7,3 88 tys. ocen
7,3 10 1 88091
7,6 41 krytyków
Blue Valentine
powrót do forum filmu Blue Valentine

Myślę nad tym filmem i myślę, i dzięki temu, że tyle w nim niedomówień rodzą mi się w głowie różne koncepcje. Cindy, z jakichś powodów, decyduje się urodzić dziecko (chwała jej za to!), ale wygląda na to, że córka ją drażni. Budzi ją rano, grymasi nad owsianką, za wolno się ubiera... A do tego mąż, mimo że nie jest jej ojcem, tak ją kocha, tak ubóstwia i bawi się z nią, ma morze cierpliwości, podczas gdy ona-Cindy jest sfrustrowaną zołzą, która całe dnie spędza w pracy. On Dean cieszy się tym, że ma rodzinę, choć wcale nie był wcześniej "rodzinnym typem", a jednak odnalazł w tym swoje powołanie. Na jakimś etapie zaczyna pić i palić jak smok. Może dlatego, że Cindy wiecznie nie ma? Że jest wiecznie niezadowolona? A może dlatego, że był przekonany, że będą jeszcze mieli własne dzieci, a ona mu odmawia?
Zwróćcie uwagę: Cindy dwa albo trzy razy powtarza mu przy córce, żeby nie zachowywał się jak dziecko, wyjazd do motelu miał być "bez dziecka" - dziecko ją drażni, dziecko jej przeszkadza. Zresztą Dean na koniec zarzuca jej, że nie myśli o dziecku. Oboje powielają schemat: ona szuka związku nieudanego, podobnego do jej rodziców; on szuka matki-nie matki, która ma w nosie dziecko, tak samo jak jego matka, za to sam stara się być jak najlepszym ojcem. Zwróciliście uwagę, że po ślubie nie ma już mowy o rodzicach Cindy? Nie wiemy jak zareagowali na jej ślub, na ciążę itd. Przecież mieli taką ambitną, wspaniałą puszczalską w domu (wybaczcie moją łacinę ;) ). Wygląda na to, że nie ma już z nimi kontaktu. Oczywiście nie wiadomo. Tak samo jak nie wiadomo dlaczego właściwie obraziła się na tego cepa Bobbyego, a po latach mało się nie posikała na jego widok. Na widok faceta, który ją bzyknął, zwyzywał, a potem jeszcze dotkliwie pobił jej narzeczonego (i - chyba?- wiedział o ciąży, bo mówi coś takiego do Deana "teraz do ciebie będzie mówiła tatuśku"). WTF?

Nie mówię, że wina leży wyłącznie po stronie Cindy, ale nie jest to typ kobiety, któremu bym współczuła. To, że ma w sobie mnóstwo złości na Deana (nieuzasadnionej na dobrą sprawę) to jedno, ale jej stosunek do Frankie to drugie. To taki typ Pani Bovary - sama nie wie czego chce. Za każdym razem kiedy Dean pyta ją o konkret "co mam zrobić? czego chcesz? zrobię to" ona odpowiada "nie wiem". Też bym zaczęła pić na jego miejscu.

CHOCIAŻ, moim zdaniem, koniec filmu jest otwarty. Nic nie jest przesądzone. Mam wrażenie, że oni oboje szukają więzi ze sobą, tylko w sposób dalece nieudolny. Wcale nie jest powiedziane, że Dean odchodzi na dobre, że ona faktycznie wystąpi o rozwód. W końcu to nie pierwsza kłótnia i nie pierwszy raz on zostawia córkę u dziadka. Nie jestem przekonana czy Cindy będzie umiała bez niego żyć, choć wciąż liczy na "księcia na białym rumaku", nie widząc, że już go ma. Jaki facet mebluje pokój obcemu staruszkowi, żeby było mu przyjemniej, jaki facet postanawia zaopiekować się ciężarną dziewczyną, którą dopiero co poznał, który facet czerpie tyle radości z bycia ojcem?
Dla mnie płacz Frankie na koniec, kiedy Dean odchodzi, jest rozdzierający. Już za samo to, jak córka go kocha Cindy też powinna go kochać.

Dean przypomina mi pod wieloma względami mojego Męża, pewnie dlatego go lubię, a nasza córka kocha Go tak samo jak Frankie Deana i to jest naprawdę coś pięknego. Nie wiem jak może drażnić matkę i żonę taka relacja ojca z dzieckiem, a na forum widziałam sporo wypowiedzi typu "zachowywał się jak dzieciak", "Cindy potrzebowała męża, a nie drugiego dziecka", ludzie! Czy on miał Frankie czytać Platona czy chociaż ją tresować i nie mieć żadnej frajdy z zabawy z małą? Wtedy Cindy byłaby usatysfakcjonowana? Może ona była zwyczajnie zazdrosna o Frankie i stąd jej alzheimer, dotyczący Bobbyego i wściekłość na Deana? Plus, oczywiście, niechęć do pomysłu kolejnego dziecka...? Czy w każdym dorosłym nie ma odrobiny dziecka? Nie wypada się wygłupiać z dziećmi? O co chodzi? Przecież to normalny przejaw miłości, a przy tym sprytu: Frankie miała zjeść owsiankę - co za różnica czy łyżką czy jak tygrys?

Ech, no nie lubię baby :p