To mnie tylko zastanawia. Boże, jak oni reagują na to co mówi John. Boże, jakie to wszystko pretensjonalne. Siedzą, pitolą, a wszystko jest takie jakieś - jakby ci ludzie byli wychowani gdzieś w laboratoriach. Gdyby tu się pojawiła choć jedna pełnokrwista postać... czy to za duże żądanie dla scenarzysty i reżysera? Zachwycacie się, że niewiarygodne - wszystko dzieje się w jednym miejscu. Przypomnijcie sobie "Kto się boi Virginii Woolf"... to było mięcho.