Szczerze powiedziawszy, film niewarty jest tej całej paplaniny, która się tu odbywa. Szkoda gadać. Nie należę do jakichś książkowych purystów którzy muszą mieć idealną ekranizację strona po stronie. Nic z tych rzeczy, co więcej, zdarzało mi się nawet nabijać z takich na tym forum. Uważam jednak, że jeśli ktoś już zabiera się za EKRANIZACJĘ to powinien zachować jakieś minimum szacunku do pierwowzoru, coś poza zachowaniem samego tytułu i imion głównych bohaterów. Nic takiego jednak nie zauważyłem. Żal mam do producentów tego filmu że zaangażowali takie sieroty na stanowiska reżysera i scenarzysty. Ani chybi pierwszy z nich obudził się pewnego ranka zlany potem i wykrzyknął ?ekranizuję Eragona?, drugi zaś powydzierał co 50tą stronę z książki i porobił doń ?łączniki? a następnie co koń wyskoczy pognał po pieniążki. Tak to wyglądało. Innego pomysłu na film nie dostrzegam. Jedno tylko trzeba przyznać, Fangmeier to mimo wszystko sprawny rzemieślnik bo uwinął się ze wszystkim w półtora godziny a głowę daję że w 45 minut też nie byłby bez szans. Pewno obraz by na tym zbytnio nie ucierpiał a zbędnych scen pozostało całe mnóstwo. Co zatem powstało ? Ano film dla baaardzo małych dzieci które przełkną każdy poziom infantylności i nie dostrzegają drobiazgów w stylu: gość dostaje strzałę w środek czoła a w następnej chwili widać GROT sterczący mu z tego czoła, istny cud - swoją drogą ta strzała musiała być niezwykle toksyczna, bo od tej chwili łeb mu dziwnie napęczniał i tak zostało mu do samego końca... Efekty specjalne ? Takie sobie ? nic co można by zapamiętać, choć lot na smoku był wcale wcale. Dialogi ? Mina Malkovitcha recytującego te pierdoły mówiła wszystko ? zapłać waść wstydu oszczędź. Fabuła ? Patrz ? scenariusz. Ani ładu, ani składu, jedna bzdura wypływająca z drugiej. Wiejski chłopina machnął kilka razy patykiem (taki trening), a w następnej chwili tak robi mieczem że Zawisza Czarny narobiłby przy nim w pantalony ze wstydu. Wszystko co w powieści miało choćby najmniejszy posmak tajemnicy, tu albo tego nie ma wcale, albo jest z miejsca prostowane i wbijane łopatą do głowy, tak żeby broń Panie Boże jakiś dziewięciolatek się nie pogubił. Udane sceny ? A jakże, jest ich kilka, i w większości związane są z osobą Jeremy Ironsa, który zresztą wygląda w tym filmie na kogoś z zupełnie innej galaktyki jeśli chodzi o poziom aktorstwa...
Doprawdy nie ma się co dalej rozpisywać, jeszcze tylko jedno. Jeśli ktoś się będzie wił w męczarniach na tym ?dziele sztuki? i w siódmych potach będzie mamrotał pod nosem przekleństwa, niechaj kieruje je do twórców filmu, nie książki. Ta, mimo oczywistych ?zrzynek? z LOTR czy SW, stoi na przyzwoitym poziomie ? film wręcz przeciwnie. Oczywiście uwaga skierowana do tych co nie czytali... :P
Ocena:
3/10 (1 - bo mniej nie można, +1 - Jeremy Irons, +1 - mały smoczek, można go zjeść he he)
PS.
Słyszałem przedtem plotki jakoby Edward ?Eragon? Speelers był równie "drewniany" jak odtwórca roli Harrego Pottera, niniejszym je rozwiewam ? Radcliffe to jednak klasa sama w sobie, a Speelers w porównaniu z nim to wzór naturalności i aktorskiego wdzięku.
Zgadzam się z Twoją opinią. Książki nie czytałam, więc nie mogę porównać, ale film sam w sobie wydał mi się wyjątkowo wtórny (nawiązania do "Gwiezdnych Wojen", "Władcy Pierścieni" i chyba wielu innych klasyków), pusty i nudny. Chyba tylko dla bardzo małych dzieci, na których MOŻE jakieś wrażenie zrobi ten ryży czarownik (zastanawiałam się przez cały film jaką farbą machnął sobie łeb ;)) i potworki z robaków. Dialogi głupie, nadęte, irytująco wystylizowane, do tego te nazwy, pseudo-język elfów (Tolkien by zapłakał)... A jak czarownik wypowiadał zaklęcie podczas finałowej bitwy to już nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem. Na dokładkę masa błędów logicznych. Aktorsko nie było tak beznadziejnie, Jeremy Irons to klasa sama w sobie - jednak na tyle wysoka, że jakoś tak nie bardzo mi pasował do tego filmiku. Malkovitch'owi chyba nie chciało się grać, ale szczerze powiedziawszy - nie miał co grać (Galbatorix, oh, jakiż on straszny, już się boję, ah). Jedynie smoczyca była warta uwagi - pięknie ją zanimowano. I tylko tyle. Też daję 3/10 - także za Ironsa, smoczka, no i ewentualnie za plenery (bynajmniej nie za efekty specjalne).
Co najgorsze jestem zrażona i nie mam ochoty czytać książki przez ten film...
Na Twoim miejscu jednak bym się przemógł i przeczytał. Arcydzieło to to nie jest, ot lekka przyjemna lektura, ale jednak o całe niebo lepsza od tego co aktualnie serwują w kinie pod tym samym tytułem...
No dobrze, spróbuję. Już kilka osób tak mi powiedziało, więc to musi być prawda i nie mogę się tak zniechęcać. Mam nadzieję, że podziała jak odtrutka na ten nieszczęsny film. ;)
Książka jest naprawdę dobra, polecam.
Co do filmu...
Czytałam wiele razy Eragona i kiedy poszłam do kina...
...
no dobra, były błędy, było dużo błędów jeśli chodzi o fabułę, ale film oglądało mi sie całkiem przyjemnie...
Ed wprawdzie nie jest podobny do książkowego bohatera (jak wszyscy oprócz Broma- Irons bardzo mi tu pasuje) jednak jego gra była niczego sobie.
Co innego Arya. To dla mnie porażka.
Roli Galbka nie skomentuje, bo to była pomyłka, w książce nie ma o nim ani pół słówka.
A Murthag...
W sumie to był całkiem przyzwoity.
Trudno żeby w nieprzyzwoitym (chodzi o poziom) filmie jakakolwiek rola była przyzwoita :P Ale faktem jest że Irons się postarał, wprawdzie rola była dość oklepana, ale klasa aktora, który z byle czego może coś sensownego sklecić, zrobiła swoje.
Najczęściej jednak aktor żeby mógł się zaprezentować od porządnej strony musi mieć MATERIAŁ do grania, zatem musi być przynajmniej przyzwoity scenariusz i sensownie rozpisana rola. W tym filmie jednak scenariusza nie ma albo jest tyle że pisany przez przygłupa dla (z jego perspektywy) jeszcze większych przygłupów...