Poszedlem na ten film jako tabula rasa.Kompletnie nie wiedzialem co zobacze,gdyz ksiazki nie czytalem i malo interesowala mnie slynna Bridget Jones.Wybralem sie do kina przygotowany na schematyczna komedyjke z jeszcze bardziej schematycznymi postaciami.A tu proszepanstwa....zaskoczenie!"Dziennik Bridget Jones"po 10 min mnie wciagnol!Strasznie spodobalo mi sie ze rezyserka dokonala czegos,czego nie udalo sie dokonac autorom innej slynnej komedii z tego roku"Czego pragna kobiety".Otoz przez caly film utrzymala bardzo zreczny rytm opowiadania swej historri,z pewno doza wyrafinowanej ironii.Nie uchronila sie tylko przed jednym bledem....film troszeczke jest przewidywalny,ale nie badzmy drobiazgowi.
Najwiekszym atutem obrazu jest bezwatpienia Renee Zellweger,aktorka na ktrojej dokonanie(po tym filmie)bede bacznie spogladac..Zellweger stworzyla postac zapadajaca w pamiec.Nie popadla ona w szarzowanie rola i tandetnie usilne wyglupy made in USA.Zagrala ona zas w sposob wycieniowany,przyczym potrafila silnie nakreslic wizerunek swej postaci,tak by byla ona z krwi i kosci.Napewno Renee ma szanse w przyszlym roku na laskowosc Akademii Filmowej i ewentualna nominacje-calkiem zasluzenie.
Rownie wielce godny uwagi byl Colin Firth.Mimo ze gral postac bardzo pasywna,bardziej mnie zaciekawil niz "warjujacy"Hugh Grant(nic nie ujmujac jemu aktrorstwu).
Bardzo zrecznie napisany scenariusz,rowna rezyseria,bardzo dobrzy aktorzy ,uczynil ten film najlepsza komedia ostatnich miesiecy.Duzo lepsza od przeraklamowanej hollywoodzkiej szmiry z Gibsonem.Ten obraz w sposob zapewne bardziej przekonywujacy,a zarazem zabawny mowi nam(faceta)czego chca kobiety.Bravo.9/10