Bez wkładu SLY-a w scenariusz i aktorstwo, to już nie to samo co wcześniejsze części "Creeda". Konkretnie co do scenariusza: Anderson uratował w młodości tyłek Creeda i poszedł przez to siedzieć. Creed żyjąć w dostatku, nie poświęcił przez 18 lat ani chwili, żeby wynająć adwokatów i spróbować wyciągnąć z ciupy, najlepszego niegdyś przyjaciela. Podsumowując: historyjka nie trzyma się ani k... ani d...