Tytuł mego komentarzu jest równie bezsensowny co tytuł filmu. Nie wiem co skłoniło Smitha by tak go nazwać, choć z drugiej strony jest chyba adekwatny do poziomu filmu...
Kevin Smith popada ze skrajności w skrajność. Obok świetnych autorskich filmów jak „Clerks: Sprzedawcy” (śmiać się do rozruchu), czy „W pogoni za Amy” (palce lizać), ma też na koncie obrazy wyjątkowo nieudane jak „Dogma” (fajny pomysł, nie fajna reszta), czy „Jay i Cichy Bob kontratakują”, przy czym w przypadku tego drugiego filmidła Kevin przekroczył już wszelkie granice smaku i wyczucia rytmu.
W końcu chyba wziął sobie do serca narzekania niektórych krytyków, że trzeba dorosnąć, toteż nakręcił „Dziewczynę z Jersey”. Moim zdaniem jednak trzeba było chyba poprzestać na wygłupach, bo nawet te przeraźliwie głupie i w złym smaku wydają się być ciekawsze niż ta naiwna i banalnie sentymentalna opowiastka o stracie bliskiej osoby (Boże znowu !!), wychowywaniu małego dziecka (znowu?) i zawirowania między tym co chcę w życiu robić, a co robię. I tak dalej – bez jakichkolwiek emocji i zaangażowania widzów w historię.
Co prawda Smith nie narzuca się tym filmem, co należy zaliczyć na plus, ale stworzył przy tym obraz przeraźliwie nijaki, za co minus. Tylko wykonanie Sweeney’a Todda mnie szczerze ubawiło. Resztę scen można sobie darować.
Plusy - coś tam ze Smitha ten obraz ma...
Minysy -... jednak bardzo mało
Moja ocena - 3/10