z cyklu what was david working on those days, którego nie znajdziecie na u2bie..
na początku było ucho.. a ucho było u lyncha, i lynchem było ucho.. ucho było na początku u lyncha, i wszystko przez ucho się stało, a bez ucha nic się nie stało co się stało..
słowem, a nawet uchem, prawdziwa gratka dla fanów i nie tylko, rodzaj eksperymentu - sam dopiero po kwadransie się zorientowałem, że to co oglądam i odbieram jako czołówkę, rodzaj zapowiedzi zaledwie, w istocie jest filmem właściwym, że tu nic już innego nie będzie..
kolażowy montaż obrazów i dźwięków z planu filmowego, bez jeńców, bez tłumaczeń, bez siedzonego tete-a-tete.. po prostu wyrwane i rzucone widzowi do wzruszenia na zasadzie skojarzenia mistrzostwo świata i okolic z bardzo niecodziennym podejściem do podobnych reminiscencji, narracją z offu ograniczoną do niezbędnego minimum oraz obrazami przyprawiającymi o orgazm estetyczny!
za wszystko odpowiedzialne jest uszko oczywiście, które po raz kolejny, niczym intergalaktyczny pas transmisyjny, zabiera nas do innego świata, a nawet wymiaru, wpuszczając w kanał rzeczywistości, która jest, chociaż jej nie ma (na pobieżny rzut oka).
przy okazji widać jaką orgiastyczną frajdę, po odsądzonej od czci i wiary Diunie, z ukłonem w stronę Głowy Do Wycierania, przeżywał pan david na planie, codziennie, od nowa, jakby już był w niebie - jednolitym polu świadomości z którym był zlał się w jedno.
reasumując: in terms of making of movie making this is the ultimate! a meditiation on a movie..