybko zapominamy o tym, że sami wybraliśmy tego człowieka, który zasypia co wieczór obok nas w tym samym łóżku.
Pomimo tego, że jestem kobietą, to jednak "stoję" tu po stronie Deana. Myślę, że on kochał bardziej. To dla niego to rozstanie było większym ciosem. Cindy była w tym wszystkim bardziej wyrachowana, chłodna. Być może tak naprawdę nigdy Deana nie kochała. Może to było zauroczenie, sposób na stworzenie rodziny dla dziecka, odnalezienie człowieka, przy którym można się schronić. Tymczasem żadne małżeństwo, związek bez pracy, bez podsycania ognia nie przetrwa. Nie ma co szukać jakiś górnolotnych uniesień - miłość można znaleźć w bardzo zwykłej codzienności, trzeba tylko chcieć ją znaleźć, trzeba dobrej woli i chęci.
Jasne, Dean też nie jest laurkowym mężem. Cindy podkreśla, że nie potrzebuje dwójki dzieci tylko partnera, faceta, który będzie jej pomagał ogarniać rzeczywistość. Facet nadużywa alkoholu, nie wypuszcza papierosa z ust (zauważcie, że wcześniej ten papieros był czymś sporadycznym), bawi się z córeczką jak dzieciak, nie dba o siebie, pracuje raczej dorywczo. Tylko może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby czuł miłość Cindy, gdyby rozmawiali ze sobą, gdyby ich życie nie było smutną rutyną bez czułości....
Jasne, to tylko gdybanie, ale niestety każdy związek może zakończyć się właśnie tak. Może to film ku przestrodze? Ja przynajmniej odebrałam go właśnie tak....
Na pewno warto obejrzeć, bo nawet uroczy i przystojny Gosling może zmienić się w łysiejącego, pijącego faceta z brzuszkiem - i czy będziemy wtedy w stanie kochać go tak samo mocno??