Że facet zabija młodą dziewczynę przez swoje własne ego, w wyniku zemsty...A przecież on ją "kochał".
Teraz musisz zaznaczyć swój wątek jako spojler.
Ostatnie co można napisać/powiedzieć o tym człowieku to to, że "On Ją kochał".. To jest miłość?
No jaki? Morderstwo ma mną wstrząsać, bo inaczej jestem złym człowiekiem? Dla Twojej wiadomości - jestem za "śmierć za śmierć". Ale to, ze ktoś kogoś morduje w filmie, to ma mną wstrząsać? Opanuj się i nie obrażaj mnie więcej jakimiś dziwnymi insynuacjami odnośnie mojej osoby.
Czyli widzę, że już przywykłeś do zabijania na ekranie...Polecam ci więc film "Funny games" Haneke'go.
A ja polecam Tobie "Nadzy i rozszarpani (Cannibal Holocaust)", "Nasza klasa", "Salo, czyli 120 dni Sodomy" i "Last Cannibal World".
Zgodzę się z gustem przedmówcy. Moim zdaniem zakończenie było napompowane tragizmem, a przez to dość podobne do wszystkich historii o dziewczęcych kryzysach (czy to z orientacją seksualną, czy z rodziną, czy z religią, czy z ideologią... ni zginąć musi, bo jakże by mogła żyć taka oświecona i wyhepiendowana :P ).
W zakończeniu bardzo mi się nie podobało to, że postawa ten młodej blondynki (nie pamiętam imienia) była postawiona niejednoznacznie. Z jednej strony przytula się do ciepłych jeszcze zwłok, jest pierwotnie zszokowana, zdziwiona... z drugiej zaś, przez brak jednoznacznie ukazanego żalu za to co zrobiła i do czego to doprowadziło, pozostawia domysł, że być może uznała iż "tak po prostu musi być, taki los zdrajców rasy". Ten brak jednoznaczności, z mojej perspektywy pozostawia niedosyt brakiem konsekwencji. Bo albo robimy na koniec "łubudu" ale to po całości, albo nie robimy go w ogóle, a film kończy się zachodem Słońca czy jakimś innym wymownym zdarzeniem.