Dobrze jest sobie od czasu do czasu obejrzeć dla odmiany jakiś bardzo stary film. A jeśli jest to znakomity western autorstwa wybitnego reżysera, to tylko palce lizać. A "Dyliżans" to jeden z najwyżej cenionych westernów w historii kina. Dzieło Forda stanowi kwintesencję klasycznych westernowych chwytów i motywów: mamy tu podróż przez prerię, samotnego kowboja, szukającego zemsty za śmierć bliskich, złych Indian. Ale jednocześnie są tu bardzo ciekawi, precyzyjnie nakreśleni bohaterowie, każdy z nich naznaczony jakimś indywidualnym piętnem. Konflikt całkowicie odmiennych osobowości również stanowi o sile tego filmu. Najbardziej podobały mi się role: Wayne'a, który zagrał tu postać, jaką pozostał w kinie na długie lata - samotnego, romantycznego bohatera, działającego w imię elementarnych wartości, niezależnie od tego, po której stronie prawa działa, ale również Thomasa Mitchella, Claire Trevor i poczciwego Andy'ego Devine'a, grającego tu typową dla siebie postać sympatycznego, choć trochę fajtłapowatego i tchórzliwego woźnicy.
Niesamowite są tu również zdjęcia, zarówno obrazujące pejzaż, jak i sceny wewnątrz. No i ten pościg Indian za dyliżansem. Również trzeba podkreślić doskonały, jak na owe czasy, humor. Naprawdę film godny uwagi. Miłośnikom klasycznego westernu wypada tę pozycję znać.