Seryjnego zabójcy tu nie ma. Jest jedna postać, która mogłaby za takowego uchodzić (grana przez tego samego grubasa, który straszył w "Dead Eyes of London"), gdyby nie to, że udaje jej się zamordować tylko ze dwie osoby (w tym jedną poza ekranem). Ale za to postać ta ma całkiem ciekawą historię, którą poznajemy na koniec filmu. Podobał mi się również motyw szalonego doktorka na koniec. Jak na krimi jednak film wypada średnio w ogólnym rozliczeniu. Poprawnie, ale średnio.