Przesłodzony, przewidywalny, sztampowy, takie typowe amerykańskie love story. Wielkie combo
tragedii (niczym zbitka kilku odcinków "Mody na sukces"), nieszczęśliwa miłość, drewniane postacie
i sztuczne dialogi, a do tego to zakończenie (którego też się domyśliłam, chociaż w zamyśle producentów
zapewne miało być zaskakujące i wzruszające.) W wielu momentach nie mogłam się powstrzymać
od ironicznego parsknięcia. Miał potencjał, ale do mnie takie melodramatyczne romanse nie
przemawiają. Największa zaleta tego filmu to młodszy Dawson, który bardzo przypadł mi do gustu ;)
Podpisuję się pod Twoją opinią xChouchoux, bardzo "surowo" oceniłaś ten film, ale trzeba powiedzieć, że trafiłaś w sedno. Zakończenie to jakaś porażka, bo wszystko dążyło do tego jednego zdarzenia... i te ostatnie 20 minut filmu miało prawdopodobnie budować napięcie, nic z tych rzeczy. Końcówka filmu była tak oczywista, że bardziej oczywista być nie może. Ironiczne parsknięcie zdarzyło mi się też raz lub dwa, ale nie będę tu kłamać, że nie płakałam, natomiast uważam, że to kwestia umiejętności twórców, ponieważ to były przecież iście banalne sceny! To jakaś wykwalifikowana manipulacja :D , sama byłam w szoku, że oczy mi wilgotniały (może to wrażliwość, może to maybelline...).
Na koniec, co zabawne, przyznam, że mi również przypadł do gustu młody Dawson :D .
Zakończenie nie leżało w zamyśle producentów. Film jest ekranizacją powieści Nicolasa Sparksa pod tym samym tytułem - i zakończenie dokładnie pokryło się z jej fabułą.
W każdym razie film ten i inne (Ostatnia Piosenka, Pamiętnik, Bezpieczna Przystań, Noce w Rodanthe, Szczęściarz itp) są kierowane głownie do fanów pióra Sparksa - a combo tragedii i łzawe, sztampowe zakończenia to jego domena :)
Wiem, że jest to ekranizacja powieści Sparksa i wiem, że tego można się było mniej więcej spodziewać, ale jednak dałoby radę zrobić to w lepszym stylu. Faktycznie nie jestem fanką powieści pana Nicolasa, czytałam tylko "Ostatnią piosenkę" i po tej jednej książce odechciało mi się sięgać po następną, aczkolwiek film "Pamiętnik" mi się podobał. Wnioskuję więc, że albo reżyser lepiej się spisał albo Sparks napisał lepszą książkę... ;) cóż, ja fanką tego typu pióra i filmów nie jestem, ale rozumiem, że niektórym może to przypaść do gustu.
Pamiętnik był i lepszą książką i lepszym filmem. Co do tego to fakt - reżyser się nie spisał chociażby z doborem postaci. Jak można było wybrać tak całkowicie niepodobnych do siebie aktorów by grali jedne postacie tylko na przełomie 20 lat...
A co do samego Sparksa to z każdą powieścią jest coraz gorzej, aczkolwiek jakiś czas temu czytałam "Szczęściarza" i mile się zaskoczyłam, bo zakończenie nie było aż tak bardzo przewidywalne. Film też nie jest zły, pomijając, że Logana powinien grać jakiś "niegrzeczny facet", a nie dziewczęcy Zack Efron..
O właśnie, kolejny minus wyłapałaś- niepodobni do siebie główni bohaterowie. Amanda jeszcze jeszcze, ale starszy Dawson zupełnie inny kolo. Kto wie, może jeszcze kiedyś się zetknę z Jego książką lub filmem, ale na razie nie mam na to ochoty.
czytałam dwie książki Sparksa, we wszystkich przypadkach uznałam filmy za lepsze (Pamiętnik i Szkoła uczuć)... moim zdaniem to kwestia reżysera i aktorów... szczegolnie to widać przy Jesiennej miłości, która książką jest denną... co do reszty ekranizacji (widziałam prawie wszystkie) raz jest lepiej, raz gorzej... prawda jest taka, że po Pamiętniku i Szkole uczuć ciężko zrobić coś lepszego... no ale może kiedyś się uda