Komiksowa konwencja wraz z typowym dla „Wu-Tang Clanu” rapem i papierową (dosłownie i w przenośni) historyjką dają obraz produkcji o niewykorzystanym potencjale. Niby na ekranie sporo się dzieje, zaś posoka co rusz zalewa obiektyw kamery, jednak niezbyt zręcznie nakręcone sceny pojedynków (wspomniane „skokowe” ujęcia) wraz z kiepskim doborem głównego aktora (sorry, RZA) i przesadnie sztucznymi efektami specjalnymi ciągną film jakościowo w dół. Ciekawy amalgamat komiksowych elementów z czarnymi brzmieniami to nieco za mało, by uznać „Człowieka o żelaznych pięściach” za obraz wysokiej klasy. Jest nieźle, mogło zaś być o wiele lepiej. RZA zapłacił zatem frycowe, wspomniani we wstępie mnisi Shaolin zaś spojrzeliby na niego z pogardą, cedząc słowa „ćwiczyć więcej rzemiosło filmowe musisz” i odprawiając go z kwitkiem. Bez rewelacji.