PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=44}

Dzień zagłady

Deep Impact
1998
6,6 36 tys. ocen
6,6 10 1 36401
5,5 11 krytyków
Dzień zagłady
powrót do forum filmu Dzień zagłady

Chyba jest to jeden z niewielu przypadków, gdy naszym specom od tłumaczeń tytułów udało się po części oddać klimat filmu. I chyba nawet brzmi on lepiej, niż angielska nazwa zjawiska fizycznego.
Sam film zaś ma w sobie tak wielką dawnę emocji i uczuć, że zawsze, gdy go ogldam - a widziałem go go chyba razy... siedem.. powoduje, że ja, stary koń, wzruszam się do łez. Jeden z przedmówców bardzo słusznie zauważy, że sama katastrofa jest jedynie pretekstem do pokazania kilku tragedii osobistych (może nawet większych, niż sama zagłada... bo w życiowych sytuacjach bez wyjścia), postaw ludzi, zarówno tych ważnych jak i tych małych. Przyznam, że kiedy widziałem ten film po raz pierwszy w kinie, głównym celem mojej tam wizyty były... no... wiecie.. tzw. efekty - gdyż tak film reklamowano. Już kilka minut dało mi obraz czegoś wyjątkowego. Takich filmów się dziś nie robi. Może jednak ma to dobrą stronę - kiedy ktoś taki zrobi (a szczególnie kobieta) lśnią jak diamenty pośród otaczającej bylejakości (vide: Armageddon i tym podobne układanki z gotowych klocków).
Szczególnie ujęła mnie postać grana przez Roberta Duvalla - wspaniała kreacja. Chwila, kiedy zaczyna czytać "Mobby Dicka" Melvilla młodemu astronaucie (wychowanemu, jak sam oznajmia, na filmach) stanowi chyba moment przełomowy. Pod koniec młody astronauta zaczął, jak mniemam, dostrzegać subtelności i nawiązanie do Białego Wieloryba było wystarczająco czytelne dla każdego, kto zmierzył się z prozą Melvilla. Końcowe "Wracam do domu" jest szczególnie ujmujące, szczególnie dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego, nie koniecznie przed chilą...lecz nadal mają temu komuś wiele do powiedzenia.... Który więc świat jest bliższy? Szczególnie podobała mi się skromność wszelkich emocji i brak trumtadrackich deklaracji. Szorstka uwaga przez łyz, że "będą nazywali szkoły naszymi imionami" wystarczyła aż nadto za skowyt z bezsilności. Po tym filmie przekonałem się po raz kolejny, że nie można dzielić filmów na "amerykańskie" i "europejskie". Kino, podobnie jak wiele innych rzeczy, jest albo dobre albo złe.
Tym bardziej przykro mi, czytając głosy, iż film miał słabe efekty. Wszak nie o to w nim chodziło. Skoro jednak takie głosy pojawiają się pośród osób, które film widziały, jest to tym bardziej niepokojące. Zdaje się to potwierdzać moją wysnutą niedawno tezę, że wielu widzów po prostu nie rozumie filmów - i zapewne tyczy się to także gazet, książek i wszelkich przekazów. Skoro badania dowodzą, że ponad 1/2 Polaków nie rozumie prostych komunikatów, zawartych np. w instrukcji obsługi pralki, to skąd mają rozumieć subtelności w typie odwołań do Melvilla, skoro pierwszy raz o nim słyszeli. Tym bardziej jestem wdzięczny autorce filmu, że nie wywlekała całej fabuły powieści - miły ukłon w stronę osób, które rozumieją aluzje wystarczy. I jest miło... tym, którzy wiedzą, kiedy ma się im robić miło.
Ponieważ zawsze byłem przeciwnikiem "równania w dół", nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla tych, którzy są filmem rozczarowni raz z powodu efektów a dwa z podowu porównania z "dziełem" Armageddon. Wpisuje się to w naszą rzeczywistość - i to jest wielce niepokojące. Efektem tego są nagrody literackie dla grafomanów - czytają ich ci, którzy akurat ich jeszcze potrafią zrozumieć.
Co gorsza, nie spotkałem się jeszcze z wypowiedzią, w której ktokolwiek powiedziałby, że czegoś w jakimś filmie czy książce "nie rozumie".... wstyd? ale wstyd za co?
Tyle uwag na temat zakłóceń w odbiorze filmu....
Film dla mnie stanowi swego rodzaju Katharsis - daje możliwość wrócenia do miejsca, z którego widać perspektywę - co jest ważne a co nie. Wszak jak mawiał św. Franciszek... ale to znajdźcie sobie sami..