Jeden z najbardziej humanistycznych i wstrząsających filmów w historii kina światowego, wspaniała opowieść o ludzkiej szlachetności i podłości, odkrywająca na nowo banalną zdawałoby się prawdę, że to wnętrze liczy się w człowieku nade wszystko. Historia zdeformowanego Johna Merricka to analiza relacji między jednostką a społeczeństwem i afirmacja ludzkiej godności, świadomej siebie. "I'm not an animal! I'm a human being! I'm a man!" - woła bohater w przejmującej scenie, jakich wiele w tym obrazie. Bardzo wyrafinowana, a przy tym prosta strona plastyczna dodatkowo podkreśla walory filmu. Jeśli każdorazowy kontakt z dziełem sztuki wzbudzać powinien wzruszenie i refleksje nad człowieczeństwem, to "Człowiek słoń" jest arcydziełem.
Świetnie ujęte, film, choć prosty w formie, jest arcydziełem. Sam popłakałem się na nim, co zdarza się u mnie nieczęsto. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że to dobry film dla dobrych ludzi, bo źli i tak nie znajdą w nim powodów do wzruszeń. A może się mylę? Być może takie filmy potrafią uleczyć zło i spowodować u kogoś wewnętrzną przemianę?
Po to jest sztuka - aby czynić ludzi lepszymi, by ich zmieniać i nadawać życiu sens, aby dawać radość i satysfakcję z intelektualnego i duchowego spełnienia, wreszcie po to by ich unosić ponad nich samych.
Czy faktycznie żaden człowiek nie umiera? Tak. Aczkolwiek - co pokazuje film - jest wiele ludzi o nieludzkich duszach, a istota ludzka bez duszy jest martwa, niezależnie od tego czy żyje, czy nie.