Wyobraź sobie człowieka, który oszczędza czas. Ni mniej, ni więcej. Podobnie jak inni oszczędzają pieniądze czy zdrowie, on oszczędza czas. Bynajmniej nie jest chory psychicznie. Nie jest to jakaś mania - po prostu sposób życia.
Ów człowiek żyje dosłownie ze stoperem w ręce. Pomiędzy jedną a drugą jego czynnością nie ma ani chwili zwłoki. Ani chwili na odpoczynek, refleksję, a nawet miłość. Przez całe swe życie goni za umykającym szybko czasem i - o dziwo - dogania go i łapie. Początkowo udaje mu się oszczędzać sekundy. Później nawet minuty i godziny... Mało tego! Zagarnia dla siebie całe dni, tygodnie, miesiące... To, co było oszczędnością, teraz stało się zuchwałym rabunkiem.
W końcu jego kapitał zagrabionego czasu osiąga stan krytyczny: cztery lata. Rozbieżność pomiędzy czasem ogólnie panującym, a czasem jego życia staje się zbyt duża. Dochodzi do katastrofy, w wyniku której zostaje on przeniesiony poza świat.
Tu lata, które zaoszczędził kradnąc sekundy musi wykorzystać naraz. Cały ten czas bez najmniejszej przerwy. Staje się więc więźniem czasu. Nie znajduje z tego więzienia żadnej drogi ucieczki. Ani chwili nie może poświęcić na zajęcia, które kiedyś tak szczelnie wypełniały mu życie.
Sekunda po sekundzie, minuta po minucie spłaca swój dług. Odmierza go promieniem słońca skonstruowany przez niego samego - w jego celi - zegar. Cztery lata aż do ostatniego dnia. Wreszcie ostatnie ziarnko piasku w klepsydrze przesypało się. Zostaje zwrócony światu.
Ale tu stała się rzecz dziwna, wprost niesamowita. Nie może już powrócić do momentu, w którym został wyrwany ze świata. Świat wcale nie stał, nie czekał na niego. W świecie też upłynęły cztery lata, a życie potoczyło się swoim nurtem bez jego udziału.
Powraca więc do innego, zmienionego świata. Świata, dla którego on przez te cztery lata był martwy. Świata, w którym nie ma już dla niego - takim, jakim był kiedyś - miejsca, bo miejsce to zajął już ktoś inny.
Człowiek ów staje przed dramatycznym wyborem dalszej drogi życia. Może udawać, że nic się nie stało. Na przekór wszystkiemu żyć tak, jak przedtem. Musiałby co prawda oszukiwać innych i siebie, ale mógłby tak żyć. Mógłby gdyby tylko jego duch, który kiedyś pchał go do kradzieży czasu nie został złamany.
Jaką ma więc drugą ewentualność? Kontynuować swoją karę. Teraz już dobrowolnie, świadomie żyć poza światem. Ale po co? Jaki w tym sens? On sam tego nie wie. Nie pojmuje sensu, zaledwie go przeczuwa, ale właśnie ku udaniu się tą drogą się skłania.
"Poza światem" to tylko pozornie nowa wersja "Robinsona Kruzoe". Co prawda można ten film obejrzeć jako obraz zmagań współczesnego człowieka z dziką naturą. Człowieka pozbawionego wszystkich tych tak oczywistych a niemal niezbędnych narzędzi jak zapałki czy telefon. Jednakże - według mnie - tak obejrzany ten film będzie tylko stratą czasu.
Oczywiście jest to kino jak najbardziej współczesne. Wspaniałe, barwne widowisko. Najbardziej niesamowita jest scena katastrofy - przez nią odradzam ten film ludziom o słabych nerwach. Pod tym względem obraz ten nie ustępuje innym. Wzruszająca jest scena rozstania z Wilsonem, jedynym przyjacielem, z którym dzielił samotność bohater. Wzruszająca, a przecież jednocześnie szokująca zważywszy kim lub raczej czym był ów odpowiednik Piętaszka. Na wielkie brawa zasłużył Tom Hanks - po prostu brak mi słów.
Dla mnie jednak "Poza Światem" było czymś więcej niż kinem przygodowym. Ten film był pytaniem, które twórcy filmu postawili przede mną. Wskazali mi zegar. Skierowali mój wzrok na tykający zegar mego życia. I zapytali mnie: Co chcesz zrobić z tym czasem? Jak chcesz wykorzystać ten czas? Decyzja, którą podejmiesz lub której nie podejmiesz teraz zaważy na reszcie twojego życia. Czas upływa.
http://www.dersuuzala.info/narodziny/02gazeta%20satysfakcja/czas/index.htm