Nawet nawet. Taka historia amerykańskiego macho, któremu świat staje na głowie. Wypadałoby współczuć, ale facet ma sporo grzeszków na sumieniu, więc... W miarę rozwoju fabuły film okazuje się nie być wcale taki płytki, jak z początku mogłoby się wydawać. Zwłaszcza, że oparty jest na faktach. Chyba. Na to przynajmniej zdaje się sugerować zaskakująco długa lista dedykacji, zwłaszcza ostatnia na niej pozycja.
Ciekawa muzyka, dobra gra Harrelsona, mocno marginalna kreacja Bena Fostera. Gdzieś tam przewinęła się pulchna facjata lodowej kostki, ale jakoś zbytnio sobie nią głowy nie zaprzątałem... A no i była jeszcze Sigourney Weaver. Zagrała bardzo świeżo, młodo rzekłbym. Był też Buscemi... Tylko oni byli w tym filmie chyba tylko po to żeby być. No właśnie, coś za dobra ta obsada... To miało być coś kontrowersyjnego? Poruszającego jakiś drażliwy temat, sprawę? Skandal policyjny może? Jeśli tak, no to nie poczułem tego i prawdę powiedziawszy nawet nie chce mi się sprawdzać... Ale, jak już napisałem, nie jest źle. Fabuła rozwija się dość spokojnie, akcja również nie pędzi zbytnio. W zdjęciach sporo nocnych, brudnych i niegrzecznych obrazków. Rodzi się z tego całkiem przyjemny klimacik. Dobrze się ogląda, także ode mnie 6/10.