No niestety. Moim zdaniem film powinien skończyć się w momencie wyglądania przez okno hangarze na lotnisku. + ewentualnie to ostatnie ujęcie z filmu na skrzyżowaniu dróg, bo to było akurat świetne.
A to cała rozmówka z Kelly, czy późniejszy - okropny monolog przy kielichu - kompletnie niepotrzebny i bardzo, bardzo psujący mi cały film.
Typowy hollywoodzki problem - ciągle pieprzą i mielą ozorem tam, gdzie już powinno się pozostawić jedynie milczenie. No i po raz kolejny - żenująca typowozakończającafilmmuzyczka. Okropność. Wyciszając dialogi i wyłączając obraz można po samej muzyce poznać kiedy kończy się film.
Też wam się zdarzyło przechodzić przez pokój w którym ktoś ogląda jakiś film i usłyszawszy tego typu melodyjkę stwierdzić celnie - "O, finał" (nie wiedząc zupełnie co to za film i która minuta)? Mi chyba 2 razy.
Co mnie jeszcze zaciekawiło? Czy już po 4 latach człowiek tak oszaleje w takich warunkach jak główny bohater? (w to jestem jeszcze skłonny uwierzyć) ale czy po paru tygodniach już wróci do normalności???
Tyle marudzenia.
Film przez 2h mi się podobał. Oczywiście idziemy ścieżką niewyobrażalnie małego prawdopodobieństwa ciągle, ale niech tam - trudno żeby było inaczej w takim filmie. Dobrze, że nie było kopiowania z Robinsona.
6/10 (gdyby nie zakończenie - było by blisko 8)
Gdyby sie skonczyl na lotnisku wtedy dopiero wiało by nudą. Facet pobył na wyspie odnalazł sie i koniec... ot super film by był. Mi sie nie podobał motyw z końca z tą laską , lepiej zeby to byl jakis stary dziadek albo cos... no moze jeszcze pare glupich zachowan na wyspie, ale to chyba przez to ze za duzo Grylsa sie naogladałem :P
Tak jak napisałem - nie lubię paplania tam gdzie powinno się już milczeć. Nie lubię obsesji dopowiadania wszystkiego do końca. W tego typu filmie wręcz oczekiwałem od początku, żeby nie pokazano końcowego spotkania z ukochaną. Dlaczego? Bo według mnie pretensjonalizmem wtedy wieje i ckliwość z patosem na zmianę.
Koniec z kobietą - sama scena rozmowy mi się nie podobała. Na początku pomyślałem sobie - tragedia - znalazł sobie dziewczynę, ojejku jakie infantylne... Jednak później jednak trochę zmieniłem zdanie - jeszcze bardziej wzmocniło to ostatnie ujęcie na skrzyżowaniu - wolność i możliwość wyboru rozmaitych rozwiązań wśród których jest np - pojechać za tą dziewczyną.
Ale chyba rzeczywiście byłoby lepiej jakby jej w ogóle nie było.
Ja zakończenie bym widział tak:
Scena w hangarze - cięcie. Następnie widzimy jak jedzie samochodem po bezdrożach. Na skrzyżowaniu wysiada z mapą i następnie to ostatnie ujęcie (w ogóle z tej paczki bym zrezygnował).
No ale to mój gust jedynie.
A co do -
"Gdyby sie skonczyl na lotnisku wtedy dopiero wiało by nudą. Facet pobył na wyspie odnalazł sie i koniec... ot super film by był."
Ale film by się skończył w zasadzie w ten sam sposób - tylko sam byś moł sobie dopowiedzieć to wszytko co oni paplali w złym guście moim zdaniem. Np to ckliwe spotkanie z Kelly. Na co to? Nie, ale tak, ale jednak nie... Krzyki, płacz, gonienie w deszczu za odjeżdzającym samochodem...
Wywalił bym to na pewno.
Zbyt naciągane jak dla mnie i chyba naiwne.
No i czy tego już czasem gdzieś nie było?
Czyja wiem czy naiwne gość tyle przeszedł na tej wyspie , że może nienadawł się do życia w społeczeństwie :)
NIe nadawał się - może i tak, ale czy powrót na wyspę? Mógłby się odciąć od społeczeństwa ale żyjąc w lepszych warunkach niż na wyspie. Chyba jednak zbyt dużo negatywnych uczuć z nią związanych i raczej mało pozytywnych.
nawet fajne to twoje zakonczenie...tez dobre by to bylo.... lotnisko...samochod i wysiadka na tych bezdrozach
Też uważam, ze zakończenie to najsłabszy punkt filmu, pomimo tego wystawiłem 9/10.
Moje zakończenie wyglądałoby tak:
Pan Wilson "odpływa" Chuckowi. Widzimy rozpacz głównego bohatera. Chwilę później na horyzoncie (za plecami) Chucka wyłania się statek. NAPISY.
Istotna była rozterka żony Chucka. Próbowała ułozyc sobie życie z innym
meżczyzną nadal kochając męża, ale godząc się z jego śmiercią/zaginięciem.
Kiedy Chuck sie odnajduje targaja nią emocje bo z jednej strony kocha
Chucka ale nie wyobraża sobie zostawić obecnego partnera. Także ów partner
jest w ciężkiej sytuacji... Rozumie i współczuje bohaterowi, ale nie chce
dopuścić do utraty partnerki.
Film jest rewelacyjny.
I tak płaczę zawsze na scenie, gdy Wilson odpływa. Rozpacz Chucka jest
nieogarnieta :(
Ale to już widzieliśmy wszystko w scenie przed hangarem. A tak, na moje oko - wyszło sztampowo, tandetnie i telenowelowo nawet.
No ale to tylko moje zdanie i ja na dodaek jestem przewrażliwiony na tym punkcie.
Zakończenie było dobre, chociaż nie najlepsze, ale i tak uważam ten film za arcydzieło :) A ostatnie minuty ja bym widział tak:
- Chuck spotyka się z Kelly na lotnisku, w tle jakaś romantyczna muzyka, Kelly przeprasza go, mówi mu, że wciąż go bardzo kocha i odjeżdża,
- Chuck przybywa na wybrzeże oceanu, ogląda morze i spaceruję plażą, w tle słychać jego głos, mówiący o przyjaźni,
- Idąc plażą spotyka rybaka, kupuję od niego łódź i wypływa w morze, w tle ponownie słychać jego głos: - Nawet cień przyjaciela wystarczy, aby uczynić człowieka szczęśliwym. On dał mi coś, czego nie dał mi żaden człowiek: prawdziwą przyjaźń.
Czli mówiąc krócej to Chuck wypływa szukając Wilsona :)
Uważam, że cały wątek po wylądowaniu miał pokazać, jak bardzo bohater się zmienił, nie mógł odnaleźć w świecie z przeszłości po takim przeżyciu. Gdyby nie to, film zostałby pozbawiony pewnej głębi, psychologicznego przesłania.
Przyznam, że to niewesołe zakończenie uważam za bardzo dobre, za dużo mamy filmów ze słodkimi happy-endami.
A jeśli chodzi o charakterystyczną na zakończenie muzyczkę- jestem jej zwolenniczką. Naprawdę! Właśnie o to chodzi w muzyce filmowej- ma być aktorem drugoplanowym, komunikować coś. Z resztą to takie poruszające zwieńczenie całej historii- muzyka wyraża mnóstwo emocji!
Ja uważam sobie osobiscie, że jest to w złym smaku. No ale kto co lubi.
Pokazał to wszystko o czym piszesz. A jakże. Tylko moim zdaniem - w sposób przegadany, łopatologiczny, bez gracji i taktu.
Oczywiscie nalezy zadac pytanie - w odniesieniu do jakich filmów? No i własnie. Ja oglądam bardzo dużo filmów niezależnych, klasyki, filmów autorskich i filmów tzw "wielkich mistrzów kina". No i tu własnie film przez nas omawiany wypada bladziutko.
Ja oczekuje bardziej niedopowiedzeń, wyzwań stawianych widzowi, pewnej subtelnosci i magii.
A tutaj? Rach, ciach - wszystko jak na dłoni, podniosłe gadki i sztampowa melodyjka. czułem się jakby autor zakończeniem rzucił we mnie jak mokrą szmatą (mówiąc brutalnie), a tego nie lubię.