Frank Henenlotter i jego niepowtarzalny styl. Albo się to kocha albo się tego nie trawi.
W przypadku "Dziewczyny z kawałków" mamy do czynienia z ciekawą reinterpretacją klasycznej powieści Mary Shelley z dużą porcją sexploitation. W tle zdecydowanie wybrzmiewają dalekie echa "Re-Animatora" i body horroru. Brzmi nieźle i tak też jest (w ramach pewnej konwencji...).
Historia wydaje się raczej wtórna i niestety napisana na kolanie. Po dobrym początku szybko zaczyna zmierzać niewiadomo dokąd i staje się jedynie pretekstem do coraz to dziwniejszych scen. Fani twórczości Franka nie będą zaskoczeni stylem i atmosferą filmu. Dominuje tu czarna komedia, pełna absurdalnego humoru i tandety. Do mnie akurat ten typ humoru w kinie grozy trafia i uśmiałem się porządnie. Całość jest jednak mocno cringowa i zwyczajnie głupia.
Niemniej nie brakuje tu niezapomnianych scen jak chociażby ta z prostytutkami i domowej roboty crackiem. Hah, na to mógł wpaść jedynie taki as jak Henenlotter. ;)
Trzeba przyznać, że jest tu też sporo gore, w większości przypadków dość tandetnego ale zdecydowanie będącego mocną stroną filmu. Nie sposób też narzekać na brak golizny, tej również tu pod dostatkiem. Praktyczne efekty specjalne nieźle zniosły próbę czasu w przeciwieństwie do tych CGI, które trochę się postarzały.
Warto też zwrócić uwagę na obsadę, szczególnie główny bohater, w którego wciela się James Lorinz dobrze sprawdza się w swojej roli. Nie mogę pominąć też uroczej Patty Mullen, szkoda, że zagrała w tak niewielu filmach.
Podsumowując, pozycja warta sprawdzenia przez fanów mezaliansu komedii z horrorem. Przy czym warto wziąć poprawkę na specyficzny styl Henenlottera. Dobrze ubawią się głównie fani Tromy czy "Ulicznego Chłamu". Niska wartość filmowa ale za to wysoki poziom kiczowatej rozrywki. ;)