Zaznaczę, że polityczne teorie spiskowe mnie nie interesują. Ideologia Robin Hood'a też nie, więc nie będę w ogóle dyskutował na ten temat. Oceniam tylko film.
Praktycznie na samym początku cały film zepsuła mi chwila w której wszedł do tej komory i został napromieniowany. To jest niedorzeczne. Pracował tam wiedział jak to wszystko działa. Czego się spodziewał po wejściu do środka? Że drzwi się nie zamkną? Jeżeli wszystkim sterowały maszyny nie mógł się spodziewać niczego innego. Czy ktoś na jego miejscu wszedłby tam? Jak bym nie wszedł. Rozumiem, że jego sytuacja nie była prosta, ale z tego co później mówił chciał żyć, więc brak świadomości jest dla mnie niedorzeczny.
Te wszystkie "druty" , "kable" i "rurki", które miał na sobie to też za duża przesada jak dla mnie, gdyby film był na podstawie jakiegoś komiksu przełkną bym to, a tak zastanawiałem się przez dużą część filmu w jaki sposób on w ogóle położył się na łóżku?
Jego śmierć też jest dla nie zrozumiała. On po to by żyć był gotów zrobić wszystko, wyraźnie było to podkreślone. Nie było widać jego przemiany, ja przynajmniej nie zauważyłem. Nagle zdecydował, że miał zajebiste życie i może umrzeć. Pomysł dobry, film zły.